XVIII Rajdobóz Starych Koni, Komorze 28 VIII – 5 IX 2021

(28 VIII) W niedzielę Komorze przywitało nas ładną pogodą. Słoneczko świeciło, lekki wiaterek powiewał, upał zanadto nie dokuczał. Towarzystwo zaczęło zjeżdżać się od wczesnego popołudnia. Część ruszyła od razu nad jezioro wykąpać się. Był to dobry wybór, gdyż jeszcze tylko raz pogoda pozwoliła nam na pluskanie się w jeziorze. Inni odpoczywali po podróży.
Przyjechali jak zwykle Krzyś komorski szeryf z Grażynką, Walterowie, Andrzejowie, Wujostwo Woytowie, Kornel z Elą, Maciej z Kachem, Dorota, Pani Zgaga i Olowie, którzy jak zwykle byli pierwsi (Maria tym razem dojechała dopiero w poniedziałek). Kupa przyjechał z wesela swojego  syna i przywiózł prócz whisky całą baterię win i znakomitego bawarskiego piwa. Kolacja  powitalna (jeszcze nie w strojach organizacyjnych) rozpoczęła się o godz. 18, dzięki Kupie była suto zakrapiana. A wszyscy  podziwiali, na licznych zdjęciach, urodę synowej Kupy, rodowitej Bawarki.

1. wybieramy się do stajni w deszczu. 2. Konie się pasą i czekają na nas.

 

(29 VIII) Niestety następnego dnia od rana obficie padało. Po porannej gimnastyce, którą codziennie  o 8. rano prowadził Wuja Woyt, większość towarzystwa  udała się do Bornego  Sulinowa na „Święto chleba i miodu”. Wrócili z bogatymi zakupami, bo nie masz to jak miody  drahimskie i inne tutejsze smakołyki. Przygrywała orkiestra dęta występowały zespoły regionalne, więc było  wesoło. Ponieważ deszcz wciąż padał jazdę odwołano, ale  pod parasolami przespacerowaliśmy się  do stajni, by choć przywitać się z końmi. Po uroczystej kolacji był wyświetlany w telewizji „film szkoleniowy”   – western „Pat Garett & Bil Kid”. Oczywiście trzeba było go obejrzeć.

3. Przed pierwszą jazdą – szeryfa 4. Przed pierwszą jazdą – Dorota

 

(30 VIII) W poniedziałek deszcz nieco ustał. Wobec tego po porannej gimnastyce i śniadaniu konni udali się do stajni. Jak to zwykle bywa podzielili się na dwie grupy: rangersi w osobach Krzysia i Kupy pognali swoimi drogami, a pozostali pod dowództwem samego Gabriela Kowalskiego pojechali  na jazdę lżejszą, jakkolwiek z długimi galopami. Niejeżdżący (głównie panie) udali się do Czaplinka by odwiedzić liczne tam  „domy mody”. Oczywiście panie wróciły ze świetnymi zakupami w dużych ilościach.  Po kolacji Pani Zgaga zrobiła nam wykład na temat jazdy typu „west” ilustrując go licznymi przeźroczami i filmami. W odróżnieniu od klasycznego sportu jeździeckiego w sporcie „west” jest pond 80 różnych konkurencji. Pani Zgaga uprawia kilka z nich i może się pochwalić  wieloma zdobytymi medalami z Mistrzostwem Polski włącznie. Wszyscy z zaciekawieniem słuchali i dyskutowali.

(31 VIII) Rano padało, więc gimnastyka odbyła się pod dachem. Jazdę przełożono na popołudnie, a po śniadaniu wybrano się początkowo do Połczyna, by obejrzeć wystawę fotograficzną pt. „Bestie”, lecz gdy się okazało że do Połczyna nijak nie można dojechać (drogi w remoncie), udali się do Siemczyna. Tamtejszy pałac, znany nam z poprzednich pobytów w Komorzu jako ruina, jest już częściowo odremontowany i można go zwiedzać. Jest to  typowe muzeum wnętrz. Wieczorem się wypogodziło, więc była stosowna pora by zasiąść przy ognisku i pośpiewać przy akompaniamencie wujowej gitary.

5. Siemczyno – wystawa na poddaszu 6. Siemczyno – aleja grabowa
7. Nareszcie ognisko 8. Śpiewamy przy ognisku

 

(1 IX) Środa była dniem wypełnionym wieloma atrakcjami. Zarządzono śniadanie wcześniej, bo trzeba było zdążyć na piknik nad jeziorem Czarne Wielkie, gdzie już dawnymi czasy piknikowaliśmy. Konni ruszyli zaraz po śniadaniu, a pozostali dojechali później samochodami. Żona Kowalskiego przygotowała bardzo smaczny bigos, było też ciasto, a my zadbaliśmy o odpowiednie trunki. Pogoda dopisała, słońce na przemian z chmurkami okraszały niebo. Było bardzo  sympatycznie, choć zbyt chłodno by się wykąpać.

9. Przyjazd na piknik 10.  Piknik nad jeziorem Czarnym

 

Po powrocie i wcześniejszym obiedzie nastąpił najważniejszy punkt programu każdego Rajdobozu – balanga, tym razem z hasłem przewodnim „wiejski głupek”. Pani Zgaga przygotowała odpowiednią scenografię i jako pierwsza wystąpiła  przedstawiając wraz z Renią „Idzie  Grześ przez wieś, worek piasku niesie”. Potem wystąpili Ela z Kornelem  w skeczu pt. „Dyskurs idioty z kretynką”. Walterowie zaprezentowali  wspólnie z Panią Zgagą fragment z kabaretu Olgi Lipińskiej, świetnie dopasowany do tematu. Inni wykorzystali teksty różnych poetów m.in. Tuwima i  Waligórskiego. Wuja  oczywiście wystąpił z gitarą parafrazując znaną piosenkę Chyły. Pozostali ograniczyli się do odpowiedniego przebrania sugerującego zadane hasło. Gdy występy dobiegły końca i zasiadaliśmy do stołu by się trochę posilić, wówczas, po krótkiej naradzie z prawnikiem (Wuja  Woyt) Hania elegancko ubrana  zarządziła reasumpcję całego programu i przerwę do  godzinie 23.30, ponieważ został zgłoszony protest, gdyż nastąpiła dwuznaczność pomiędzy określeniami „wiejski głupek” i „wioskowy głupek”. Niestety po tak pełnym  wydarzeń dniu nie dotrwaliśmy do 23.30 i wcześniej rozeszliśmy się po pokojach, posileni jadłem przygotowanym przez nasze panie i trunkami dostarczonymi przez panów.

11.  Idzie Grześ przez wieś. 12. Występ  Krzysia i Grażynki
13. Dyskurs idioty z kretynką. 14. Zdjęcie grupowe z balangi 15. Reasumpcja

 

(2.IX) We czwartek opuścili nas Maciej i Kach.  Bardzo żałowaliśmy, ale cóż, mieli ważne sprawy do załatwienia.  Po jeździe konnej o godz. 13.30 był zaplanowany wyjazd do Czaplinka, by katamaranem opłynąć jezioro  Drawskie. Wycieczka jak zwykle udała się, jakkolwiek dwie osoby pomyliły godziny i w sumie impreza z konieczności przesunęła się w czasie. Po spóźnionej kolacji zasiedliśmy na pięterku, by pogwarzyć. Dyskusje były długie i suto zakrapiane rozmaitymi trunkami.      

(3 IX) W tym dniu zaplanowany był spływ kajakowy – 13 km rzeką Piławą.  Impreza zawsze oczekiwana. Śniadanie było o 8.30, a o 9.30 wyjechaliśmy na spływ. Pogoda dopisała, ale wody w rzece  było nieco mało, więc coraz to ktoś osiadał  na mieliźnie, albo musiał okrążać zwalony pień lub wystający kamień. Wszyscy jednak dopłynęli bez szwanku, bardzo zadowoleni. Pogoda dopisywała przez cały spływ. Pod koniec trochę zawiodła logistyka, przez co przyjazd do domu, na raty, znacznie się opóźnił. W efekcie po spóźnionej kolacji  jazda konna odbywała się już niemal po  zmroku. Wszakże wszyscy wrócili ze stajni zadowoleni z niecodziennej nocnej jazdy.

16.  Malownicza rzeka Piława 17. Wąski przesmyk pomiędzy kamieniami

 

(4 IX) Rano wreszcie zrobiła się piękna pogoda, wobec tego zaraz po jeździe całe towarzystwo wyległo na plażę. Wielu zażywało kąpieli w jeziorze, gdyż woda jeszcze była dość ciepła. Po południu wpadliśmy na dożynki do Kluczewa.

18.  Na dożynkach w Kluczewie 19.  Na dożynkach – próbujemy miejscowych specjałów

 

Na kolacji żegnaliśmy uroczyście Krzysia z Grażynką (musieli wcześniej wyjechać), dziękując im za świetnie zorganizowany Rajdobóz. Wypiliśmy też „Zdrowie Konia”. Tego wieczoru nie rozpaliliśmy ogniska, a zebraliśmy się na pięterku by pośpiewać przy wujowej gitarze i trochę porozmawiać. Postanowiliśmy też, że jeszcze w tym roku  należy zorganizować „Spęd Starych Koni” w takim miejscu, by wujostwo też mogli dojechać bez większego problemu. Głównie brano pod uwagę Trzcinowy Zakątek. Poszliśmy spać dość wcześnie, bo Maria i Kupa wyjeżdżali nad ranem następnego dnia, a my też musieliśmy się wstępnie popakować przed wyjazdem.

20. Zdrowie konia 21. Dyskusje na pięterku

 

(5 IX) Z żalem opuszczaliśmy pensjonat Kalina w Komorzu i obiecywaliśmy sobie, że w przyszłym roku  znów tu przyjedziemy, bo gdzie nam będzie lepiej jak nie tu. Jadący do Wrocławia odwiedzili po drodze w Poznaniu Wuja Toma, który przyjął nas jak zwykle bardzo gościnnie. Nakarmił towarzystwo wspaniałymi gołąbkami własnej roboty w dwóch sosach do wyboru (pomidorowym lub kminkowym), oraz pyszną szarlotką, dziełem towarzyszki Toma. Nie brakło również napojów, tym razem bezalkoholowych, bo jeszcze długa droga była przed nami. Podziwialiśmy też wujowy ogród, pięknie zadbany. Pora była jednak wracać, więc  po serdecznych pożegnaniach wsiedliśmy w samochody i ruszyliśmy do domu.

22. Przyjęcie u Wuja Toma 23. Wuj Tom prezentuje kapustę, z której robił gołąbki.

 

Tak to zakończył się XVIII Rajdobóz Starych Koni. Wszyscy mają nadzieję, że za rok spotkamy się na XIX Rajdobozie. A do dwudziestego – jubileuszowego – już nie daleko.

 

Opisał: Olo
zdjęcia: Hania i wielu innych
na stronę wstawiła: Formisia

 

 

XX Wielce Jubileuszowy Rajd Bieszczadzki Starych Koni

W roku 2021 Stare Konie doczekały nieprawdopodobnego jubileuszu,  którego przed laty nikt z pewnością nawet sobie nie wyobrażał –  a mianowicie rajdu dwudziestego. Gdy dwadzieścia lat wstecz zaczynaliśmy zabawę w rajdowanie, wydawało się że będzie to zabawa jednorazowa, no może powtórzymy raz czy dwa. Już wtedy byliśmy przecież mocno dorośli, a PESEL straszył i nieubłaganie nabierał rozpędu. W biegiem lat coraz mocniej strzykało tu i tam, sił ubywało, garść  prochów przy śniadaniu zwiększała objętość. Ale jednocześnie rok po roku organizowaliśmy kolejne rajdy, a każdy działał jak coraz to silniejszy narkotyk i nijak nie dało się z tej formy urlopowania zrezygnować.
Skutkiem czego dotrwaliśmy do magicznej dwudziestki. Jest to tym bardziej godne pochwały, że dwa ostatnie rajdy odbyliśmy w dobie pandemii, gdy możliwość przemieszczania się oraz mniejszy lub większy strach przed wirusem były czynnikami stopującymi różne inicjatywy urlopowe. 

1. Stare Konie zaczynają 20-ty,  mega jubileuszowy rajd. 


Ale bez rajdu cóż wart byłby ten świat….  Więc do Dwernika w piątek 18 czerwca zjechała całkiem pokaźna grupa 23 kowboi. 18 osób zamierzało rajdować w pełnym wymiarze, a 5 osób przyjechało na 3 dni, na główne obchody jubileuszowe. Tych 5 osób to Olo z Olową, Grażyna Krzyśkowa, Jarka też Krzyśkowa, oraz przez cale lata nie widziany Olek żeglarz. Natomiast grupa pełnowymiarowa to: Marysia szeryfa, Reniowie, Rudzi, Wujowie, Dorota, Majka, Zgaga, Stefan, Sławek, Aldona, Krzysiek od Grażynki, Andrzej żeglarz, Maciek warszawski, Ewa Gdańszczanka i Ewa Formisia. Rajdowaliśmy oczywiście z Józkiem, który przywiózł do Dwernika liczne stadko koni, tak że każdy mógł jeździć ile dusza zapragnie. Sporo starych koni ubyło, lecz w to miejsce pojawiły się nowe.  Nie pojawił się Bojar, Berdanka, Weda, Wadera, Celka ani Poligon, natomiast nowe mustangi to 4,5 letnia łaciata Czantoria, 5-letni, również łaciaty Wiarus, 6-letnia Hiacynta, starsza siwa Letycja i poniekąd nowy (bo w zeszłym roku pod naszym kowbojem szedł tylko raz) duży kary Wezyr. Józek poprowadził rajd na nowej, bardzo elektrycznej Melisie. Ze znanych koni był Basior, Eldik, Fikus, Gaskończyk, Emir i Figlarna.
Każdy dzień obfitował w różne wesołe, jubileuszowe akcenty, a nowością jeśli chodzi o trasy naszych wędrówek był wyjazd do tak zwanego Worka Bieszczadzkiego, co się wiązało z dwoma noclegami poza Dwernikiem i dość skomplikowaną logistyką przedsięwzięcia.
W sobotę przy śniadaniu szeryfa rozdała wszystkim uczestnikom piękne kolorowe bandamki. Sama je uszyła, a projekt zrobił Olo wg grafiki naszego nieocenionego nadwornego plastyka z Kanady Marka.
Konie stały w Zatwarnicy, dokąd pojechaliśmy busem. Ściągnięcie ich z odległego pastwiska, przydział nowych koni i dopasowanie sprzętu trwało długo, więc w trasę ruszyliśmy dopiero o 12.30. Jechaliśmy z Zatwarnicy do Dwernika, pokonując  trasę znaną z wcześniejszych lat. Były wysokie zarośla, łąki i piękne widoki. Przekroczyliśmy San przy płytkim stanie wody i spotkaliśmy się w lesie z resztą grupy na biwaku. Po odpoczynku druga grupa podróżowała także znanymi ścieżkami, zaliczając krótką ulewę i pomrukiwania burzy, która na szczęście nas ominęła. Niestety w lesie zdarzył się przykry wypadek, a mianowicie jadący na Wezyrze Sławek nie wytrzymał skoku konia przez dużą kałużę na leśnej drodze i z impetem gruchnął z wierzchowca. Wszystko wyglądało groźnie, gdyż Sławek długo się nie podnosił i nasi lekarze mieli sporo roboty przy „reanimacji”. Ale ostatecznie skończyło się dobrze, Sławek nawet dosiadł w powrotem swojego konia, gdyż byliśmy głęboko w lesie i nie doszedłby pieszo do celu. Jechaliśmy oczywiście wolnym stępem, a nasz upadkowicz  po pierwszym szoku pozbierał się do kupy i jubileuszowy wieczór spędził w dobrej kondycji i z dobrym humorem. Tym niemniej po dwóch dniach opuścił rajd i wrócił do domu.

2.  Konni pokonują San, wozowi czekają z bigosem. 3. Sławek na Wezyrze, za chwilę się z nim rozstanie.


A wieczorem działo się, działo… Najpierw Lalucha powiesiła w jadalni wykonany przez siebie plakat, objaśniając jego treść i wprowadzając niejako w jubileusz. Bo na plakacie przedstawiła nową grupę bieszczadzkich aniołów, powiększając grono tych aniołów, z których Bieszczady słyną. Nad całą grupką wznosił się Nadszeryf Stworzyciel, czyli Henio. Poniżej fruwały Aniołowie Zwierzchności, sprawujący pieczę nad Starymi Końmi, wierzchowcami i terytoriami – czyli Marysia i Józek. Nieco powyżej z lewej fruwali Serafini, czyli aniołowie ognistego prapoczątku rajdów Starych Koni po przejściach – to Olo z Olową. Poniżej aniołów zwierzchności ujrzeliśmy dwa Cherubinki, czyli anioły wspólnoty i piękna, strzegący starokońskiego Drzewa Życia – to Renia i Andrzej. Z prawej strony od Cherubinów kołysał się Anioł Rajskich Ogrodów i ich pamięci – czyli Formisia. Pięknie to Laluszka zrobiła i już na wstępie ubawiliśmy się i wprawiliśmy w dobry nastrój. Ale dalszych punktów programu była mnogość, po zjedzeniu obiadu realizowane były kolejne. Najpierw Olo przemówił, podsumowując całe to przedsięwzięcie jakim są nasze uporczywie trwające tyle lat rajdy. Na okoliczność szacownego Jubileuszu rozdał wspaniałe papeterie, ozdobione grafiką Marka i Teresy. Następnie Renia rozdała wykonany przez siebie śpiewnik „Rajdy wyśpiewane”, który zawiera zbiór hymnów szeryfa (głównie Henia, ale ostatnio też Marysi) i rozmaitych ballad i piosneczek, które powstawały spontanicznie na wszystkich dotychczasowych rajdach i stanowią jego swoistą, rymowaną historię. Autorzy spisywali je na byle czym, wykonywali solo bez prób, często z naszym chórkiem. Wiele z nich miało wykonanie jednorazowe.  Kto był na tych rajdach to wie o co chodzi, a kto nie był to z pewnością odczuł klimat tamtych dni. Łza się w oku kręci.

4. Bieszczadzkie Anioły 5. Olo przemawia


Kolejnym punktem programu było uhonorowanie tych osób, które uczestniczyły we  wszystkich rajdach… lub prawie wszystkich. „Zaliczyć” dwadzieścia, czy nawet osiemnaście lub siedemnaście rajdów to jakby nie patrzyć wyczyn nie lada. Z jednej strony świadczy o niezwykłej determinacji, z drugiej to manifest wyższości poniewierki jaką jest rajd, nad ekskluzywem ciepłych mórz, palm i wygody – z pewnością  należy to docenić. Osobami które były na wszystkich rajdach okazały się Renia z Andrzejem i Formisia. Szeryfa wręczyła „zwycięzcom” prezenty, a były to makiety miasteczka westernowego, pięknie wykonane na zamówienie. Szeryfa zadała sobie wiele trudu i pomysłowości zdobywając je  i niespodzianka była wielka.

6. Ze wzruszeniem słuchamy Ola. 7.  Te osoby były na wszystkich rajdach.
8. Marysia przejeździła 18 rajdów. 9. Aldona przejeździła  17 rajdów. 10. Również Wojtuś przejeździł 17 rajdów.

 

Nie ma osoby, która opuściła tylko jeden rajd i „zaliczyła” ich 19. Natomiast dwie nieobecności, czyli 18 rajdów  przejeździła Marysia, i jej jest drugie miejsce na pudle. Trzema nieobecnościami (przejechanych 17 rajdów) wykazały się dwie osoby, Aldona i Wuja. Wszyscy wymienieni otrzymali medale w postaci własnego rajdowego zdjęcia w dekoracyjnej ramce, z odpowiednim napisem.  Pamiętając że w klasyfikacji sportowej najgorsze jest miejsce poza pudłem, czyli czwarte, a takowe osiągnęła Dorota (mając cztery  nieobecności i 16 przejechanych rajdów) – Dorota także otrzymała zdjęciowy medal, ku wielkiej uciesze. Na tym część oficjalna akademii się zakończyła i przystąpiliśmy do konsumpcji niezwykle dekoracyjnego tortu, upieczonego przez dwernicką Małgosię. Takiego tortu nikt chyba w życiu nie widział – była na nim zielona zagroda, koń za płotem i kwiatki – aż szkoda było kroić. Ale po chwili wsuwaliśmy aż się uszy trzęsły, dobierając ile się dało. Na zagryzkę dostaliśmy upieczone przez Majkę ciasteczka w postaci małych koników, więc po tym obżarstwie pognaliśmy na most na Sanie by  pilnie spalić kalorie. Przy okazji ucieszyliśmy oko niezwykle spektakularnym zachodem słońca nad Sanem.

11.  Wspaniały jubileuszowy tort 12. Zachód słońca nad Sanem


Na tym wieczór się nie skończył, po powrocie do jadalni zasiedliśmy do wspomnień. Oglądaliśmy pokaz slajdów o naszych 20-tu rajdach autorstwa Formisi, zatytułowany  „gdzieśmy byli, cośmy widzieli”. Temu i owemu spadała od czasu do czasu głowa od nadmiaru wrażeń i świeżego powietrza (że o whiskey nie wspomnę), ale generalnie publika reagowała emocjonalnie, a przede wszystkim po raz kolejny doznawaliśmy zdziwienia: „myśmy naprawdę to wszystko przeżyli…”?  
W niedzielę pojechaliśmy na piknik do Nasicznego. Trasę tą pokonaliśmy już parę razy, można jedynie wspomnieć, że w tym roku była jeszcze bardziej niż zwykle  zarośnięta, pełna wiatrołomów, gałęzi i patyków na ścieżce, a w jednym miejscu zatarasowana ciężkim sprzętem do zrywki drewna, co wymagało trudnego objazdu przez nieprzyjazny busz. Józek używał swojej maczety do udrażniania trasy wiele razy.  

13.  Józek maczetą udrażnia trasę. 14. Z trudem omijamy ciężki sprzęt w lesie.


Natomiast wieczorem obrzędów jubileuszowych  trwał ciąg dalszy. Mottem przewodnim wieczoru, niejako w nawiązaniu do naszego kultowego „śniadania na trawie” w 2006 roku, było „objadanie się na sianie”. Renia zadbała o pokrycie stołu pod wiatą sianem i sporą ilością kolorowych ziół, a do objadania miał służyć baran pieczony na rożnie, czym zajęli się Józek z Jarkiem. Baran dochodził i dochodził, nie mogliśmy się doczekać. Ślinka ciekła, więc popijaliśmy różne trunki, a wesołość wzrastała. Ostatecznie baran doszedł i wyżerka była wielka. Chłopaki obgryzali kosteczki do ostatniego kęsa.  

15. Będzie objadanie się na sianie. 16. Na rożnie piecze się baran.


Nasze pamiętne „śniadanie na trawie” odbyło się w ekskluzywnej bieliźnie z epoki, kobitki w pantalonach z koronkami, faceci w kowbojskich kalesonach. Teraz nie mogło zabraknąć tych akcesoriów. Gdy temperatura wesołości była już odpowiednio wysoka, te dziewczyny które miały pantalony pod spódnicami pozbyły się spódnic i wskoczyły na stół by trochę na nim podokazywać. Wuja przygrywał do podrygów, reszta towarzystwa zagrzewała do boju i podskoki na stole szły na cały gwizdek.  

17. Trzeba ogryźć każdą kosteczkę. 18. Tańce w pantalonach na stole.


Na koniec wieczoru Andrzej pokazał piękny, nostalgiczny film o naszych rajdach, będący montażem jego filmów kręconych w różnych latach, co było wspaniałym podsumowaniem Jubileuszu. Film był pokazany pod wiatą jako kino letnie,  Renia rozdawała popcorn. Niezmiernie się wzruszyliśmy.  
W poniedziałek rozpoczęliśmy przygodę, która była sednem tegorocznego rajdowania. Wyruszyliśmy w świat. Celem ostatecznym była Tarnawa Niżna w Worku Bieszczadzkim, ale oczywiście dotarliśmy tam etapami. W poniedziałek pojechaliśmy końmi do Stuposian, gdzie one wraz ze sprzętem zostały na noc, a nas przywiózł autobus na nocleg z powrotem do Dwernika.  

19. Biwak w środku lasu, gdzieś między Dwernikiem a Stuposianami.


Pierwsza grupa jechała rozświetlonym, kolorowym, rozśpiewanym lasem, ale po tak mokrych ścieżkach, że często w koleinach stała woda. Konie w mokrej trawie zapadały się po pęciny. Dorodnych niezapominajek, dzwonków i jaskrów ścieliły się całe łany. Pod koniec wyjechaliśmy na piękną równą drogę leśną wśród wysokich rzadkich sosen, między którymi podziwialiśmy pas Magury Stuposiańskiej. Gdzieś w lesie pomiędzy Dwernikiem a Stuposianami był biwak, Małgosia nakarmiła nas makaronem z serem. Po odpoczynku druga grupa ruszyła w drogę. Najpierw trudnym, stromym zjazdem w lesie, po wertepach i głębokich koleinach,  dotarliśmy do szosy. Wzdłuż szosy galopowaliśmy po miękkiej, przyjaznej łące, mimo że na szosie był całkiem spory ruch. W ten sposób dotarliśmy do Stuposian, gdzie Józek z Jarkiem przygotowali pastwisko przy szosie i gdzie konie mieliśmy zostawić.  Pastwisko zostało stworzone poprzez ogrodzenie kawałka łąki przenośnym ogrodzeniem i elektrycznym pastuchem. Obok pastwiska zostały na noc siodła, zabezpieczone tylko wielką plandeką. Oczy nam wychodziły na wierzch widząc w jakich warunkach Józek chce zostawić konie i sprzęt, ale być może miał opłaconego stróża, który pilnował dobytku w nocy. Tymczasem popijając piwo czekaliśmy na autobus. Gdy ten nadjechał wróciliśmy do Dwernika. 

20. W Stuposianach przy szosie konie zostaną na noc. 21. Stuposiany – czekamy na autobus, który odwiezie nas do Dwernika.


Tego wieczoru czekała nas kolejna zabawa. Szeryfa zapowiedziała wieczór gender i każdy miał się przebrać za osobnika płci przeciwnej. Dziewczynom było względnie łatwo, wystarczyło wskoczyć w spodnie i domalować sobie wąsy. Niektóre wypchały sobie brzuchy poduszkami. Natomiast facetom było trochę trudniej, szczególnie tym, których jest dużo. Ale dali radę. Powstały tak komiczne persony, że śmiechu było co niemiara. W tych nowych osobowościach powędrowaliśmy na most, gdyż nadmiar wesołości wymagał aktywnego jej upuszczenia. Uciechę miało parę przypadkowych osób, które widziały naszą zabawę.  

23. Wieczór gender 24. Gendery na moście na Sanie


We wtorek po śniadaniu każdy spakował trochę dobytku, gdyż dwie kolejne noce mieliśmy spędzić w Tarnawie. Nasze bagaże pojechały samochodem, a my znowu autobusem do Stuposian. Tego dnia było niemiłosiernie gorąco, dosłownie żar lal się z nieba. Wyjechaliśmy ze Stuposian wąską drogą asfaltową n-tej kategorii, którą nic  nie jeździło. Upał powalał, tylko czasem trafił się lekki wiaterek. Gdy się dało wjeżdżaliśmy do lasu. Niezwykle dorodne i w wielkiej ilości firletki i jaskry cieszyły oko. Minęliśmy znane retorty pod Mucznem i Józek skierował nas w wąską przecinkę w lesie pod trakcją elektryczną. Przecinka opuszczała się w dół, na dno niecki, z której wychodziła po drugiej stronie do góry. Więc na początku całą ją widzieliśmy. Miała jakieś 2 – 3 km. Co niektórzy spodziewali się, że jak znajdziemy się na dnie niecki to na pewno będzie galop, po przyjaźnie wyglądającej trawie. Ale nic bardziej mylnego, była to śmiertelna wręcz pułapka. Przede wszystkim przecinka usiana była głębokimi rowami, każdy słup elektryczny stał na wyniesieniu terenu, między którymi były nawet nie tyle  rowy, co  głębokie wykopy. Nasze koniska dzielnie te dziury w ziemi pokonywały, ale najgorsze dopiero miało nadejść. Otóż dno niecki okazało się głębokim bagnem, w które najpierw wpadła Melisa pod Józkiem, a za nią Hiacynta pod Formisią. Reszta jeźdźców przystanęła widząc co się dzieje, choć jeszcze na parę kroków w bajoro zanurzyła się Lalucha na Figlarnej, na szczęście szybko się wycofały. Tymczasem Melisa i Hiacynta utopione w bagnie po brzuchy walczyły o równowagę, przechylając się z lewa na prawo i próbując rozpaczliwymi susami wyskoczyć z mazi która je więziła, ale nie miały szans porządnie się odbić. To że żadna się w tej sytuacji nie przewróciła to prawdziwy cud. Jeźdźców gibało na wszystkie strony, najczęściej  nie na tą stronę, na którą w tym momencie przechylał się koń. Józek przyznał się potem, że miał taki moment, gdy czuł iż jest poza koniem. Formisia miała podobne odczucia, więc w obu wypadkach anioły stróże dobrze wywiązały się ze swej opiekuńczej roli. Rozstanie się z koniem w tych warunkach nie dawałoby szans jeźdźcom na wydostanie się bez pomocy z bagna, a kto niby miałby pomóc. Józek próbował poprowadzić konia w bok w stronę lasu (na ile w tym szaleństwie w ogóle dało się koniem powodować), gdyż nie miał pojęcia jak długie jest bagno, a z boku las był dość blisko. Trwało to bez końca. Wreszcie konie poczuły stabilne dno i ostatecznie wygrzebały się z bagna do lasu, a wraz z nimi pokonała tą pułapkę idąca luzem Letycja. W gęstym lesie Józek zostawił Formisię z trzema końmi i wystraszony pobiegł poszukać pozostałym jeźdźcom jakiejś drogi omijającej bagno. Trzy pozostawione konie kręciły się i były bardzo niespokojne. Józek jakoś wyprowadził grupę z niebezpiecznego rewiru i po chwili przedarli się przez gęstwinę do samotnie czekającej Formisi. Wszyscy razem wróciliśmy na wcześniejszą przecinkę, przedzierając się przez bardzo trudny teren. Na szczęście ani w lesie, ani na przecince nie było już dramatycznych niespodzianek i szczęśliwie dotarliśmy do miejsca biwaku.  Dopiero tam można było złapać oddech i zebrać myśli. Józek opowiedział Jarkowi czego doświadczyliśmy i podsumował: takie ekstremum tylko z siedemdziesięciolatkami można przeżyć. Pośmialiśmy się, ale przygoda naprawdę mroziła krew z żyłach.  

25. Niewinnie wyglądająca przecinka leśna 26. Na tej niewinnej przecince o mało nie postradaliśmy życia.


Posiedzieliśmy na trawie, przyjechało leczo do jedzenia, a nas jadły kleszcze. W dalszej drodze było sporo galopu po cudnych od kwiatów ścieżkach, przekraczaliśmy też kilkakrotnie meandrujący potok Muczny. Spotkaliśmy się z wozami i razem przejechaliśmy Muczne, które stało się bardzo ludnym kurortem. Muczne było przed wojną małą wioską, która pod koniec wojny całkowicie przestała istnieć. Część ludzi wymordowała UPA, część wysiedlono do ZSRR. Na początku lat 70-tych powstała tutaj mała osada dla pracowników leśnych, jednak w roku 1975 przejął to miejsce Urząd Rady Ministrów jako tereny łowieckie dla władców PRL-u i ich zagranicznych gości. Obok Łańska i Arłamowa był to trzeci myśliwski ośrodek  dla polskich VIP-ów. Tutaj Jaroszewicz ustrzelił niedźwiedzia, tutaj bywał Gierek, Tito i tym podobne towarzystwo. Dopiero w 1981 roku pod naciskiem Solidarności bieszczadzkiej Muczne wróciło pod zarząd służby leśnej. Obecnie jest tam hotel ogólnie dostępny, muzeum, karczma, itd. I kupa ludzi.  

27. Przejeżdżamy przez Muczne. 28. Dojechaliśmy do Tarnawy Niżnej.


Jadąc dalej pięknymi terenami ostatecznie dojechaliśmy do Tarnawy, którą można uznać za koniec świata, gdyż dalej nie ma już żadnych wiosek ani żadnej cywilizacji, nie licząc wiaty turystycznej w Bukowcu. W Tarnawie w pozostałościach po Igloopolu mieści się ośrodek jeździecki gdzie ulokowaliśmy nasze konie, natomiast obok w barakach bazy turystycznej ulokowano nas. Szefuje bazie bardzo fajny koleś Radek. Pokoje mają standard PRL-owski, m.in. wspólne łazienki na korytarzach, jednak jest czysto, a stołówka serwuje bardzo smaczne, swojskie jedzenie. Jest też mały bar-sklepik, gdzie można nabyć lokalne piwo Duch Sanu, oraz drugie o nazwie TSU – na cześć słynnej onegdaj grupy rockowej o tej nazwie, wywodzącej się z Ustrzyk Dolnych. Są też mapy, pamiątki, lody, itd. Początkowo baliśmy się tej tarnawskiej poniewierki, jednak goszczono nas wylewnie, Radek i panie z kuchni bardzo się starały i niczego nam nie brakowało. Wieczorem z tyłu za ośrodkiem rozpalono nam ognisko i na dziarskim śpiewaniu upłynął bardzo przyjemny wieczór. Dojechała Kasia i tradycyjnie grała na skrzypcach.  

29.  Szef bazy turystycznej Radek to fajny koleś. 30. Wieczorne ognisko w Tarnawie.


W środę na śniadanie przyjechały jeszcze ciepłe bułeczki z jakiejś okolicznej piekarni, były swojskie wędliny i dużo różnych różności. Niestety żar lał się z nieba i psuł obraz całości. Za dnia było 33 stopnie. Celem wyprawy były Sokoliki Górskie, najdziksze miejsce w okolicy i dla nas już totalnie niedostępne z buta. Cała trasa prowadziła wzdłuż Sanu, za którym rozciągała się Ukraina. Co parę metrów stały słupki graniczne. San jest tam wąską rzeczułką, gdyż wypływa zaledwie kilkanaście km dalej z Sianek. Jechaliśmy chwilami wąską drogą z płyt betonowych, chwilami bezkresnymi łąkami mieniącymi się kolorami kwietnych dywanów. Na nie tak bardzo dalekim horyzoncie widać było Halicz i inne szczyty głównego pasma bieszczadzkiego. Gdzie się dało galopowaliśmy, ale też często przekraczaliśmy różne niegroźne rowy, które wymagały przystopowania. Na jednym takim pozornie banalnym rowie rozstał się z koniem Stefan i trochę się poturbował. Podobno pękły wodze i jego Letycja „nie wyrobiła się” na rowie i fiknęła kozła.  

31. Za Tarnawą rozciąga się panorama całego pasma Biesczadów Wysokich. 32. Stefan rozstał się z Letycją.


Mimo drobnych minusów (upał, rowy, bardzo wysoka trawa, chwilami betonowa ścieżka) świat był zachwycający.  Dojechaliśmy do Sokolików, gdzie spędziliśmy przyjemny, leniwy, senny biwak, ciesząc się pobytem w miejscu leżącym bardzo daleko od cywilizacji. Sokoliki były przed wojną niemałą wioską i modnym letniskiem. Do dziś atrakcją jest pięknie meandrujący tutaj San i stojąca po drugiej stronie, już na Ukrainie, cerkiew. Wioska ukraińska także niemal nie istnieje, podobno 2 km od cerkwi jest kilka domów, ale z Polski nie widocznych. Nigdzie nie było żywej duszy, ale podobno żyją tu niedźwiedzie, jelenie, cenne jaszczurki i motyle, jest to także istny ogród botaniczny. Miejsce z przyrodniczego punktu widzenia jest bezcenne.  

33. Dojeżdżamy do Sokolików Górskich, zero cywilizacji. 34. Meandrujący San i cerkiew już po stronie ukraińskiej.


W drodze powrotnej spotkała nas niezwykła przygoda – nadzialiśmy się na zamknięty na głucho szlaban, który w  tamtą stronę był otwarty. Zrobił się problem dla wozu, bo zjazd na łąkę uniemożliwiały po obu stronach  rowy. Józek z Jarkiem dumali chwilę, złoszcząc się na tych, którzy szlaban zamknęli – ponoć latem gdy działają tu rajdy konne szlabany mają być otwarte. Wymyślili aby zasypać rów belkami ściętego drewna, gdyż na szczęście obok wypatrzyli pryzmę takiego drewna. Kto nie siedział na koniu ruszył do noszenia belek i zasypywania rowu. Tym sposobem wóz mógł w końcu objechać łąką szlaban i jechać dalej, a konni czekający na zakończenie operacji pogalopowali  spokojnie do Tarnawy. Panoramy wkoło były bardzo rozległe i piękne. Miejscami wielkie połacie łąk porośnięte były wysoką trybulą. Józek chcąc uatrakcyjnić jazdę zarządził galop w tej roślinności sięgającej końskich brzuchów, co nie było zbyt rozsądne, gdyż w takim buszu nie widać co jest pod nogami. I skończyło się tak, że w buszu leżała płyta betonowa, której Melisa się wystraszyła i zrobiła stopę, a Józek „dal na beret”.  Żeby Józek rozstał się z koniem to jak świat światem się nie zdarzyło, ale do rajdu bardzo jubileuszowego takie niezwykłe zdarzenie bardzo pasowało. Galop był także podyktowany tym, że pohukiwała burza i w końcu do nas przyszła. Ale byliśmy już bezpiecznie na miejscu. Wieczór spędziliśmy przy ognisku.  

35. Zasypujemy rów belkami, aby wóz mógł objechać  zamknięty szlaban. 36. Galopujemy przez busz trybuli, tutaj Józek rozstał się z Melisą.


W czwartek od rana grzało jak z gorącego piekarnika, perspektywa  siadania na konia przerażała. Tego dnia wracaliśmy do Stuposian i co tu dużo gadać – żal było wyjeżdżać. Tarnawa mimo że siermiężna, okazała się fajnym miejscem. Radek na odjezdnym życzył nam kolejnego dwudziestego jubileuszu, a niezależnie od jubileuszu ponownego szybkiego przyjazdu w jego progi.  
Poszliśmy złowić konie i podczas tej czynności i tym bardziej podczas późniejszego siodłania każdy zrobił się mokry jakby wyszedł spod prysznica. Ale w dalszej drodze nie było źle, góry to góry, nawet w upalnej aurze powieje czasem wiaterek i generalnie jest czym oddychać.  Droga była cudnej urody i nadal wiodła przez dziki, pusty świat. Jechaliśmy do byłej wsi Dźwiniacz Górny, po której aktualnie prawie nie ma śladu, a która przed wojną liczyła prawie 1500 osób. W 1946 roku tereny po wsi zostały podzielone między Polskę i Ukrainę. Obecnie jako resztki wsi  widnieją  w trawie dwa samotne krzyże, a wśród drzew ostały się dwa stare cmentarzyki, na których widać znikomą ilość nagrobków. Teren jest niezwykle rozległy i widokowy, a niekończące się łąki porasta wysoka biała trybula, w  której konie topiły się aż po siodła. Były też po drodze łąki żółte (jaskry), fioletowe (dzwonki) i różowe (firletka), a nawet miejscami pomarańczowe od rzadkiego kwiatka jastrzębiec pomarańczowy. Sprawniejsze oko wypatrzyło bardzo rzadki wieczornik śnieżny, występujący wyłącznie w Bieszczadach, a także bodziszka żałobnego i kalinę koralową, również nie częste. Po łąkach galopowaliśmy gdy tylko się dało. Były to przepiękne chwile, radość tak rozpierała, że wuja z Kaśką wyciągnęli harmonijki ustne i jadąc przygrywali do marszu. Upał na łąkach nie dokuczał,  dokuczył dopiero gdy wyjechaliśmy na szutrową drogę bez żadnej osłony w lesie jodłowo – świerkowym. Tutaj żarówa wycisnęła ostatnie soki, na szczęście za chwilę wjechaliśmy w chłodny las  liściasty, co dało wytchnienie. Dojechaliśmy na biwak do retort koło Mucznego i każdy padł gdzie mógł starając się zregenerować nadwątlone siły.  

37. Cudny pusty świat. 38. Tu był kiedyś Dźwiniacz Górny.
39. Czasem jechaliśmy razem z wozem – łąki między Dźwiniaczem a Mucznem. 40. Biwak koło Mucznego, każdy padł gdzie mógł.


Jazda drugiej  grupy była dość krótka, generalnie były to poplątane ścieżki typu góra-dół, w lesie gęstym i w miarę chłodnym, miejscami pełnym błota. Czasem żadnych ścieżek nie było i Józek improwizował, wierząc iż „kierunek jest dobry”. Ostatecznie zatrzymaliśmy się w lesie podobno w rejonie Stuposian (totalne odludzie), gdzie chłopaki w wysokiej trawie wykroili sporą przestrzeń na pastwisko i elektrycznym pastuchem zagrodzili ją. Znowu siodła zostały zapakowane w wielką plandekę i wszystko łącznie z wozem zostało pozostawione w tym lesie do dnia następnego, a my wydostaliśmy się na szosę i wkrótce przyjechał po nas autobus i odholował nas do Dwernika.  Byliśmy totalnie wykończeni, gdyż upał powalał, a wszelkie czynności przy zaopiekowaniu koni i noszeniu siodeł z miejsca na miejsce po kilku godzinach spędzonych w siodle wykończyły  każdego. Dlatego wieczorem nie planowaliśmy żadnej aktywności, kiedyś należało odpocząć. O zmierzchu spotkaliśmy się pod wiatą i był to wieczór pisania listów. Mieliśmy piękną papeterię, tekst ułożył Stefan i  dyktował go głośno, a wszyscy siedzieli wkoło stołu i każdy pisał do wyznaczonej osoby. Pisaliśmy do naszych przyjaciół, którzy bywali kiedyś na rajdach, ale w tym roku nie mogli przyjechać. Był to bardzo przyjemny wieczór, gdyż wspominaliśmy te osoby, jak również różne zdarzenia z nimi związane.  
W piątek autobusem pojechaliśmy do Stuposian po konie, spędzając kolejny dzień w siodle, ciesząc się urokami lasu, panoram i przeprawy przez San. Z kronikarskiej dokładności należy odnotować że tego dnia rozstał się z koniem Krzysiek. Przyczyną była ponoć rozciągnięta guma (?) – interpretacja dowolna.  

41. Czy to real, czy obraz malowany? 42. Krzysiek za chwilę rozstanie się z Czantorią.


Tego dnia szeryfa zarządziła „wianki”, jako że był to ostatni wieczór kiedy można było ten obrzęd przeprowadzić. Kalendarzowa noc świętojańska była co prawda 3 dni wstecz, jednak na rajdach szeryf nie przejmuje się kalendarzem i ustala noc świętojańską wtedy kiedy pasuje. W tym roku popadło na piątek.  
Jak zwykle było bardzo mało czasu na zbiór kwiatów i plecenie wianków, a o odpoczynku po jeździe należało zapomnieć. Wszyscy uwijali się jak w ukropie. Ostatecznie jakoś zdążyliśmy i na obiad stawiliśmy się pięknie ukwieceni. W takiej dekoracji wszystko smakuje podwójnie, aczkolwiek na rajdzie na brak apetytu nikt nie narzeka i wręcz objadamy się niemożliwie. Stąd konieczność wieczornego biegania na most na Sanie, co tego wieczoru także wykonaliśmy, tym bardziej, że należało wianki zwodować. Wianki mają popłynąć do morza, co jak wiadomo wróży szczęścia bez liku. Nie każdego roku grzecznie odpływają,  nie zawsze jest tyle wody w tej czy innej rzece ile trzeba. Ale przez lata więcej było odpłynięć niż stagnacji, więc opiekę niebios mamy zapewnioną, o czym świadczy choćby to, że spotkaliśmy się na 20-tym rajdzie.   
W tym jubileuszowym roku popłynęły dość dziarsko.  

43. Nie jest łatwo rozstać się z wiankiem… 44. …ale kiedyś trzeba to zrobić.


Na moście wypiliśmy parę guli dobrego trunku, więc humory się poprawiły i przystąpiliśmy do pobierania myta od przejeżdżających samochodów. W tym roku  w Dwerniku był tak duży ruch, że samochody jeździły po tej maleńkiej, zagubionej w lesie wiosce niemal bez przerwy – czegoś takiego nigdy nie było. Zatrzymywaliśmy wiele samochodów, ale tylko w trzech pasażerowie zechcieli przyłączyć się do zabawy.  Za pozwolenie na przejazd żądaliśmy wierszyka, piosenki lub zatańczenia na szosie. Jeden z kierowców wykonał parę podskoków, pasażerka innego samochodu zadeklamowała wierszyk, a jeszcze jeden kierowca zaśpiewał nam „sto lat”. Wszyscy dobrze się bawili, a tradycji stało się zadość. Usatysfakcjonowani wróciliśmy pod wiatę i siedzieliśmy przy ognisku ile kto mógł.  
Jubileuszowy rajd upływał w fantastycznej atmosferze, ale nadmienić trzeba że wyjątkowo dużo osób  miało kontakt z kleszczem i miejmy nadzieję że nikogo nie dotkną przykre konsekwencje. 
W sobotę rano czekała na nas kolejna niespodzianka – Józek obdarował wszystkich uczestników koszulkami z logo 20-tego rajdu. Było to miłe i oczywiście na jazdę wystroiliśmy się w te koszulki. A jazda była piękna jak zwykle. Jeździliśmy stale w górę lub w dół, las był świeży i pachnący, a panoramy na łąkach zachwycały. Postraszył trochę deszcz i na kilkanaście minut wskoczyliśmy w peleryny, ale wkrótce wyszło słońce i znowu zrobiło się kolorowo. Przez godzinę kręciliśmy się po łąkach i lasach dwernickich, by potem na kolejną godzinę przekroczyć szosę i pobuszować po drugiej stronie, po ścieżkach gdzie nigdy nie byliśmy. Po nocnym deszczu w lesie było bardzo mokro i na stromych błotnistych zboczach koniom rozjeżdżały się nogi. Wcześniej na łąkach pogalopowaliśmy trochę, aczkolwiek ostrożnie, gdyż było bardzo ślisko. Tego dnia jazda była wspólna bez biwaku, by mieć popołudnie wolne na odpoczynek i pakowanie przed podróżą. Żal serce ściskał, ale rajd dobiegł końca. Jakby dopiero przyjechaliśmy, a już trzeba było szykować się do odlotu.  

45. Dostaliśmy koszulki z logo 20-tego rajdu. 46. Koszulkowa jazda po dwernickich łąkach.


Po obiedzie spotkaliśmy się pod wiatą, gdzie rozpalono grilla i piekliśmy kiełbasę i kaszankę. Śpiewaliśmy też i gawędziliśmy. Doszedł Józek, także Gosia z Jarkiem. Obdarowaliśmy naszych miłych gospodarzy prezentem, którego nie odpakowali, ale było to popiersie konia na postumencie z grawerowaną tabliczką.  Józek dostał duży kalendarz na następny rok, zrobiony ze wszystkich koni, które z nami rajdowały przez 14 lat. Bardzo się wzruszył i ucieszył, tym bardziej że kilka z tych koni opuściło już padół ziemski i pozostaną tylko na zdjęciach. 
Wydawało się kiedyś, że na 20-tym rajdzie na pewno poprzestaniemy. Rwie się dusza do raju, ale rozsądek podpowiada coś innego. Jednak w następnym roku byłby 15-ty rajd z Józkiem. Czy takiego jubileuszu wolno zaniechać? Cóż, trzeba będzie zimą przetrawić to pytanie i na wszelki wypadek pielęgnować zdrowie i kondycję, bo najprawdopodobniej znowu ruszymy w Bieszczady.

47. Szefowie Dwernika na ostatnim ognisku. 48. Józek dostał kalendarz ze swoimi końmi. 49. Szeryfa śpiewa hymn rajdu.

 

Do zobaczenia….

50. Pożegnania nadszedł czas… 51. Czy za rok ruszymy w Bieszczady?

 

Kliknij na zdjęcie aby go powiększyć.

 

Tekst i zdjęcia: Formisia i inni 
Wstawiła nas stronę: Formisia  

Pamięci Zbyszka Dąbrowskiego

 

Ad memoriam Zbyszka Dąbrowskiego

*

Zawsze ze smutkiem przyjmuję wiadomość o odejściu kolejnej wielkiej postaci świata końskiego.
Niestety biologia robi swoje i śp. Zbyszek Dąbrowski to chyba ostatni z dyrektorów Stad Ogierów z jakimi mieliśmy honor się spotkać.
Dożył pięknego wieku i w swoim życiu zrobił tak wiele dobrego dla przyszłych pokoleń miłośników koni.
Pamiętam, jak brałem jako prezes Poznańskiego AKJ udział w posiedzeniu Okręgowego Związku Jeździeckiego odbywanego w Racocie chyba w 1970 roku.
Były tam uwagi krytyczne, co tam za pożytek ze studentów, sportowców wybitnych tam nie ma, tylko zawracają często głowę.
Nie zgodziłem się z takim stanowiskiem i argumentowałem, że jeśli panowie chcecie, by w przyszłości byli choćby kibice na zawodach rozumiejący sport jeździecki to muszą być osoby które złapią tego szlachetnego bakcyla jakim jst jazda konna, poza tym gdy skończą studia i obejmą ważne stanowiska w różnych miejscach świat jeździecki będzie miał wiernych i pewnych sojuszników.
Jak wynika z wzajemnej miłości AKJ Wrocław i śp. Zbyszka rozumiał on bardzo dobrze wagę „amatorszczyzny”. Jak dowiodło życie, niemal wszyscy sędziowie jeździeccy przez długie lata to byli właśnie wychowankowie AKJ-tów.
Miałem to szczęście, że poznałem dyrektorów Stad, Andrzeja Osadzińskiego ze Starogardu Gdańskiego, Tadeusza Nowickiego i Tadeusza Czermińskiego z Sierakowa, oraz Czesława Matławskiego z Gniezna. Wszyscy już odeszli na wieczną wartę, zmieniła się całkowicie organizacja i hodowla koni w Polsce, ale my mieliśmy szansę i chyba ją dobrze wykorzystaliśmy.
Również dzięki niezwykłej życzliwości wielu w tym na pewno szczególnej życzliwości śp. Zbyszka Dąbrowskiego.
Niech spoczywa w pokoju zawsze obecny w naszej pamięci!
Tomasz Kolańczyk

*

Bardzo smutna wiadomość, dzięki

Elżbieta Szelińska

*

Piękny wiek. Jakże to smutne, ale i nieuniknione. Był to wspaniały człowiek i do tego koniarz!!! Cześć jego pamięci. Jest nam niesamowicie smutno.
Martyna i Jurek czyli Grizzlaki

*

Jaka smutna wiadomość!
Maria Ogielska

*

Jaka ogromnie smutna wiadomość.  Dla mnie był on legendą mojej jeździeckiej młodości.  Dołącz mnie proszę do wszelkich wyrazów żalu jakie będziecie organizować w imieniu Starych Koni wychowanych przecież w Książu.

Eta Rogoyska

*

Straszna wiadomość. Jestem głęboko poruszona.  Niepowetowana strata. Pozostanie w naszych sercach i pamięci na zawsze.

Majka Lewicka

 

 

 

Wigilia Starokońska 2020

 

Smutny rok 2020 upływający w okowach światowej pandemii koronawirusa dobiegał końca, ale dzielne bractwo starokońskie bynajmniej nie zmarnowało tego czasu na trwaniu w trwodze i izolacji. Z wszelkich relacji wynika że każdy na swój sposób organizował sobie życie, w miarę możliwości normalnie i aktywnie. Dowodem tej normalności był rajd bieszczadzki, rajdobóz, życie zawodowe i rekreacyjne wielu osób, a także nieśmiałe spotkania towarzyskie. Więc na zakończenie roku nie mogło się obejść bez starokońskiej wigilii. Co prawda bez nagłaśniania i w bardzo okrojonym składzie (bo w momencie dużych obostrzeń), ale jednak zrealizowanej. Inicjatorkami były Marysia i Hania, a ich pomysł wydawał się początkowo tak szalony, że aż trudy do łyknięcia – spotkać się mieliśmy na świeżym powietrzu przy ognisku, w grudniu…. Ale hasło padło i sprawy potoczyły się lawinowo.

Miejscem spotkania miały być te same krzaki nad rzeką Ślężą gdzie w maju celebrowaliśmy imieniny Ola. Jednak ze względu na ewentualne niespodzianki pogodowe lepiej było zakotwiczyć bodaj w jakiejś stodole, niż na całkiem otwartej przestrzeni. Ostatecznie dziewczyny dogadały się z szefem małego ośrodka jeździeckiego na Maślicach, w rejonie majowych krzaków, i tam uroczystość się odbyła. Udostępniono nam prowizoryczną wiatę z długim drewnianym stołem, a pan szef nieopodal rozpalił ognisko.

1. Wigilia Starych Koni w ośrodku jeździeckim na Maślicach 2. Szef ośrodka rozpala ognisko

 

Wcześniej ustaliliśmy, że ze względu na zakaz zgromadzeń będziemy markować wieczorne spacery – gdy jedni przycupną przy ogniu, inni będą krążyć koło wiaty czy gdzieś w pobliżu. Przybyliśmy oczywiście w maseczkach, nie było obściskiwania się ani żadnych innych poufałości. Ale i tak miło się było spotkać, tym bardziej że każdy czuł się wyposzczony towarzysko. Spędziliśmy razem piękne, wzruszające chwile. Przybyło 14 osób.

3. Olo składa życzenia 4. Rozdano opłatki
5. Rozdawania opłatków ciąg dalszy 6, Przybyło 14 osób

 

Na wstępie Olo złożył wszystkim życzenia, zaczynając od zaklinania niebios w kwestii zabrania ze świata tego okropnego wirusa. Wyraził nadzieję, że w dobrym zdrowiu dotrwamy do dalszych etapów życia i będziemy mogli realizować założone cele. Był oczywiście opłatek i indywidualne dzielenie się nim, bez czułości, ale serdecznie. Kuchnia w postaci organizatorek wydała gorący barszczyk, po którym Hania częstowała wspaniałymi pierogami z kapustą i grzybami, które niemal na sygnale przywiozła z zaprzyjaźnionej pierogarni, jeszcze gorące. Herbatę mieliśmy własną w termosach, ale każda z organizatorek upiekła „swoimi ręcami” świąteczny piernik. Nie zabrakło mandarynek, drobnych pierniczków (Majka) i na koniec mikołajkowych upominków. Atmosfera była iście wigilijna. Dość szybko zrobiło się ciemno, ale ognisko w międzyczasie rozbłysło orgią płomieni, więc obsiedliśmy ogień ciasno, zapominając o trzymaniu zalecanych odległości. Zresztą zrobiło się  zimno, więc w ciasnym kręgu było cieplej. Dla zachowania tradycji odśpiewaliśmy jedną kolędę. Wszystkim bardzo się podobała ta plenerowa wigilia, gdyż spędziliśmy naprawdę magiczne chwile. Renia  stwierdziła, że taką formę spędzania wigilii możemy przyjąć na stałe, a zmiany klimatyczne takim pomysłom sprzyjają.

7. Hania nalewa barszczyk 8. Co ta Renia wyciągnie z torby…
9. Obrodziły Mikołaje 10. Były dobre rzeczy i piękne dekoracje

 

Niestety zimno nie pozwoliło siedzieć zbyt długo, wszystko trwało trochę ponad dwie godziny, a najwytrwalsi wytrzymali nawet trzy. W dobrych nastrojach wróciliśmy do swoich domów, zyskując energię by szykować własne, inne niż zwykle święta.

11. Barszczyku dolewano wiele razy 12. Ogień rozbłysnął z wielką mocą
13. Piękne chwile  14. Wigilia z księżycem i pod gwiazdami

 

Ale na tym starokoński opłatek się nie skończył. Już miesiąc wcześniej Stefan zainicjował spotkania on line, jednocząc tym samym ludzi z różnych stron Polski jak i świata. 19 grudnia byliśmy umówieni na takie kolejne, świąteczne spotkanie i przed kamerkami zjawiło się 25 osób. Życzyliśmy sobie dobrych, spokojnych świąt, połknęliśmy opłatka, a Rudzi and company odśpiewali kolędę – bo śpiew całej grupy był niemożliwy. Spędziliśmy razem ok. dwóch godzin i były to kolejne piękne chwile.

15. Spotkanie wigilijne on line

 

Co jest ważniejsze – spytała panda wielka wędrująca przez świat, do małego smoka siedzącego na jej grzbiecie – podróż, czy dotarcie do celu?
– Towarzystwo – odpowiedział mały smok”.

Tym przesłaniem życzymy razem z Olem pomyślności w Nowym Roku i kochani… trzymajmy się razem.

 
Tekst: Ewa Formicka
Zdjęcia: też głownie Formisia, ale i inni
Zrzut z ekranu: Elżunia (Ruda Warszawska)
Opracował graficznie i wstawił na stronę: Olo

Hubertusy AKJ-tu 1968-1999

Jak klikniesz na ogon ostatniego konia lub na mordę lisa to otworzy Ci się prezentacja wspominająca dawniejsze nasze hubertusy !

XVII Rajdobóz Starych Koni – Komorze 2020

 

    KOMORZE  2020    
Tom Kolańczyk

 

Mimo niebezpieczeństw pandemii Covid19, zachowując rozsądek i niezbędne zasady odbył się XVII Rajdobóz Starych Koni – Komorze 2020.

W niedzielę o 18:00 zasiedli przy stole w niemal wszyscy uczestnicy, Szeryfa Maria, Olo, Hania, Jadzia, Walter, Renia, Andrzej, Krzysztof, Dorotka, Majka, Hanka, Alicja, Tomek, oraz Jurek tym razem z synem Antosiem i jego przyjacielem Abdullahem. Późno wieczorem dojechała Grażynka. Komorze chyba wypiękniało, pensjonat przytulny, czysty, gospodarze życzliwi i pomocni.

Dojazd z Wrocławia stał się łatwiejszy, bo nowa trasa S5 do Poznania, a potem spory odcinek S11 pozwalają na szybkie przemieszczanie się.

 

1. Wracamy do Komorza – pensjonat „Kalina”

2. Stajnia Kowalskiego

 

Stara stajnia Romana  została zamknięta, więc konie zostały umówione u „Kowalskiego”, w schludnej stajni stoją konie pracujące na rajdach pod okiem nowo zatrudnionych młodych, ale kompetentnych instruktorek. Spotkanie zgodnie z naszą nową świecką tradycją rozpoczął  Pasterz Olo uderzając trzykrotnie laską pasterską w podłogę, po czym wspomnieliśmy przez chwilę tych co odeszli – niezapomnianego szeryfa Henia, oraz niesforną Ankę.

Oczywiście porządek dnia został podporządkowany głównej pasji – jeździe konnej. Śniadanie w formie szwedzkiego bufetu o 9:00 a obiadokolacja o 17:30 lub 18:00.

Jazdy były realizowane zwykle w dwóch grupach dla bardziej wymagających i bardziej rekreacyjnych, ale wszystkie do syta i do upojenia.

 

3.  Przy siodłaniu

4. wyjazd w teren

5. Na szlaku – w lasach

6. Na szlaku – nad jeziorem

 

Pozostali mogli albo rozkoszować się dolce farniente, wyjściem nad jezioro, lub jedną z miejscowych pasji – buszowaniem po lumpeksas w Czaplinku. Niezawodny Krzysztof pełniący obowiązku kierownika zorganizował dodatkowe atrakcje – godzinne rejsy motorowym katamaranem po jeziorze Drawskim, wyjazd „na rybkę” do Starego Drawska, zwiedzanie zamku Drahim, wycieczkę do Bornego Sulinowa z miejscowym przewodnikiem, oraz mini spływ kajakowy.

 

7.  Rejs katamaranem po Jeziorze Drawskim

8. Na zamku Drahim

9, W Bornym Sulinowie – cmentarz wojenny

10 W Bornym Sulinowie – przejażdżczka czołgiem

 

Niestety nie starczyło już czasu, by ponownie odwiedzić Muzeum PGR.Mimo, że pogoda wyraźnie się ochłodziła, amatorów kąpieli w jeziorze nie zabrakło.

Nasz nowy gość Abdullah z pochodzenia Egipcjanin jako muzułmanin nie je mięsa wieprzowego, ale gospodyni stanęła na wysokości zadania i mógł się rozkoszować polską kuchnią w wydaniu halach.

Dwukrotnie zasiadaliśmy przy ognisku, jednak z braku zapiewajły z gitarą śpiewy były raczej umiarkowane. Tym razem nie zajmowaliśmy całego pensjonatu, więc pojawiały się na noc lub dwie inne osoby w tym dwie ekscentryczne damy z dużym psem, też ponoć jeżdżące konno. Kulminacyjnym momentem był wieczór „Pożegnanie z koroną” na który większość przygotowała przebrania lub inne prezentacje. Marysia wystąpiła z złotej szacie z koroną i wygłosiła wykład o abdykacjach, namawiając by Covid19 wreszcie abdykował, Jadzia z Walterem odśpiewali kawałek, a Alicja i Tomek wystąpili w kowidowych nakryciach głowy, uprzednio „wymazanych” przez Dorotkę w kompletnym stroju lekarskim z którego dokonała striptizu wracając do szat cywilnych z hełmem nośnikiem piwka. Olowie przedstawili prezentację projektu „Tarczy Antykryzysowej 5,0 s”. Jak zwykle było wesoło i radośnie.

 

11.  Pożegnanie z korona – wystąpienie Szeryfy

12.  Pożegnanie z korona – Jaga i Walter żegnają się z koroną


13. Pożegnanie z korona – Majka i Hanka
w akcji (wieloznaczność pojęcia „korona”)

14. Pożegnanie z korona – Dorota zwalcza wirusy.

 

Piwa nie zabrakło, bo Jurek przywiózł z Niemiec skrzynkę słynnego piwa bawarskiego, a Tomek skrzynkę piw czeskich.

Na wieczory po obiadokolacji przygotowane były dodatkowe atrakcje kulinarne, na jeden Tomek z ekipą –  Alicją i Renią, zrobili w 1,5 godziny ponad 200 tartinek w różnym wydaniu, w tym jadalnych dla Abdullaha, a przy ognisku pojawiła się kiełbasa ufundowana przez Krzysia i Grażynkę. Było jej tak dużo, że starczyło na „suchy prowiant” dla uczestników wyprawy kajakowej następnego dnia. Innym razem obie Hanie przygotowały słodkości i odpowiedni trunek z okazji swoich imienin (obchodzonych z miesięcznym  opóźnieniem).

 

15. Uczta Wuja Toma

16. Imieniny Hań – Solenizantki
odpakowują prezenty

17. Spływ rzeką Pilawą

18. Ognisko już wygasa

 

 

Niestety czas minął szybko i trzeba było wracać.

Ekipa w drodze powrotnej zatrzymała się w Poznaniu u Tomka na małym lunchu w postaci jajek po kardynalsku na grzance, herbatce i małym cieście, by po dwóch godzinach popasu szczęśliwie wrócić do domu niestety już w strugach ulewnego deszczu.

 

 

KOMORZE 2020
(uzupełnienie) czyli rajdobóz przetrwania
Maria Geringer d’Oedenberg
 

Poranek zaczynał się codziennie gimnastyką na trawie, obowiązkowe ćwiczenia przed jazdą konną lub inną aktywnością.

Kiedy ćwiczyliśmy poranny kąpielowicz czyli Jurek wracał po pływaniu w jeziorze.

 

 

Po gimnastyce Adrian wprowadzał elementy jogi do naszego zestawu , więc naciąganie, mostki , wygięcia i ”przeciąganie skóry nerek na barki”, biegiem więc na  śniadanie , potem w pośpiechu piechotką do stajni, gdzie trzeba było wyczyścić i osiodłać nasze rumaki, żeby po tej ciężkiej pracy wreszcie „odpocząć” w siodle.

 

 

Jazdy były znakomite, prowadzone przez Kasię w  zdecydowanym tempie, z dużą ilością kłusa i galopu.  Tereny leśne okolic Komorza  świetnie się do tego nadają. Grupy były dwie, ale ich uczestnicy się zmieniali.  Jednego dnia zrobiliśmy spotkanie dwóch grup nad jeziorkiem w lesie.

Po jeździe najlepiej było wsiąść na rower żeby dojechać do jeziora i popływać w ciepłej wciąż wodzie, bo temperatura powietrza niestety była coraz niższa.

 

 

Poza tymi „codziennymi” zajęciami popołudniami  zaliczyliśmy

-spływ kajakowy malowniczą rzeką Drawą z licznymi rozlewiskami, gdzie mieszkają łabędzie i kaczki.

 

– wycieczkę do Bornego Sulinowa z przewodnikiem, barwną postacią, który osiedlił się tu w czasach kiedy jeszcze stacjonowały tu wojska radzieckie i wszyscy raczej uciekali z tego miejsca. Pokazał nam bunkry, cmentarz, obóz jeniecki i na końcu skorzystaliśmy z możliwości i przejechaliśmy się po poligonie wozem bojowym ( dla odmiany od konia)

 

 

– panowie pojechali jeszcze na strzelnicę ( pokazywali potem swoje tarcze z trafieniami) a reszta udała się na wrzosowiska mimo że lało jak z cebra

Na przebieranym wieczorze „ Pożegnanie z koroną” rzeczona korona wyglądała różnie, Krzysie przytargały koronę drzewa i ją ścięły w krótkiej scence. Siostry Majka i Hanka , jak na profesorki przystało przedstawiły wykład o koronach i koronkach, Jurek wniósł „ukoronowane” piwo Paulaner.

 

 

Wrócimy tu za rok.

Tekst: Wuja Tom & Szerfa Marysia 
Zdjęcia: Andrzej Lisowski, Krzyś  Dworowski, Hania Olowa
Opracował i wstawił na stronę: Olo

Zawody jeździeckie w Kliczkowie o Memoriał Henia

W dniu 18 lipca br odbyły się na zamku Kliczków zawody jeździeckie w dyscyplinie ujeżdżenia, rozegrane jako „I Memoriał im. barona Henryka Geringera de Oedenberg”. Pomysłodawczynią Memoriału  była Ania K., była magistrantka Henia, która jest założycielką klubu jeździeckiego „Na Koń” zlokalizowanego w Zgorzelcu, ale też  współpracuje z kliczkowskim klubem jeździeckim „Brawura”, a także z samym zamkiem Kliczków i wspólnie robią wiele imprez. Zamek, obecnie hotel, nie posiadał we współczesnych czasach własnych koni i nie prowadził żadnej odrębnej działalności jeździeckiej, natomiast korzystał z oferty klubów jeździeckich działających bądź na jego terenie, bądź w okolicy. Zamek dawał swoje parkowe tereny pod zawody, które zyskiwały na splendorze mając tak piękną oprawę, natomiast konkretny klub dawał usługę w postaci przejażdżek bryczką po parku, czy właśnie robiąc zawody jeździeckie, będące dla gości hotelowych dodatkową atrakcją.   

1, Zamek Kliczków 2. Heniu ze swoją magistrantką Anią, inicjatorką Memoriału – Gala w Kliczkowie

 

Heniu był dla Ani ukochanym profesorem, więc gdy odszedł, spontanicznie zaproponowała kolegom z „Brawury” i Zamku ustanowienie nagrody jego imienia na jakiejś najbliższej imprezie jeździeckiej, którą będą razem robić. Ponieważ współpraca wszystkich wymienionych podmiotów układa się dobrze, pomysł od razu zyskał akceptację. Początkowo konkurs imienia Henia miał być realizowany na Mistrzostwach Polski w rajdach długodystansowych w  Kliczkowie w sierpniu ubiegłego roku, ale z różnych powodów wtedy nie można było tego zrealizować. W bieżącym roku z powodu koronawirusa wiele imprez zostało wiosną odwołanych, m.in. duże zawody konne w Kliczkowie w długi weekend majowy. Ale w  końcu imprezy na Dolnym Śląsku ruszyły i Ania doprowadziła swój zamysł do pozytywnego finału. Na zawody 18 lipca zaproszona została Marysia jako gość honorowy, więc przy okazji Stare Konie dowiedziały się o Memoriale Henia i wiele osób wybierało się kibicować. Do tej pory zamek Kliczków był Starym Koniom znany głównie z ekskluzywnych bali karnawałowych organizowanych na początku stycznia, a tylko nieliczni wiedzieli że w Kliczkowie odbywają się także zawody konne.  

Zamek Kliczków ma rodowód średniowieczny, powstał na granicy śląsko – czeskiej jako budowla obronna. Pod koniec XIV wieku na skutek zawirowań historii utracił znaczenie strategiczne i od tego czasu funkcjonował jako założenie zamkowo – folwarczne, a z czasem jako rezydencja renesansowa. Około 150 lat wstecz była to, po kolejnej przebudowie, rezydencja arystokratyczna popularna wśród  niemieckich elit. Bywali tu książę von Pless z Książa z małżonką Daisy, (skoligacony z panią na Kliczkowie), członkowie dworu panującego i sam cesarz Wilhelm II. Odbywały się tu rozmaite spotkania, wielkie bale i słynne polowania. Po wojnie zamek został rozszabrowany przez Sowietów i napływającą ludność ze wschodu, po czym uległ stopniowej dewastacji. Niewiele pomogło, że przez lata należał do różnych szacownych instytucji, jak Nadleśnictwo, Ludowe Wojsko Polskie czy nawet Politechnika Wrocławska. Dopiero przekazanie obiektu w prywatne ręce w roku 1999 doprowadziło do jego odbudowy i adaptacji na obiekt hotelowy. Jako ciekawostkę można tutaj podać, że koło zamku znajduje się jedyny w Polsce (a może nie tylko w Polsce) cmentarz koni, na którym jeszcze w latach 50-tych XX wieku było kilkanaście nagrobków, a do dziś ostały się tylko trzy. Na jednym z nich widnieje inskrypcja „Juno 1938”, na pozostałych napisy są zatarte.

3. Cmentarz koni w Kliczkowie 4. Od prawej – pan Jurek, właściciel zamku, żona Heniowa Marysia, sędzina zawodów Formisia

 

Właściciele zamku to państwo Magdalena i Jerzy Ludwinowie, przyjaciele Henia. Zainicjowali oni od roku 2002 karnawałową „Galę Jeździecką”, której ideą była integracja szeroko pojętego środowiska koniarzy, skupiającego w jednym miejscu koniarzy różnych branż, to jest zawodników, hodowców, trenerów, pracowników stadnin i torów wyścigowych, wreszcie działaczy klubów jeździeckich i innych organizacji związanych z końmi, np. Komisji Górskiej Turystyki Jeździeckiej. Punktem kulminacyjnym Gali było przyznawanie Srebrnego Rumaka wybitnym koniarzom, wybranym przez Kapitułę Nagrody. Przez kliczkowskie bale przewinęło się mnóstwo Bardzo Ważnych Koniarzy, ale udział w balu mogli brać wszyscy chętni, jeśli tylko zarezerwowali pokój i dokonali wpłaty (nie małej). Heniu z Marysią bywali  na wszystkich balach w ostatnich latach, a Heniu miał tam nawet stałe obowiązki, jak np zainicjowanie „Zdrowia Konia” o północy, co jak wiadomo jest toastem spełnianym z lewą nogą na stole. Wiele osób ze środowisk końskich nie znało wcześniej tego rytuału, więc Heniu miał istotny wkład we wprowadzenie do Gali stałego, barwnego elementu. Ania opowiadała, że same „Amaranty”, jak i wprowadzenie tego obyczaju  na Galę przez Henia, zrobiły na niej duże wrażenie. Nie znała wcześniej swojego profesora z tak rozrywkowej strony. Uznając go za nietuzinkową osobowość  wymyśliła Memoriał jego imienia na zawodach jeździeckich.

5. Marysia pod tablicą upamiętniającą Henia 6. Zawody były dobrze zorganizowane 7. Marysia była poproszona o wręczanie nagród

 

Zawody ujeżdżeniowe 18 lipca były świetnie zorganizowane. Sam teren koło zamku jest bardzo ładny, a organizatorzy zadbali o każdy szczegół. Był nowy czworobok z parasolami dla sędziów, namioty „tureckie” na potrzeby biura i dla gości, dobrze działająca radiofonia i bufet. Przed VIP-ówką stała tablica poświęcona Heniowi, z jego zdjęciami z różnych końskich okoliczności. Dla zwycięskich koni oprócz flots przygotowano gustowne statuetki z konikiem, a także inne nagrody. Dopisała pogoda, przyjechało ok. 40 koni i zawody przebiegały sprawnie. Marysia ubrała się na tą uroczystość bardzo elegancko i spełniała swoją rolę wręczającej nagrody godnie.

8. Dla zwycięzców były flots i statuetki koników 9. Wręczanie nagród było bardzo uroczyste
10.  Zawody upływały w miłej atmosferze 11. Wręczanie nagród

 

Z Wrocławia przyjechała grupa  Starych i Średnich Koni, więc szeregi publiczności zostały istotnie zasilone. W trakcie trwania zawodów wyszło że organizatorka Ania obchodzi właśnie urodziny, o czym zaświadczył okazały tort z palącymi się świeczkami, wręczony jej przez przyjaciół. Był to dodatkowy, miły akcent imprezy. W przerwie między konkursami jubilatka rozkroiła tort częstując biuro zawodów, jak również gości w VIP-ówce. Marysia wyciągnęła z zanadrza buteleczkę geringerówki, częstując organizatorów i wrocławskich kibiców. Pojawił się właściciel zamku pan Jurek i uczestniczył w tej miłej uroczystości. Reasumując Heniowy Memoriał był dobrze zorganizowany i miał bardzo elegancką oprawę.

12. Biuro zawodów działało sprawnie 13. Urodziny głównej organizatorki zawodów Ani

 

Ania obiecała, że te zawody wejdą na stale do kalendarza imprez w kolejnych latach.

Tekst i opracowanie: Ewa Formicka
Zdjęcia: od różnych autorów
Na stronę wstawił: Olo

 

Rajd XIX 19 – 28.06.2020 r., Bieszczady

Kliknij na zdjęcie, aby go powiększyć.

 

Rajd w roku 2020 był absolutnie wyjątkowy, gdyż zrealizowaliśmy go w pandemii koronawirusa, co było nie lada wyzwaniem. Pandemia nawiedziła świat na początku roku i rozszerzając się uparcie od kraju do kraju, od kontynentu do kontynentu, dotarła także do Polski. Wiosną wiele osób nie traktowało sprawy poważnie, łudząc się że do lata problem wygaśnie, a planów wakacyjnych z pewnością to nie dotyczy. Niestety czas płynął, a wirus poczynał sobie coraz śmielej.  W maju zakażeń  lawinowo przybywało, a z mediów płynęły katastroficzne relacje. Rajd stanął pod znakiem zapytania i coraz więcej osób, początkowo bojowo nastawionych, traciło pewność siebie i wiarę w możliwość wyjazdu z domu. Pomiędzy potencjalnymi rajdowiczami krążyły wieści rozmaitej treści, niestety z przewagą apeli o rozsądek, odpowiedzialność i rozważenie przesunięcia terminu na czas późniejszy, a nawet na przyszły rok. Józek w Sanoku czekał na decyzję, szanując oczywiście nasze strachy i obawy, ale też wykazując gotowość do działania, bo z czegoś trzeba  żyć. Na początku czerwca Bieszczady były stale wolne od wirusa, więc ze strony organizatorów nie było przeciwwskazań, mimo że teoretycznie mogliśmy coś przywlec. Jednak  z naszej strony pojawiły się poważne wątpliwości, gdyż psychika wielu osób uległa już niemałej dewastacji.  

No i wtedy tupnęła nogą szeryfa Marysia. Napisała do wszystkich dyscyplinującego maila, ogłaszając że rajd się odbędzie i że czeka na zaliczki. W swoim mailu zacytowała słowa Henryka Grynberga: „Jeśli się dobrze schować, rzucić pracę, zrujnować gospodarkę, oddać wolność, porzucić przyjaciół – będzie się żyło długo i szczęśliwie”. Nic dodać nic ująć. Tym sposobem skończyły się przemyślenia i dysputy, a zaczęło pakowanie.

Wybiegając nieco do przodu można w tym miejscu podkreślić, że była to bardzo dobra decyzja, gdyż rajd okazał się doskonałą terapią – rewelacyjnie  uleczył nasze ciała zmaltretowane fizyczną posuchą, a także nasze umysły, zmaltretowane natłokiem covidowych strachów.  Każdy się odprężył, zrelaksował, odsunął od wszelkich problemów ostatnich dni, a jednocześnie łyknął świeżego powietrza i rozruszał zastałe kości. Że nie wspomnieć o terapii śmiechem, która jest lekiem na wszystko.

1. Rajd w roku 2020 zrealizowaliśmy w czasie epidemii koronawirusa 2. Rajd spełnił rolę terapeutyczną

 

Rajd miał charakter stacjonarny z siedzibą w Dwerniku u Gosi i Jarka, a naszym szefem nadrzędnym był jak co roku Józek. Konie przywiózł częściowo swoje, które znamy i kochamy, ale trzy były nowe, wzbudzające początkowo sporo obaw. Wozem powoził Jarek. Rajd tegoroczny był wyjątkowy jeszcze z jednego powodu, mianowicie przez pierwsze cztery dni ciurkiem lało. Jarek nam powiedział, że w Bieszczadach leje od wielu tygodni. Ziemia tak nasiąkła wodą, że wszędzie panowało gigantyczne błoto, a trasy były trudne. Ba, na wiele szlaków w ogóle nie dało się wyjechać. Jeździliśmy więc po znanych ścieżkach, bo nie było sensu niczego nowego wymyślać. Ale większość ludzi i tak nie rozpoznaje terenu po którym jeździmy, więc dobór tras był dla większości bez znaczenia. Trudne warunki były jednocześnie bardzo ekscytujące. A gdy kolejne cztery dni zrobiły się słoneczne i kolorowe, widoki wynagrodziły wszystko.  

3. Przez cztery dni ciurkiem lalo 4. Lało, ale nie baliśmy się deszczu

 

Przyjechało 11 osób, Marysia, Aldona, Dorota, Reniowie, Jaga z Walterem, wujowie i dwie Ewy. Ponieważ było nas mało, każda osoba bez pary dostała  samodzielny pokój.  Gosia jak zwykle nas przekarmiała, więc codziennie biegaliśmy na most na Sanie spalać kalorie, a jest to 0,7 km w jedną stronę, więc w dwie strony ładny spacer. Na moście jest bankowo zasięg komórkowy, więc tym bardziej każdy miał motywację aby tam biegać. Wielką zaletą  pobytu w Dwerniku był brak jakichkolwiek zakazów czy nakazów, maseczek, płynów i w ogóle jakichkolwiek informacji ze świata. Żyliśmy sobie spokojnie i wesoło, dobrze śpiąc, dobrze jedząc i ciesząc się przyrodą i swoim towarzystwem. Każdy dzień obfitował w przygody i atrakcje.

5. Na koniu, na wozie czy przy ognisku bawiliśmy się świetnie 6. Wieczór przy ognisku

 

W sobotę była jedna wspólna jazda, a wyjechaliśmy pokręcić się po okolicy Dwernika, gdyż pogodę zapowiadano okropną. Józek nie chciał się za bardzo oddalać od domu, gdyż deszcz był bankowy, a może i burza. Przy siodłaniu było kilka nerwowych sytuacji, gdyż szły pod siodło nowe konie, z których Wezyr nie dał się czyścić i siodłać, a nasz Eldik  o mało nie kopnął Laluchy. Wcześniej przy zabieraniu koni z pastwiska nowa Haiti próbowała wyrwać się Marysi i zafundowała jej ślizg błotny na pupie. Więc początek rajdu nie był łatwy, a wkrótce doszły nowe stresy. Otóż gdy wreszcie wyjechaliśmy, Dorota zaczęła zgłaszać problemy z Bojarem, który dziwnie się zachowywał i nie chciał iść. Stawaliśmy kilka razy, Józek obserwował konia i przesiodływał go dwa razy, zachodząc w głowę o co chodzi. Żeby  nie wpędzić się w tarapaty w dalszej drodze postanowił zrezygnować z jego usług, a sposób na to wymyślił iście szalony: „wrócimy kawałek do pastwiska Jarkowego, złapię tam jakiegoś Jarkowego konia i weźmiemy  go zamiast Bojara”. Tak też zrobiliśmy. Wróciliśmy ze 100 m, Józek poszedł za górę na bezkresne Jarkowe pastwisko i rzeczywiście coś tam sobie złowił. Zdjął siodło z Bojara i wrzucił na tego nowego, swojego konia dał Dorocie, a sam wskoczył na tego, którego dopiero co złowił. Bojar poszedł dalej z nami luzem (nie mógł zostać na pastwisku z obcymi końmi). Patrzyliśmy na to przedsięwzięcie wielkimi oczami, coś takiego może się zdarzyć tylko w Bieszczadach.

7. Bojar niedomaga, Józek myśli co zrobić 8. Józek poszedł za górę i złowił w zastępstwie Bojara jakiegoś Jarkowego konia

 

Wkrótce zaczęło lać, więc temat konia zszedł na dalszy plan, a my skupiliśmy się na szybkim założeniu peleryn. Dalej to już była tylko próba przetrwania. Zjechaliśmy z drogi leśnej do szosy, a ponieważ zaczęło grzmieć, więc byliśmy pewni, że jedziemy do domu. Każdy się już widział pod prysznicem, ale gdzie tam, Wielki Sprawiedliwy miał poczucie że należy się nam pełnowymiarowa jazda, więc po chwili ponownie wjechaliśmy w las. Nie mogliśmy uwierzyć, lało jak z cebra, świata mało co było widać, a Józek wlókł nas na jazdę. W tych warunkach przeczołgał nas po okolicznych górach, co z tego, że świata nie było widać. Pięliśmy się po niewyobrażalnym błocie do góry, zewsząd płynęły szerokie strugi wody, której ziemia nie wchłaniała. Nowo powstałe strumienie huczały, wymywały w leśnej drodze głębokie wyrwy, przez które konie znienacka skakały – jedna zgroza. Na drzewach wisiała filmowa mgła i generalnie było pięknie, ale ludzie mimo peleryn przemokli doszczętnie. Słychać było lamenty typu: „nawet majtki mam mokre”,  „ja tylko cipkę mam jeszcze suchą”. Wróciliśmy do domu totalnie przemoczeni i nie byłoby szans do rana  ciuchów wysuszyć, gdyby nie Gosia, która wzięła je do  domowej suszarni. Buty suszyliśmy wieczorem przy ognisku. Niestety nie wszystko do rana wyschło i kolejnego dnia parę osób nie miało w co się ubrać na  jazdę. 

9. Trasy były trudne 10. Suszymy buty jeździeckie przy ognisku

 

Ale późnym popołudniem wszyscy byli zregenerowani i w dobrych nastrojach, więc dokonaliśmy oficjalnego otwarcie rajdu. Wg komunikatu szeryfy wejście do jadalni miało być wspólne, więc staliśmy grzecznie na dworze, aż się wszyscy zbiorą. Marysia pojawiła się przyodziana w szpitalny ochronny fartuch i zaprosiła do środka, a w jadalni  odbyło się wielkie covidowe show. Renia odczytała instrukcję postępowania w czasie pandemii koronawirusa, która brzmiała:

1. Zasłaniaj pysk – raz po raz.
2. Dezynfekuj kopyta i ręce – 4x.
3. Dezynfekuj gardło – często.
4. Witaj się łokciem – zwłaszcza z koniem.
5. Galopuj – często. I patrz, żeby ci korona z głowy nie spadła.

 

11. Covidowe show 12. Mieliśmy gustowne maseczki z konikiem

Po takim zagajeniu każdy miał obowiązek spryskać sobie ręce środkiem dezynfekcyjnym, następnie wypić kieliszek gorzałki celem dezynfekcji dogłębnej. Marysia rozdała gustowne maseczki z konikiem, koniki z flizeliny przyszywała do maseczek przez pół nocy  Wtedy dopiero zasiedliśmy do wspaniałej obiadokolacji, rozpoczętej oczywiście geringerówką. Po posiłku został przeczytany list od Ola, który życzył nam udanego rajdu XIX, wspaniałych galopów, pięknych widoków i nowych przygód. Pozdrawiał Józka, gospodarzy Dwernika i Bieszczady, żałując, że nie może być z nami. Każdy otrzymał  okolicznościową papeterię, wspaniały gadżet rajdowy. Dobrze nastrojeni przeszliśmy do ogniska i śpiewaliśmy do późnej nocy, ciesząc się że rajd doszedł do skutku, bo był moment, gdy decyzja w tej sprawie wisiała na włosku.

W niedzielę jechaliśmy w deszczu do Zatwarnicy. Trasę już teoretycznie znaliśmy, aczkolwiek mało kto pamiętał. Józek i Jarek pożyczyli niedosuszonym kowbojom swoje peleryny i gumowe spodnie, ale i tak niektórzy wskakiwali w mokre buty. Kto przywiózł sobie kalosze, był wygrany – kalosze tego roku były bezcennym atrybutem. Wkładano je celem odłowienia konia na pastwisku, gdyż na pastwisko inaczej nie dało się wejść. Dopiero po odprowadzeniu konia z pastwiska pod stajnię i osiodłaniu delikwent przywdziewał buty jeździeckie i szybko wskakiwał w siodło, wcześniej po prostu topiliśmy się w błocie.

13. Na pastwisko z trudem udawało się wejść 14. Siodłanie w błocie  było dużym wezwaniem

 

Jazda była tego dnia urozmaicona i bogata w trudne momenty, cały czas w deszczu mniejszym lub większym, chwilami w ulewie. Słynne stało się powiedzenie Jagi: „jak dobrze że tylko pada” – gdy trafiał się zwykły deszcz, jako przeciwwaga do  ulewy. Wozowi tymczasem podróżowali szosą przez Chmiel, robiąc przystanek pod sklepem i przy okazji pod cerkwią. Cerkiewkę (obecnie kościół katolicki) znaliśmy z poprzednich lat. Nakręcono w niej niektóre sceny do „Pana Wołodyjowskiego” i wieść gminna niesie, że ostatecznie miała być do celów filmowych spalona. Na szczęście miejscowa ludność nie zgodziła się i obroniła obiekt przed tym niecnym czynem. Tutaj dwa lata wstecz ślub brali Malwina i Paweł, młodzi leśnicy z Zatwarnicy, u których byliśmy wtedy na poprawinach wesela. Teraz spotkaliśmy ich na biwaku, pojawili się z półroczną latoroślą. Było to bardzo miłe spotkanie, ileż to przyjaciół mamy w Bieszczadach.

15. Postój wozu pod cerkwią w Chmielu (obecnie kościół) 16. Konni docierają na biwak
17. Na biwaku w Zatwarnicy 18. Państwo leśniczostwo z małą latoroślą

 

Wieczorem byliśmy oczywiście w „budce telefonicznej” na moście dwernickim, po czym siedzieliśmy pod wiatą śpiewając, a derkacz na pobliskiej łące usiłował być głośniejszy. Przekrzykiwał się z nami co wieczór, szkoda tylko że tego małego krzykacza nijak się nie dało zobaczyć. Koło północy przyszło oberwanie  chmury i nie dało się spod wiaty nosa wyściubić, zapowiadało się na śpiewy do rana. Jedni cierpliwie czekali aż nawałnica zelżeje, inni przemykali na pokoje w ulewie.

19.  Na most na Sanie w Dwerniku biegaliśmy każdego wieczoru 20. Kolejnego dnia w trasie

 

Tym samym w poniedziałek od rana lało. Zaglądaliśmy z nadzieją do Internetu, ale prognozy były jak najgorsze. Nawiasem mówiąc każdego dnia  dostawaliśmy alerty na osobiste komórki wróżące nawałnice i burze, więc wyrażaliśmy pobożne życzenie aby w trasie tylko lało, w przeciwieństwie do  burzy. Jarek opowiadał nam, jak tydzień wcześniej w sąsiedniej wsi burza zabiła na pastwisku ok. dwudziestu krów, a gdy to mówił, siodłaliśmy właśnie konie i właśnie lekko grzmiało. Wskakiwaliśmy w siodła ze strachem, ale na szczęście burze pohukiwały zazwyczaj gdzieś po kątach i nigdy nas nie dopadły. Natomiast każdy dzień kończył się suszeniem butów i spodni, tak że kolejnego dnia wymyślaliśmy rozmaite patenty jak się ochronić, by wieczorem nie musieć nic suszyć. Ale żaden patent nie był dobry.   

21. Deszcz nie deszcz, jechaliśmy dalej 22. Każdego dnia były też piękne obrazki

Tego dnia doczekaliśmy przejścia deszczu w mżawkę, więc w niezłych nastrojach ruszyliśmy na biwak do Nasicznego. Trasę częściowo znaliśmy, choć na początku jechaliśmy trochę inaczej. Od razu przywdzialiśmy peleryny, nie było na co czekać. W związku z deszczami tego roku rzeki i potoki były bardzo wezbrane. Trasy Józek tak wymyślał, żeby nie wymagały przekraczania Sanu, co w minionych latach robiliśmy wielokrotnie. Natomiast banalne potoki Dwernik i Nasiczniański, choć były groźne, skłębione i huczące, przekraczaliśmy wiele razy. Nie były to przyjemne chwile,  na wartkiej wodzie wielu osobom kręciło się w głowie. Tego dnia miało miejsce zdarzenie dramatyczne. Podczas forsowania wezbranego potoku Dwernik koń Jagi zaczął dziwnie spływać na prawą stronę, gdzie huczała i kłębiła się mała kaskada, w brunatnej wodzie nie wiadomo jak wysoka. Z tej kaskady Jaga ze swoim koniem spadli w czeluść wirów. Koń doznał szoku, nie mniejszego niż osoby, które to widziały. Całe zdarzenie trwało zaledwie kilka minut, ale były to minuty decydujące czy będzie tragedia, czy tylko przygoda. Koń panicznie próbował wdrapać się z powrotem na górny poziom, ale w huczących wirach nie było to łatwe, tym bardziej że skała była prawdopodobnie śliska. Ale wiodącym problemem było czy Jaga utrzyma się w siodle, czy się z nim rozstanie. To drugie mogło mieć groźne następstwa. Jagę wyrzuciło z siodła na końską szyję… i ku wielkiej uldze wszystkich pozostała na tej szyi, a Figlarna w jakiś cudowny sposób wyskoczyła ponad kaskadę i wyniosła Jagę szczęśliwie na powierzchnię. Czegoś takiego nikt jak żyje nie widział, Józek o mało nie umarł ze strachu. Rozpatrywaliśmy to zdarzenie wiele razy, gdyż zostało częściowo sfilmowane. Jedyne wytłumaczenie jest takie, ze koniowi w skłębionych otmętach też kręci się w głowie, bo nie sposób uwierzyć, że jeździec sam pcha konia do wodospadu. Tak czy owak przygoda dobrze się skończyła, ale strachu było co niemiara. Szczęśliwie pojechaliśmy dalej, a trasa była trudna, jechaliśmy góra – dół, cały czas w mżawce i błocie.

 

23.  Banalne zazwyczaj potoki górskie były bardzo wezbrane 24. W tej kaskadzie nurkowała Jaga na Figlarnej

 

Po obiedzie kronikarka zaprosiła na ciasto urodzinowe (rajdowa tradycja), więc nie trzeba mówić, że wkrótce potem pobiegliśmy na most pozbyć się nadmiaru kalorii. Przyjaciel derkacz hałasował niemiłosiernie, inne ptaki także robiły niemały harmider, a San huczał jak szalony. Te odgłosy jak i wszechobecne zapachy lasu i łąk były wspaniałym lekiem na stresy ostatnich tygodni.

W związku z deszczową aurą podpytywaliśmy nieśmiało Józka czy nie planuje jakiejś wycieczki bezkonnej, która dałaby wytchnienie od błota i deszczu. I właśnie we wtorek była zaplanowana taka wycieczka, była to wyprawa ciuchcią bieszczadzką z Majdanu do Balnicy. Odbyła się co prawda także w deszczu, ale  mimo wszystko moknąć w ciuchci a moknąć na koniu, to trochę coś innego. Wszyscy się cieszyli na perspektywę odmiany formy moknięcia. Pojawiliśmy się na stacji w Majdanie w strojach kowbojskich, także w naszych końskich maseczkach, dziewczyny w spódnicach. Ciuchcia ma wagoniki otwarte, więc mżawka wdzierała się do wewnątrz z każdej strony, ale wuja grał na harmonijce, a dziewczyny tańczyły line-dance i wesoła atmosfera dobrze rozgrzewała.

25. Jedziemy ciuchcią z Majdanu do Balnicy 26. Dla rozgrzewki tańczymy w ciuchci line-dance 27. Była to fajna przygoda

 

Świat wkoło zasnuła mgła, ale podróż tą już kiedyś odbyliśmy, więc teraz widoki były mniej ważne (m.in. na kultową górę Matragonę), uciechą była sama podróż. Balnica to punkt na granicy polsko-słowackiej z małym schroniskiem, gdzie nic więcej nie ma (poza licznie żyjącymi w okolicznych lasach wilkami i niedźwiedziami, ale tych czereda turystów raczej nie zobaczy). Można się tam szybko napić ciepłej herbaty i zakupić drobne pamiątki, a ciuchcia czeka na podróżnych pół godziny i wraca się z powrotem. Wszystko razem jest fajną przygodą. Trochę zmarzliśmy, ale było to lepsze niż namakanie w siodle. Nasza przygoda miała ciąg dalszy w restauracji „Wołosań” w Cisnej, gdzie dostaliśmy na lunch pieczone pierogi z sosem czosnkowych, konsumowane do sączącego się z głośników bluesa, co było tak miłym akcentem, że nie chciało się wychodzić. Potem szwendaliśmy się trochę po Cisnej, po czym pojechaliśmy do Łopienki. Kościółek w Łopience też znaliśmy, ale wiele się w nim zmieniło,  a zadumać się pod Chrystusem Bieszczadzkim nigdy nie zaszkodzi. W kościółku przybyła nowa podłoga i nowy sufit, także nowe elementy dekoracyjne, niestety przybyło też turystów, gdyż w pogodę deszczową nie bardzo mieli co robić. A jak turyści, to pojawił się z lasu mokry lis, wyglądający jak przysłowiowa „zmokła kura”. Czekał biedak na jakieś smakołyki, bo po co trudzić się polowaniem w deszczu, skoro dobrzy ludzie z pewnością coś rzucą. Niestety jest to smutny los dzikich zwierząt, ich świat zastraszająco się kurczy, a na kontaktach z człowiekiem wychodzą jak „Zabłocki na mydle”.

28. Kultowa Łopienka 29. Dzikie zwierzęta coraz mniej dzikie
30. W restauracji „Wołosań” w Cisnej 31. Pieczone pierogi z sosem czosnkowym

 

Sympatyczny lisek był ostatnim akcentem wycieczki, ale nie ostatnią atrakcją tego dnia. Bo kolejne atrakcje czekały. Otóż tego wieczoru Stare Konie postanowiły uhonorować Formisię za jej wyczyn literacki, jakim była wydana wiosną książka pt:  „Rajdy Starych Koni 2002 – 2018, czyli Stare Konie w trawie”. Książka jest zbiorem kronik jakie kronikarka pisała po każdym rajdzie i zamieszczała na stronie internetowej. Do wydania kronik w formie książkowej namówił Formisię Jurek medialny i bardzo popierał ten pomysł, jak również deklarował pomoc finansową Heniu. Prace trwały z różnych względów długo, tak że Heniu nie doczekał końca  tego projektu. Ale w roku covidowym, w miesiącu największej pandemicznej paniki, czyli w marcu, książka opuściła drukarnię i mimo lęku przed poruszaniem się po mieście trafiła samochodem lub pocztą do większości zainteresowanych. W ten sposób w smutnym covidowym czasie była dla wielu osób lekiem i nadzieją. Książka zawiera dużo kolorowych zdjęć, jest opatrzona piękną okładką  projektu Marka Komzy, a opracowanie graficzne wykonała Jurkowa córka  Julia. Teraz w rajdowy wtorek odbyła się w związku z książką piękna uroczystość. Formisia otrzymała najpierw życzenia urodzinowe (nie zsynchronizowane co prawda z wczorajszym ciastem, bo kto to wiedział…), dmuchała świeczki i dostała bukiet polnych kwiatów.

32. Nagroda Ko-Nike dla Formisi 33. Były prezenty, przede wszystkim figurka Ko-Nika

 

Ale gwoździem programu była wspaniała laudacja autorstwa szeryfy:

„Nagroda Nike przyznawana jest w Polsce od 1979 roku za twórczość literacką. Jej rolą jest promocja polskiej literatury współczesnej, wszystkich jej gatunków.
Otrzymali ją:
2019 – Mariusz Szczygieł za reportaże „Nie ma”
2018 – Marcin  Wicha za powieść „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”
2017 – Cezary Łazarewicz za reportaż „Żeby nie było śladów”
2016 – Bronka Nowicka za  „Nakarmić kamień”
2015 – Olga Tokarczuk za „Księgi Jakubowe”
2014 – Joanna Bator za „Ciemno, prawie noc”
2013 – Wiesław Myśliwski za „Traktat o łuskaniu fasoli”
Wśród laureatów poprzednich lat byli również Karol Modzelewski, Jerzy Pilch, Tadeusz Różewicz, Czesław Miłosz.
Droga Ewo!
Mamy nadzieję, że przyznając Ci wyjątkową nagrodę Ko-Nike stawiamy Cię w bardzo zacnym towarzystwie noblistów i innych wybitnie zdolnych pisarzy.
Twoja twórczość niewątpliwie przyniesie czytelnikom wiele radości.
Biorąc pod uwagę tytuły nagrodzonych dzieł, mamy nadzieję, że  nie wyrzucimy potrzebnych rzeczy, w ciemną noc nie będziemy karmić kamienia ani łuskać fasoli, a księgi będziemy pisać własne i zostawiać za sobą ślady – czego dowodem książka „Rajdy starych Koni”.

Formisia dostała Ko-Nika ze skrzydełkami (inna forma Nike), oraz dyplom podpisany przez Starokońską Kapitułę w osobach szeryfy i Pasterza Ola. Autorka  podziękowała za tak ciepłe przyjęcie jej dzieła literackiego  i opowiedziała jak dzieło powstawało i kto zagrzewał do boju – Jurek i Heniu. Emocje wieczoru były tak wielkie, że nie dałoby się spać, gdyby nie marsz na most – co wszyscy skrzętnie wykonali.

34. Laureatka miała swoje pięć minut   35. Uroczystość zakończona na moście

 

W środę wreszcie zrobiła się pogoda. Co prawda bez szału, nie było jeszcze intensywnego słońca, a w powietrzu wisiała wilgoć. Ale nie padało i mocno się przejaśniło. Pojechaliśmy do Białej Stajni u podnóża Otrytu, gdzie konie miały zostać na dwie noce. Przy siodłaniu „odsadził się” Eldik i połamał płot, a Berdanka kuta przed jazdą (na każdym rajdzie raz – dwa razy gubi podkowy) miała mały atak paniki przy próbie wycofania jej  tyłem z boksu. Ale było to zaledwie skromne preludium do  późniejszych zdarzeń. Póki co jechaliśmy wygodną, równą  drogą leśną do Smolnika, ścieżką dydaktyczną „Stare Procisne”. Trasę z Dwernika do Smolnika w poprzednich latach pokonywaliśmy upiornym szlakiem konnym wzdłuż Sanu, gdzie było duże nagromadzenie trudności, a San przekraczało się trzy razy. W tym roku przez San nie dało się jeździć, więc tym sposobem trafiła się nam  bezpieczna droga przez Procisne, trochę naokoło, ale miód na rany po różnych  hard-corach. Z pewnością nikomu nie przeszkadzało, że jedziemy stępem. Po godzinie przekroczyliśmy szosę w rejonie skrzyżowania szosy głównej i szosy do Dwernika i jechaliśmy dalej znanymi łąkami, gdzie każdego roku ktoś zalicza glebę lub doznaje innych przykrych zdarzeń.  Po łąkach nie dało się w tym roku galopować, gdyż były mega grząskie i konie zapadały się po pęciny. Łąki w tamtym konkretnym miejscu są poprzedzielane szpalerami drzew i krzewów, a w każdym takim szpalerze czai się głęboki rów, nad którym splątana roślinność tworzy czasem przejezdny tunel, którym przedzieramy się na kolejną łąkę. Właśnie na tych rowach co roku były przykre niespodzianki. Tym razem wjechaliśmy w kolejny tunel nad rowem, a z przeciwnej strony do tunelu wchodził baca ze stadem owiec i czterema psami. Józek prowadził na uwiązie zapasowego konia, który przedtem biegł luzem, ale teraz został uwiązanym, gdyż za chwilę mieliśmy przekroczyć szosę. Za Józkiem jechała Marysia.  Gdy psy zwąchały naszą grupę, z zajadłą wściekłością ruszyły do ataku.

36. Pod Smolnikiem napadły na nas psy pasterskie 37. Konie się spłoszyły
38. Marysia spadła z konia 39. Dramatyczna sytuacja zażegnana

 

Jazgot był tak wielki, że nasze konie spanikowały, a szczególnie te z przodu. Mania widząc co się święci szybko się wycofała, Józek zrobił to samo. Niestety w zamieszaniu Mania spadła z konia, a Józek mając w ręce drugiego konia nie bardzo mógł ruszyć z pomocą, bo z trudem opanowywał swoje wierzchowce. Psy niemiłosiernie ujadały i konsekwentnie atakowały nasze konie, baca wrzeszczał wniebogłosy, wyrażając pretensję skąd się wzięliśmy i co tu robimy. Mania leżała na trawie jak trup, a jak jeździec po upadku długo nie wstaje, wygląda to groźnie. Na szczęście poszkodowana była tylko mocno wystraszona, nie doznała poważniejszych obrażeń, poza naciągnięciem sobie wiązadeł w pachwinie. Gdy dała oznaki życia, z konia zeskoczyła Kasia i pomogła jej ponownie wgramolić się w siodło. Wtedy Józek krzyknął że uciekamy do góry, aby w końcu  uciec od owiec, bacy i rozjuszonych psów. Konie mimo paniki nie próbowały ponosić ani nikogo więcej się pozbyć, a bacy szczęśliwie udało się odejść w przeciwną stronę i zabrać swoje zwierzęta. Było to bardzo stresujące i niemiłe zdarzenie, ale wszystko dobrze się skończyło. Zdenerwowani dotarliśmy do Smolnika do znanej i lubianej „Wilczej Jamy”, gdzie  mogliśmy wreszcie złapać oddech, odpocząć, zebrać myśli i napić się piwa. Marysia długo była oszołomiona, ale po lunchu wróciła do pełnej równowagi. A na lunch dostaliśmy jak rok wcześniej naleśniki i zrobiło się miło i domowo.  

40. Biwak w „Wilczej Jamie” w Smolniku 41. Zbliżamy się do Otrytu

 

Druga grupa jechała potem do Białej Stajni znanymi łąkami, gdzie mimo bardzo grząskiego i mokrego podłoża galopowaliśmy jakiś czas, gdyż bez galopu trudno byłoby zdążyć z programem dnia. Nad łąkami znowu powiesiła się mgła, ale deszcz nie spadł i peleryny nie były potrzebne. Z Białej Stajni do Dwernika odwieźli nas samochodami, a na obiad Gosia serwowała zupę fasolową, pyzy z mięsem i ciasto, czym nas o mało nie zabiła. Więc wieczorem tradycyjnie pognaliśmy  do budki telefonicznej, bo każdy ledwie się ruszał. Potem było ognisko i energiczne śpiewanie.

W czwartek zrealizowaliśmy jedyną w tym roku nową trasę, jeszcze nam nie znaną. Najpierw pojechaliśmy na tak zwane Dzikie Pola, czyli łąki nad Lutowiskami, które grały tą rolę w filmie „Pan Wołodyjowski”. Tam spotkaliśmy się z wozami i robiliśmy dziesiątki zdjęć, gdyż pogoda wreszcie zrobiła się  cudna. Świeciło słońce, nie było upału, łąki czarowały orgią barw, a po niebieskim niebie płynęły białe cumulusy. Oszołomiły dzwonki, firletki, jaskry, niewiarygodne ilości storczyków. Widoki stanowiły miód na duszę. Potem zrobiliśmy dziewiczą trasę wkoło Lutowisk, raz łąkami, za chwilę zielonym, pachnącym, rozśpiewanym lasem. Uroda łąk i lasów nie była jednak jednoznaczna z przyjaznym podłożem, wszędzie ogrom błota szokował. W tym roku powiedzieć że było duże błoto to nic nie powiedzieć, przedzieraliśmy się po prostu przez głębokie pokłady płynnej mazi, gdzie pieszy turysta nie miałby najmniejszych szans.

42. Nastała piękna pogoda 43. Łąki w rejonie Lutowisk
44. W dali widać Bieszczady Wysokie 45. Jazda wozem też jest przyjemna

 

Biwak mieliśmy na boisku w Lutowiskach, gdzie wkrótce po dotarciu  przyszła ulewa i w ostatniej chwili udało się schować siodła w krzaki. Figlarna po próbie uwiązania do drzewa „odsadziła się” i jakiś czas wlokła Jagę po błocie, w którym utytłała ją od nosa po pięty. Kto mógł, wspomógł Jagę jakimś przyodziewkiem, gdyż nie miałaby w czym dojechać do domu. Zaczęła też huczeć burza, więc czekaliśmy jaki kierunek obierze, czy przypadkiem nie ten co my. Na szczęście burza poszła w inną stronę, więc mogliśmy ruszyć w drogę. Przy siodłaniu „odsadził się” Emir, czym wywołał panikę u Bojara i Bojar boleśnie podeptał Dorotkę. Dzień był więc pełen ofiar, dobrze, że jakoś go przeżyliśmy. Na okrasę w drodze do Białej Stajni mieliśmy tak piękne panoramy, że dech zaparło. Całe Bieszczady Wysokie widać było jak na dłoni, a w innym miejscu kawał Ukrainy, dosłownie tuż tuż. Dla takich widoków warto doznać wszelkich cierpień.

46. Biwak w Lutowiskach 47. Jaga znowu figlowała z Figlarną 48. Mimo pięknej pogody w lesie nie znikło błoto
 
49. W Bieszczadach jest pięknie 50. Świeży ślad misia 51. Pojenie koni w trudnych warunkach

 

Tego dnia Józek obiecywał jazdy dość krótkie, co pasowało, gdyż na wieczór planowaliśmy „wianki”. Ale wyszło odwrotnie, jazdy okazały się długie, po 2,5 godziny każda, co łącznie z biwakiem i podróżą do Dwernika samochodem zajęło bardzo dużo czasu. W Dwerniku trzeba było z biegu ruszyć na zbiór kwiatów, więc przesunęliśmy  obiad na późniejszą godzinę. Dzień potwierdził, że rajd nie jest bynajmniej imprezą wypoczynkową, na odpoczynek nie ma tam nigdy szans. Ten dzień był szczególnie obfity w zdarzenia, a tempo tych zdarzeń było zawrotne. No cóż, odpoczywać będziemy w domu.

Mimo że czasu było niewiele wianki upletliśmy piękne i tradycyjnie obiad jedliśmy piękni i ukwieceni. W odpowiednim czasie ruszyliśmy na most by je zwodować w wartkim Sanie. W tym roku nie było wątpliwości że dopłyną do Bałtyku szybko i bezkolizyjnie, więc widoki na szczęście mieliśmy raczej pewne. A czego oczekiwać? Może tego, by szczęśliwie doczekać rajdu 20-tego? A może przede wszystkim  tego, by wirus szybko opuścił świat? Bo jak inaczej można robić plany na przyszłość? Tak czy inaczej nastroiliśmy się bardzo rozrywkowo i wzorem ubiegłego roku nie przepuściliśmy przez most żadnego samochodu, żądając myta w postaci piosenki, wierszyka lub dowolnej, podobnej zapłaty. Niestety na trzy samochody tylko w jednym jechały dziewczyny „czujące bluesa”, w pozostałych nikt nie chciał przyłączyć się do zabawy. Natomiast cztery wymienione dziewczyny zaproponowały taniec, wysiadły z auta i wykonały na moście wesołe pląsy, przy naszym aplauzie i wielkiej uciesze pasażerów innych samochodów, które musiały poczekać na możliwość przejazdu.

52. Wiankowy wieczór 53. Za chwilę zwodujemy wianki na moście w Dwerniku
54. Na dwernickim moście pobieramy myto 55. W ramach myta dziewczyny jednego z samochodów tańczą na moście

 

Tego roku jak i w trzech poprzednich latach dojechała na nasz rajd Kasia z Krakowa, która stała się naszą fanką, a i my polubiliśmy Kasię. Jak już było pisane w poprzednich kronikach Kasia gra na skrzypcach i z roku na rok robi coraz większe postępy.  W tym roku dawali z Wojtkiem wspaniałe koncerty, stanowiące okrasę naszych ognisk. W wieczór wiankowy koncert był szczególnie udany. Gdzieś tam za górami, za lasami był agresywny świat, gdzieś grasował śmiercionośny wirus, a my siedzieliśmy sobie przy wódeczce i słuchaliśmy pięknego koncertu, włączając się od czasu do czasu własnym wokalem. Spędziliśmy magiczny wieczór i mimo wcześniejszego zmęczenia nie chciało się iść spać.

W piątek jechaliśmy konno tak jak w środę, tylko w przeciwną stronę, gdyż odprowadzaliśmy konie z Białej Stajni z powrotem do Dwernika. Trasę trochę skróciliśmy ze względu na zagrożenie burzowe, tak że kawałek wypadł ruchliwą szosą. Natomiast na łąkach mijaliśmy wiele zdradliwych, błotnistych rowów, ale udało się je przebyć bez ofiar. Biwak mieliśmy w wiacie nad Dwerniczkiem, w której kończyliśmy rajd ubiegłoroczny. Z biwaku najbardziej zapamiętana będzie wspaniała kwaśnica z równie wspaniałym boczusiem. Dalsza trasa to szlak dydaktyczny „Stare Procisne”, a więc równa, przyjazna droga leśna, niestety twarda, więc jazda tylko stępem. Józek chciał nam na koniec okrasić tą pozornie nudną drogę galopami wkoło Dwernika, ale burza była coraz bliżej, więc zrezygnowaliśmy. A dla nas nic na rajdzie nie jest nudne, a jazda stępem coraz częściej staje się pożądana.

56. Młodsze konie skaczą przez rowy 57. Rowów tego roku pokonywaliśmy dużo

 

Po południu zostaliśmy zaproszeni za akrobacje samolotowe. Dziesięcioletni syn gospodarzy Miłosz i równolat, syn Kasi Kacper, zorganizowali wspaniale widowisko. Do południa byli z Kasią na wycieczce samochodem i w Cisnej Kasia kupiła chłopakom małe samolociki, oświetlone kolorowymi lampkami, robiące różne ewolucje w powietrzu, gdy się je najpierw z impetem wypuści. Chłopcy sami zrobili baner reklamowy, zaprosili nas oficjalnie podczas obiadu na pokazy, wykonali bilety i kasownik do biletów. Pod wieczór zeszliśmy się pod barakami, gdzie chłopcy wykonali swoje samolotowe show, puszczając migające lampkami samolociki do nieba. Wszystko wymyślili i wykonali sami i było to bardzo ładne widowisko, obie strony miały dużo uciechy.  

58. Klimatyczny wieczór przy ognisku 59. Tego wieczoru obchodziliśmy wszystkie święta i pory roku

 

Potem przeszliśmy do ogniska i przeżyliśmy kolejny, klimatyczny wieczór. Był to przedostatni dzień rajdu, więc powoli sączył się i nabrzmiewał smutek. Chcąc go jakoś zneutralizować, Marysia zapowiedziała dwudziesty, bardzo jubileuszowy rajd już za rok, a rok minie szybko. Bo co to za skala rok, rok mija od święta do święta i przelatuje jak z bicza trzasł. Jesień poleci nie wiadomo kiedy, bo będziemy jeszcze żyć wspomnieniami. Potem przyjdzie Wszystkich Świętych, więc chwilę się zatrzymamy. W tym miejscu szeryfa zapaliła dwa znicze i minutę ciszy zadedykowaliśmy Heniowi. Po Wszystkich Świętych już tylko krok do Bożego Narodzenia, a to sama przyjemność. Tu Mania wyciągnęła naszą nową kantyczkę i zaśpiewaliśmy dziarsko kolędę „Do szopy hej pasterze…”. Po świętach pojeździmy trochę na nartach  i nagle przyjdzie przyjemna Wielkanoc. Pojawił się koszyczek z jajami gotowanym na twardo i podzieliliśmy się jajkiem, składając sobie świąteczne życzenia. A co czeka nas po Wielkanocy? Oczywiście wiosna radosna, czyli kwiatów bez liku i jako dokument do ogniska wjechał koszyk pełen  kwiatów. A jak kwiaty to co? KOLEJNY RAJD. „Więc nie smućmy się moi drodzy,  rajd dwudziesty nadejdzie tak szybko, że nawet się nie obejrzymy. I spotkamy się znowu”. Ognisko mijało w wesołej atmosferze, były śpiewy, koncert, rozmaite trunki, siedzieliśmy długo, a parę osób doczekało bladego świtu.

60. Między innymi świętowaliśmy przyszłą Wielkanoc 61. Celebrowaliśmy też wiosnę, która przyjdzie następnego roku i zapowie kolejny rajd

 

W sobotę od rana było gorąco i duszno. Do śniadania Kasia zagrała nam na skrzypcach przepiękny kanon Johanna Pachelbela i było to bardzo wzruszające. Tego dnia Józek zaproponował jedną wspólną jazdę razem z Jarkiem i chłopcami, częściowo na jego koniach. Chodziło o to aby wcześniej skończyć jazdy, gdyż następnego dnia czekała długa droga do domu. Za zgodą zainteresowanych nie poszedł  w trasę wóz, gdyż wiózłby tylko dwie osoby, więc te dwie osoby miały wolne. Było słonecznie i pięknie, Jarek wiódł nas po malowniczych łąkach w rejonie Dwernika, panoramy zachwycały.

62. Kasia grała na skrzypcach do śniadania 63. Zdjęcie na tle Otrytu
64. Piękne panoramy nad Dwernikiem 65. Wracamy

 

Robiliśmy dużo zdjęć, mieliśmy wielką ucztę duchową. Ale grząskość łąk i niezmiennie głębokie błoto w lesie nie pozwoliło galopować, co najwyżej bardzo krótkimi odcinkami. Specjalnie nikomu to nie przeszkadzało, gdyż taki spektakl jaki oglądaliśmy wymagał skupienia, aby móc patrzyć do woli. Niestety duchota przedburzowa spowodowała, że wszyscy odczuwali zmęczenie, tak że jeździliśmy „tylko” 2,5 godziny, a Jarek miał w planie dalszą trasę, po drugiej stronie szosy. Pohukiwania burzy zweryfikowały te plany i wróciliśmy do stajni. Koło 15.00 zaproszono na biwak pod „naszą” wiatę, gdzie na grillu skwierczały szaszłyki i kiełbaski, a na stołach pachniało drożdżowe ciasto. Siedzieliśmy w błogostanie, choć rajd się skończył, więc teoretycznie nie było powodu do radości.

Wieczorem spożyliśmy ostatnią obiadokolację, były same wspaniałości, także kolejne ciasto i owocowy cocktail. Podziękowaliśmy serdecznym gospodarzom, w tym Józkowi, były upominki i plany na przyszły rok. Józek dostał nowo wydaną książkę plus końskie cukierki dla naszych pupili, żeby im dogodził, gdy znikniemy za horyzontem. Usłyszeliśmy też dużo miłych słów pod własnym adresem. Na koniec Wojtek podziękował szeryfie że udało jej się trzódkę zebrać i zdyscyplinować, efektem czego  rajd doszedł do skutku. Szeryfa wzorem Henia odśpiewała hymn rajdu, który po południu ułożyła. Był bardzo wesoły, więc łzy nie płynęły na tej ostatniej wieczerzy, tylko rozbrzmiewał śmiech jak dzwon. Rajd XIX definitywnie się skończył, będziemy go dobrze wspominać i zaraz po Nowym Roku pakować się na następny, totalnie Jubileuszowy.

66. Pożegnanie 67. Marysia śpiewa hymn rajdu
Tekst: Ewa Formicka
Zdjęcia: Ewa Formicka, Andrzej Lisowski, Kasia Smółka
Opracował i wstawił na stronę: Olo 

Imieniny Ola

 

Relacja Ewy Formickiej
(Kliknij na zdjęcie aby go powiększyć.)

 

Jak grom z jasnego nieba spadła na świat epidemia koronawirusa, nie omijając bynajmniej naszego kraju. Zostaliśmy zamknięci w domach, stłamszeni w izolacji, niepewności i lękach. Z nową sytuacją każdy sobie radził jak umiał. Początkowo pozornie wolny czas był nawet formą daru od niebios, gdyż można się było wyspać, przeczytać zaległe książki, wymalować mieszkanie czy  posprzątać w szafach. Ale z czasem brak kontaktu z bliskimi stał się poważnym problemem, dewastując psychikę wielu osób, szczególnie tych z „grupy ryzyka”, w tym Starych Koni.

Ratując się przed tą dewastacją wiele osób z naszego kręgu zaczęło realizować różne pomysły (wycieczki za miasto, wożenie obiadów do dzieci, powrót do pracy z izolacji)  – ale co tu dużo gadać….  nie do końca o to chodziło.

I wtedy zrodził się pomysł uniwersalny na poprawienie nastrojów, a mianowicie „organizujemy Olowi imieniny”. Potrzeba wspólnego spotkania nabrzmiewała i w końcu stała się potrzebą pilną. A jak wiadomo Olo to nasz szeryf naczelny, więc życzenia imieninowe w poszerzonym składzie uznaliśmy za bardzo dobry pomysł na posuchę towarzyską ostatnich tygodni.

Już znacznie wcześniej wuja Tom wymyślił prezent dla Ola na okoliczność XXX-tego Spędu Jubileuszowego, ale jak wiadomo spęd się nie odbył  i nie wiadomo kiedy się odbędzie. Prezentem miał być artystyczny pastorał, absolutnie niezbędny dla przywódcy stada, więc pretekst spotkania imieninowego po prostu sam się nawinął. Urządzenie wykonane przez Tomka dotarło do Wrocławia na początku maja i szkoda było go gdzieś deponować i pozwolić by obrastało kurzem.

Po konsultacji z Hanią Olową ustalono szczegóły, a miejscem spotkania miała być łąka nad rzeką Ślężą, na Maślicach. Cała akcja miała się odbyć w zupełnej tajemnicy przed solenizantem, co dodawało całości smaczku. Realizacja pomysłu nie była jednak taka prosta dla Hanki, gdyż piekąc ciasta, szykując kapelusze i inne potrzebne akcesoria, musiała się nieźle w domu gimnastykować. Ale wszystko się udało.

1. W krzakach nad Ślężą czekamy na solenizanta 2. Uwaga, nadchodzi…

 

Dla solenizanta przygotowaliśmy dodatkowo dyplom z wesołym tekstem, a także gustowne flots z jego wizerunkiem. Powiadomiono sporo osób, a przybyło 13 Starych Koni plus Olowie, czyli było nas razem 15. Wszyscy mieli maseczki, krzesełka turystyczne lub inne akcesoria do siedzenia na trawie, a niektórzy nawet własną herbatę w termosach. Hania zrobiła trzy wspaniałe ciasta, przywiozła też procenty i dużo owoców. Olo do końca myślał że jadą na działkę, tak że niespodzianka była pełna.

3. Zabytkowa laska  pasterska 4. Certyfikat pasowania na Pasterza Starych Koni 5. Profesjonalne flots

 

Marysia w imieniu wszystkich złożyła solenizantowi życzenia, wręczyliśmy prezenty i było niezmiernie sympatycznie, a nawet chwilami wzruszająco. Usiedliśmy w dużym kręgu, ciesząc się, że w tym trudnym czasie wreszcie mogliśmy się spotkać.

6. Szeryfa składa życzenia w imieniu wszystkich 7. Spełniliśmy toast
8. Wręczanie prezentów 9. Wspólna fotografia

 

Na miejsce imieninowego spędu wybraliśmy teren nad rzeką spory kawałek od parkingu, głęboko w krzakach, tak aby nikt nas nie widział. Pierwsi którzy przybyli zastali w ustalonym miejscu pokrzywy po pas, co mocno zdegustowało, no bo jak siedzieć w gąszczu pokrzyw. Ale wkrótce udeptaliśmy krąg tak skutecznie, że zrobiła się wręcz równa „podłoga”. Pogoda dopisała i siedzieliśmy w sielankowej atmosferze, spożywając i gawędząc. Marysia zaproponowała, aby każdy zdradził co dla niego jest najtrudniejsze w izolacji epidemicznej, a co komu może dobrego przyniosła nowa sytuacja? Padały różne wypowiedzi, ale dominującym problemem większości okazał się brak towarzystwa, brak przyjaciół. Więc delektowaliśmy się spotkaniem i każdy zyskał nowe pokłady energii i nadziei na lepsze czasy. Solenizant wyglądał na bardzo zadowolonego.

10. Imieninowa sielanka 11. Było dużo smakołyków

 

W mniejszych grupach poszliśmy wzdłuż rzeki na spacer, a mottem spacerów było wyobrażenie sobie, ze jesteśmy w Bieszczadach, bo tak miejscami wyglądało.

12. Spacer nad Ślężą 13. Szukaliśmy bobrów

 

Spotkanie imieninowe było pięknym wydarzeniem w tym okropnym czasie i dodało wszystkim sił do dalszej walki o przetrwanie.

 

Poniżej zamieszczamy tekst Tomka, pomysłodawcy laski, traktujący o tym, jak laska pasterska się rodziła.

„…Ponieważ mam nieograniczony szacunek i podziw dla Ola wpadłem na  pomysł, by uznać go za naszego Pasterza na Preriach Starokońskich. Wszak to on zebrał przed laty rozbiegniętą trzódkę i tak oto Stare Konie Redivivus.

Ale skoro jest Pasterz, to musi mieć atrybut władzy, czyli laskę pasterską, w pewnych kręgach zwaną też pastorałem. Zacząłem więc szukać obiektu, który mógłby spełnić taką funkcję. Trochę przypadkiem przeczesując bezkres internetu znalazłem zabytkową laskę z końca XIX wieku z piękną główką konia w zanikającej już technice platerowania.

Laska była po przejściach i miała wyraźne ślady patyny na srebrnej powłoce, co koresponduje z doktryną starokońską po przejściach.

Po szybkich konsultacjach z aktywem dokonałem zakupu i pojechałem pod Poznań by ją odebrać. No ale laska to laska, a musiała się przekształcić w laskę pasterską. Po pomiarach i ocenie podjąłem decyzje by połączyć obie funkcje laski spacerowej i pasterskiej siłą rzeczy odpowiednio dłuższej (ech, te poznańskie nawyki gospodarności).

Dlatego znalazłem dostawcę rurki aluminiowej, którą przyciąłem na wymiar, a drewno laski dostosowałem, by wchodziła do wewnątrz rurki, Po pomalowaniu lakierem akrylowym i dołożeniu bezpiecznych końcówek gumowych laska była gotowa. Teraz Olo może pasterzować na imprezach, a w dni pozostałe wyprowadzać laskę na spacer w okolicy.

Wysłałem pastorał do jedynej legalnej władzy klubowej, czyli Szeryfy Marii, niestety mimo maksymalnej staranności w pakowaniu przesyłka kurierska została uszkodzona i końcówka została wygięta. Ale Maria z właściwą sobie energią doprowadziła do naprawienia defektu.  

Teraz czekajmy na kolejne spotkania, które winny się rozpoczynać od wejścia Pasterza i otwierania imprezy stukaniem laską w podłogę…”

Wasz Wuja Tom

14. Wszystkim było miło 15. Solenizant w pełnej krasie

 

 

 

Trasy rajdów Starych Koni – gdzieśmy byli, cośmy widzieli

Wytłuszczonym drukiem – miejsca docelowe, noclegi.
Drukiem pochyłym, podkreślone – biwaki na trasie.
(Kliknij na zdjęcie aby go powiększyć).

 

Rajdy „Odrzechowskie”, Beskid Niski, 2002 – 2007

 I rajd,  15 – 23.06. 2002 r.

21 osób

Trasa konna:

Odrzechowa (ZZD i leśniczówka Hrendówka) – pasmo Bukowicy, leśniczówka DarówPolany Surowicze – Biskupi Łan, Posada JaśliskaLipowiec (agroturystyka u p.Kuśnierza) – Zyndranowa i powrót do Lipowica –  pasmo graniczne, rez. „Kamień nad Jaśliskami” i rez. „Żródliska Jasiołki”, pole biwakowe Jasiel, góra  Kanasiówka (823 m) – Dołżyca (agroturystyka u Waldiego)  –   MoszczaniecPolany Surowiczne – Pasmo Bukowicy, Darów  Odrzechowa.

Trasa wozowa:

Odrzechowa – Puławy, leśniczówka DarówPolany SurowicznePosada JaśliskaLipowiecZyndranowaLipowiec – Jaśliska, Jasiel, Wisłok Wielki, Komańcza –DołżycaMoszczaniecPolany Surowicze (tak samo jak  na Polany) – Odrzechowa.

 

1. Polany Surowiczne 2. Lipowiec
3. Ślady po wsi Czeremcha 4. Skansen łemkowski w Zyndranowej
5. Dołżyca koło Komańczy, królestwo Waldiego 6. Tu była wieś Wernejówka

 

II rajd,  14 – 22.06. 2003 r.

19 osób

Trasa konna:

Odrzechowa (ZZD i leśniczówka Hrendówka) – Rudawka Rymanowska Odrzechowa – pasmo Bukwicy, Wernejówka (nieistniejąca wieś) – Polany Surowiczne  – Posada JaśliskaLipowiec (agroturystyka u p.Kuśnierza) –  góra Kamień nad Jasliskami (857 m), Jasiel, góra Kanasiówka (823 m) – Dołżyca (agroturystyka u Waldiego) –  góra  Tokarnia (778 m), leśniczówka DarówPolany Surowiczne – Bukowica, WernejówkaOdrzechowa.

Trasa wozowa:

Odrzechowa – Pastwiska, Rudawka RymanowskaOdrzechowa – Pastwiska, Puławy, Wernejówka (pole biwakowe, nieistniejąca wieś) – Polany SurowicznePosada Jaśliska, Jaśliska – Lipowiec – Słowacja: Czeremcha, Medzilaborce, Mikova, Bodrużal – Lipowiec –  Jaśliska, Moszczaniec, Jasiel, Wisłok Wielki, Czystohorb, Komańcza – Dołżyca  – Polany Surowicze (tą samą drogą) – Odrzechowa (tą samą drogą).

1. Leśniczówka „Hrendówka” koło Odrzechowej 2. Na szczycie Puławskiej Góry
3. Na szczycie góry Polańska, pełnej poziomek i żmij 4. Zaczarowany Biskupi Łan, zawsze żółty od jaskrów
5. Nieistniejąca dziś granica ze Słowacją w nieistniejącej wsi Czertyżne 6. Na szczycie góry Kamień nad Jasliskami
7. Rezerwat przyrody „Źródliska Jasiołki” w miejscu nieistniejącej wsi Jasiel 8. Cerkiew w Komańczy, spaliła się w roku 2006

 

III rajd,  9 – 17.06.2004 r.

20 osób

Trasa konna:

Odrzechowa (ZZD i leśniczówka Hrendówka) – pasmo Bukowicy, Rudawka Rymanowska, Bukowica –  Odrzechowa – pasmo Bukowicy, Wernejówka (nieistniejąca wieś, pole biwakowe), Polany SurowicznePosada Jaśliska – Lipowiec (agroturystyka u p.Kuśnierza) –  Trakt Węgierski, Lipowiec – góra Kamień (857 m), pole namiotowe Jasiel (nieistniejąca weś), góra Karnasiówka (823 m) – Dołżyca (agroturystyka u Waldiego) –   RadoszyceDołżyca –  góra Tokarnia (778 m), okolica leśniczówki Darów  Polany Surowiczne  – Wernejówka Odrzechowa.

Trasa wozowa:

OdrzechowaRudawka RymanowskaOdrzechowa – Pastwiska, Rudawka, Tarnawka, WernejówkaPolany SurowiczePosada JaśliskaLipowiec – Jaśliska – Lipowiec –  Jasiel (pole namiotowe, nieistniejąca wieś), Wisłok Wielki, Komańcza – DołżycaRadoszyceDołżyca – Komańcza, Czystohorb, Wisłok Wielki, leśniczówka DarówPolany Surowiczne –  Wernejówka (nieistniejąca wieś) – Odrzechowa.

1. Pod stajnią w Odrzechowej, wyruszamy na rajd 2. Kultowe Polany Surowiczne i pierwszy „Hilton”
3. Hit rajdu, Węgierski Trakt 4. Węgierski Trakt, kawałek starej drogi na Węgry
5. Jasiel, kiedyś  wieś, dziś jeden z największych rezerwatów przyrody w polskich Karpatach 6. Na Tokarni (jedna z niewielu widokowych gór Beskidu Niskiego)
7. Ikonostas w cerkwi w Radoszycach 8. „Koniec Świata” – tabliczkę z tym napisem ktoś ukradł, ale taka tu była. Okolice Polan Surowicznych
   
   

IV rajd,  18 – 25.06. 2005 r. 

19 osób

Trasa konna:

Odrzechowa (ZZD i leśniczówka Hrendówka) –  góra Puławska, PuławyPolany Surowiczne – góra Jawornik (761 m), szosa nad Szklarami Zawadka Rymanowska (schronisko prywatne) –  zbocza góry Piotruś,  pole biwakowe Stasianie,  zbocza góry Ostra – Zyndranowa (agroturystyka u p. Rosół) –  góra Studeny  Wierch (702 m), Olchowiec, gora Baranie (754 m) – Huta Polańska (schronisko)  – góra Baranie, Olchowiec, góra Studeny Wierch – Zyndranowa (u p.Rosół) – góra  Kamarka, łąki pod Lipowcem, Posada Jaśliska, Biskupi Łan – Polany SurowiczneOdrzechowa (tak samo jak w tamtą stronę).

Trasa wozowa:

Odrzechowa – Pastwiska, Rudawka, PuławyPolany Surowiczne – Posada Jasliska, Daliowa, Szklary – Zawadka Rymanowska – Tylawa, Stasianie, Tylawa – Zyndranowa – Tylawa, Olchowiec, Polany – Huta Polańska – Polany, Olchowiec, Tylawa – Zyndranowa – Tylawa, Daliowa, łąki pod Lipowcem, Posada Jaśliska – Polany SurowiczneOdrzechowa (tak samo).

 1. „Hilton” studencki na Polanach Surowicznych, nasz się spalił 2. Schronisko w Zawadce Rymanowskiej

3. Unijne ranczo pani Rosół w Zyndranowej
4. Schronisko w Hucie Polańskiej
5. Cerkiew w Olchowcu 6. „Droga przez mękę” między Odrzechową a Polanami Surowicznymi
   
   

V rajd,  16 – 25.06.2006 r.

16 osób

Trasa konna:

Odrzechowa (ZZD) – okoliczne lasy –  Odrzechowa -pasmo Bukowicy, Tarnawka (nieistniejąca wieś) – Polany Surowiczne – Biskupi Łan, Posada JaśliskaLipowiec (agroturystyka u p.Kuśnierza) – pasmo graniczne, góra Kamień (857 m), Jasiel (nieistniejąca wieś, rezerwat przyrody), góra Kanasiówka (823 m) – Dołżyca (agroturystyka u Waldiego) –  Radoszyce, Nowy Łupków Wola Michowa (pensjonat „Kira”) – Chryszczata, Jeziorka Duszatyńskie, Duszatyn Komańcza (schronisko) – góra Tokarnia (778 m), las w okolicy leśniczówki Darów w paśmie Bukowicy – Polany Surowiczne –  góra Polańska (737 m), PuławyOdrzechowa (ZZD).

Trasa wozowa:

Odrzechowa – Rudawka Rymanowska, Puławy, Tarnawka –  Polany SurowicznePosada Jaśliska, Jaśliska – Lipowiec – Jaśliska, Moszczaniec, Jasiel, Wisłok Wielki,  Czystohorb, Komańcza – Dołyca –  Radoszyce, Nowy Łupków Wola Michowa – Dolina Osławy, Smolnik, osada Duszatyn Komańcza  – Wisłok Wielki, leśniczówka  DarówPolany SurowiczneOdrzechowa.

1. Cudnej urody łąki między Dołżycą a Radoszycami 2. Przewrócony wieżowiec, czyli „Latarnia Wagabundy” w Woli Michowej
3. Osada leśna Duszatyn, tubylcy żegnają nas harmoszką 4. Schronisko w Komańczy
5. Wieczór Świętojański na Polanach Surowicznych, „Hilton” studencki 6. Największa w polskich Karpatach odkrywka łupków menilitowych w Rudawce Rymanowskiej
   
   

VI rajd15 – 24.06. 2007 r.

16 osób

Trasa konna:

Odrzechowa (ZZD) – Rudawka Rymanowska  Odrzechowa – góra Polańska, Rudawka Rymanowska Polany Surowiczne –  Biskupi Łan, Posada Jaśliska Lipowiec (agroturystyka u p. Kuśnierza) – Stasianie – Lipowiec – pasmo graniczne, rez. Kamień nad Jaśliskami” i rez. „Żródliska Jasiołki”, Jasiel (nieistniejąca wieś), góra Pasika, góra Kanasiówka (823 m) w paśmie granicznym – Dołżyca (agroturystka u Waldiego) – góra Tokarnia (778 m), postój w lesie nad Wisłokiem Wielkim Polany Surowiczne  –  Biskupi Łan, Posada Jaśliska (bar „Kufelek”) – Polany SurowiczneRudawka Rymanowska  Odrzechowa.

 Trasa wozowa:

OdrzechowaRudawka Rymanowska Odrzechowa – Rudawka, Puławy – Polany SurowicznePosada JaśliskaLipowiec – Stasianie (pole biwakowe, nieistniejąca wieś) – Lipowiec –  Jasiel,  Wisłok Wielki, Komańcza –  Dołżyca – Komańcza, Wisłok Wielki, postój w lesie nad Wisłokiem –  Polany SurowiczeRudawka –  Odrzechowa.

1. Polany Surowiczne, nowy „Hilton” 2. Nowy „Hilton” w środku
3. Jaśliska, stara zabudowa 4. Stara zabudowa Daliowej
5. Bar „Kufelek” w Posadzie Jaśliskiej, tu piliśmy piwo wiele razy 6. Przeprawa przez Wisłok

 

 

Rajdy bieszczadzkie, 2008 – 2019

VII rajd,   20 – 29.06.2008 r.

Duża pętla pomiędzy Soliną, Beskidem Niskim,  Bieszczadami Wysokimi.

17 osób

Trasa konna:

Berezka (pensjonat „Karino”) – Bereźnica Niżna (nieistniejąca wieś) – Berezka („Karino”) – Wola Matiaszowa, góra Wierchy (635 m), Bereźnica Wyżna Baligród/Bystre (ośrodek wypoczynkowy) – Rabe (nieistniejąca wieś), przełęcz  Żebrak, góra  Jaworne (992 m) – Wola Michowa (schronisko „Latarnia Wagabundy”) – Maniów, przełęcz pod Żubraczem  Dołżyca (pensjonat „Cień PRL-u”) –  ŁopienkaDołżyca („Cień PRL-u”) –  pasmo Ryczywół, Strzebowiska („U Zbója”) góra Jaworzec (605 m, schronisko) – Terka Wołkowyja (pokoje gościnne) – góra Wierchy, Bereźnica Wyżnia Berezka („Karino”).

Trasa wozowa:

Berezka – Baligród/Bystre – Rabe (nieistniejąca wieś), Przełęcz  Żebrak Wola Michowa – Żubracze, Cisna, Dołżyca koło Cisnej– Łopienka DołżycaStrzebowiska góra Jaworzec (605 m) –  Terka WołkowyjaBereźnica WyżnaBerezka

1. Ekskluzywny pensjonat „Karino” w Berezce 2. Biwak na Przełęczy Żebrak
3. Biwak w Strzebowiskach u „Zbója” 4. Biwak Pod Żubraczem
5. Kultowa „Siekierezada” w Cisnej 6. Niezwykły „Cień PRL-u w Dołżycy koło Cisnej
7. Absolutnie kultowa Łopienka w totalnej głuszy leśnej 8, Podróż ciuchcią bieszczadzką z Majdanu do Balnicy to wielka przygoda
9. Miejsce niezwykłe – bacówka na Jaworzcu 10. Sjesta na cmentarzu w Terce, był tu jedyny cień w okolicy 

 

VIII rajd,   19 – 27.06.2009 r.

Dookoła jeziora Solińskiego

21 osób

Trasa konna:

Lesko (Zamek) – ruiny zamku Sobień Lesko (Zamek) – wzdłuż Sanu, Średnia Wieś, góra Kamieniec (518 m) – Berezka (pensjonat „Karino”) –  Wola Matiaszowa, Wołkowyja Bukowiec (kamping) – Terka, Studenne (nieistniejąca wieś), most na Sanie, rezerwat  „Krywe”, Dolina Tworylnego wzdłuż „Przełomu Sanu pod Otrytem” –  Zatwarnica (ośrodek szkoleniowo-wypoczynkowy) – nieistniejące wsie Hulskie i Krywe, góra Ryli 662 m), Otryt Chrewt (kamping) – góra Łabiska (615 m), Daszówka,  góra Holica (762 m) w  masywie Żuków – Łobozew (pensjonat u sołtysa) – góra Jawor (741 m),  SolinaZwierzyń (ośrodek wypoczynkowy i pokoje gościnne) –  JankowceLesko (Zamek).

Trasa wozowa:

Lesko SobieńLeskoŚrednia Wieś, Hoczew – Berezka  – Wołkowyja –  Bukowiec – dolina Tworylnego, most na Sanie, wzdłuż Sanu pod Otrytem – ZatwarnicaOtryt, Polany – ChrewtDaszówka ŁobozewSolina,  Bóbrka, ZwierzyńJankowceLesko.

1. „Zamek” w Lesku 2. Rzeźbiarz Zdzisław Pękalski w swojej galerii w Hoczwi
3. Tu była wieś Studenne 4.  Dolina Tworylnego pokonywana „z buta”
5. Zatwarnica 10 lat temu  6. Ruiny cerkwi w Krywem
7. San pod Otrytem 8. Solina w Chrewcie
9. Na szczycie Holicy, oglądamy burzę która nas wkrótce dogoni 10. Po trudach trasy niespodziewana cywilizacja we wsi Solina
   
   

IX rajd,   19 – 27.06.2010 r.

Góry Słonne, Pogórze Dynowskie

11 osób

Trasa konna:

Sanok (kamping „Sosenki”)  – Międzybródź (cerkiew po prawej stronie Sanu) –  Sanok Międzybródź (po lewej stronie Sanu) – Mrzygłód (kamping) – Dydnia  Przysietnica (pensjonat „Czardworek”) – zbiornik retencyjny koło Starej Wsi / Blizne – Przysietnica („Czardworek”) –  Grabówka Mrzygłód (kamping) – Międzybródź Sanok (pensjonat „Dom Julii”).

Trasa wozowa:

SanokMiędzybródź Mrzygłód –  Końskie, Krzywe, Dydnia Przysietnica – Stara Wieś, Blizne – PrzysietnicaGrabówka Mrzygłód Międzybródź Sanok.

1. W roku 2010 trasy były trudne i często nieprzejezdne 2. Piknik w Międzybrodziu
3. Zabytkowy most w Mrzygłodzie 4. W roku 2010 były też landszafty
5. Z trasy widać klasztor w Starej Wsi o bogatej historii 6. Kościółek z listy UNESCO w Bliznem
7. „Czardworek” w Przysietnicy, kiedyś siedziba biskupa, obecnie pensjonat, oferujący wiele niezwykłych atrakcji 8. W Górach Slonnych

 

X rajd,   17 – 25.06.2011 r.

Mała pętla pomiędzy Leskiem, jeziorem Solińskim i Chryszczatą – Przedgórze Bieszczadzkie

18 osób

Trasa konna:

Weremień (kamping) koło Leska – las u podnóża Gruszki, wpław San pod Leskiem, las zwany Czulnią, San wpław, szybowisko – Weremień (kamping) – wzdłuż Sanu, Średnia Wieś Berezka (pensjonat „Karino”) – Bereźnica WyżniaWołkowyja (pensjonatRancho”) – Bukowiec nad Solinką – Wołkowyja („Rancho”) – Radziejowa (nieistniejąca wieś) – Baligród/Bystre (Hilton) – Jeziorko Bobrowe Bystre (Hilton”) – Nowosiółki  Weremień (kamping).

Trasa wozowa:

Weremień – Hoczew, Średnia WieśBerezka Bereźnica Wyżna WołkowyjaBukowiec nad Solinką – WołkowyjaRadziejowa (nieistniejąca wieś) – Baligród/Bystre –  Jeziorko Bobrowe BystreNowosiółki  Weremień.

1. Początek rajdu w sympatycznym Weremieniu 2. Najstarszy bieszczadzki obiekt sakralny w Średniej Wsi

3. Pensjonat „Karino” w Berezce mocno się rozwinął 4. Biwak  w Bereźnicy Wyżniej
5. Wyjazd z Wołkowyji, gdzie zaznaliśmy wielkiej gościnności 6. Biwak w Bukowcu nad Solinką

7. Po wielu wsiach w Bieszczadach zostały tylko tabliczki z nazwą 8. Tu była wieś Radziejowa
9. Biwak nad jeziorkiem Bobrowym pod Chryszczatą 10. Ekskluzywny hotel pod Baligrodem, gdzie był nawet basen i jacuzzi

 

Rajd XI,  15 – 23.06.2012 r.

Dookoła Ustrzyk Dolnych i Olszanicy

17 osób

Trasa konna:

Postołów pod Leskiem (pensjonat „U Kmity) – Zagórz (klasztor), Jankowce – Postołów  (pensjonat „U Kmity”) –  łąka za Bezmiechową, Olszanica i potok Olszanica, Wańkowa, połoniny dźwiniackie – Dźwiniacz (pensjonat „Forta”) – połoniny dźwiniackie, Łodyna, Brzegi Dolne, Jałowe, Moczary, masyw Jaworników – „Niedźwiedzia Górka” (agroturystyka Uli i Krzysia) między wsiami Żłobek i Czarna – grzbiet Żukowa, łąka pod Hoszowczykiem, grzbiet Żukowa – Ustianowa (agroturystyka „Rancho Adama”) –  przecięcie szosy pod Ustrzykami Dolnymi, szczyt Gromadzyń (855 m), Równia Ustianowa  (agroturystyka „Rancho Adama”)  – Żuków, OlszanicaPostołów pod Leskiem („U Kmity”).

Trasa wozowa:

Postołów pod Leskiem – ZagórzPostołówBezmiechowa, Olszanica, Ustrzyki Dolne – Dźwiniacz – Brzegi Dolne, Jałowe, Hoszów, Rabe, Żłobek  – „Niedźwiedzia Górka”Ustrzyki Dolne, agroturystyka „Niedźwiedzia Górka”Hoszowczyk, Ustrzyki Dolne – UstianowaRówniaUstianowa – Stefkowa, OlszanicaPostołów.

1. Ruiny klasztoru Karmelitów Bosych w Zagórzu 2. Klimatyczna „Forta” w Dźwiniaczu
3. Połoniny dźwiniackie – cudo świat 4. Absolutnie niezwykła „Niedźwiedzia Górka”

5. Przepiękna cerkiewka w Równi 5.  Klimatyczny wieczór w Ustianowej
7. Cerkiewka w Stefkowej 8. Szczęśliwe zakończenie rajdu w pensjonacie „U Kmity” w Postołowie
   
   

Rajd XII, 22.06. – 30.06.2013 r.

Rajd gwiaździsty z Osławicy koło Komańczy.

16 osób

Trasa konna:

Osławica (agroturystyka „Wojtasiowka”) – pętla po okolicy – „Wojtasiówka” –  Smolnik nad Osławą (zagroda „Chryszczata”) – „Wojtasiówka” –  Nowy Łupków„Wojtasiowka” –  Przełęcz Radoszycka ścieżką graniczną – „Wojtasiowka” – chutor koło Czystogarbu„Wojtasiówka” –  Wola Michowa (pensjonat „Kira”) – Osławica („Wojtasiówka”).

Trasa wozowa  szosami do punktów biwakowych.

1. „Wojtasiówka” w Osławicy 2. Bezkresne pastwiska dla koni w Osławicy
3. „Zagroda pod Chryszczatą” w Smolniku nad Osławą 4. Most nad rzeką Osławicą, cel wielu naszych spacerów

5. Biwak na Przełęczy Radoszyckiej 6. Chutor Romana w Czystogarbie

7. Pensjonat „Kira” w Woli Michowej 8. Cudna trasa między Wolą Michową a Smolnikiem

 

Rajd XIII, 13 – 22.06.2014 r.

Rajd częściowo gwiaździsty

5 osób

Trasa konna:

LipowiecCzertyżne (dawna granica ze Słowacją) – Lipowiec –  Jasiel (rezerwat „Źródliska Jasiołki”) – Czystogarb (chutor) –   Komańcza (schronisko) – Osławica –  Łupków (ranczo Kasi) – Osławica –  biwak pod KomańcząOsławica   Smolnik nad Osławą  („Zagroda Chryszczata”) Osławica – Nowy Łupków („Kimadło Wampira”) – Osławica.

Trasa wozowa  szosami do punktów biwakowych.

1. Lipowiec po latach 2. Tu było przejście graniczne na Słowację, byliśmy tu w roku 2003
3. Klasztor Nazaretanek w Komańczy, byliśmy tu przed laty, zakonnica ta sama 4. Ranczo w Starym Łupkowie
5. Prawdziwe konie sokólskie, nie łatwo takie zobaczyć 6. Nic dodać, nic ująć
7. Po różnych torach jeździliśmy wiele razy, zawsze było sporo strachu 8. „Kimadło Wampira” w Łupkowie, własność bieszczadnika Betona
9. „Kimadło Wampira” w środku

10. Zielone morze pomiędzy Łupkowem a Osławicą

 

Rajd XIV, 19  –  28.06.2015 r.

Rajd częściowo gwiaździsty

14 osób

Trasa konna:

Wola PiotrowaKomańcza (schronisko) – Oslawica („Wojtasiówka”) – biwak w lesie – Osławica –  Smolnik nad Osławą (schronisko) – Oslawica – pasmo Jasieniowej, DuszatynOsławicaSmolnik („Zagroda Chryszczata”) – Osławica – Radoszyce, Dołżyca („Pantałyk”) – OsławicaStary Łupków (schronisko „Szwejkowo”) – Osławica.

Trasa wozowa szosami do punktów biwakowych.

1. Nowa cerkiew w Komańczy 2. Łąki nad Osławicą
3. Łąki nad Smolnikiem 4. Schronisko nad Smolnikiem
5. Artystyczne pornosiki w knajpie w Smolniku 6. Ikonostas w Smolniku nad Osławą
7. Karczma w Dołzycy koło Komańczy, całkowicie zarosła. Kiedyś królestwo Waldiego
8. Schronisko „Szwejkowo” w Starym Łupkowie
   
   

Rajd XV, 17  – 26.06.2016 r.

Rajd częściowo gwiaździsty

13 osób

Trasa konna:

Rudawka Rymanowska – wodospad koło wsi WisłoczekRudawka R.leśniczowka koło OdrzechowejRudawka R. – WernejówkaRudawka R. – łąka koło WołtuszowejRymanów – łąka nad wsią SzklaryPolany SurowiczeWernejówkaRudawka R. – PuławyRudawka R. – wieś PastwiskaRudawka Rymanowska.

Trasa wozowa szosami do punktów biwakowych. 

1. Zaczynamy przygodę w Rudawce Rymanowskiej, za siodlarnię mieliśmy prawdziwa jurtę 2. Odwiedzamy leśniczówkę „Hrendówka” koło Odrzechowej
3. Wodospad koło wsi Wisłoczek,  był tu biwak 4. Łupki menilitowe w Rudawce nic się nie zmieniły
5. Wyjazd z Rymanowa, nocowaliśmy w żółtym budynku 6. Polany Surowiczne po latach, nie ma już „Hiltonów”, oba się spaliły.
7. Łąki w okolicy Polan Surowicznych, cudo 8. Jedziemy nurtem Wisłoka
9. Zjazd do wsi Puławy, mijamy krowy szczęśliwe 10. Urokliwy jar w rejonie wsi Pastwiska

 

Rajd XVI, 16 – 25.06.2017 r.

Rajd gwiaździsty

19 osób

Dwernikłąki na Dwernikiem – DwernikZatwarnicaDwernik – wieś Caryńskie (schronisko) – Dwernikwiata na zboczach góry Dwernik-Kamień – DwernikSmolnik nad Sanem – „Biała Stajnia” na zboczach Otrytu – Dwernik –  Smolnik Dwernik.

Wozy odpowiednio szosami.

1. Dwernik, ranczo „U Szeryfa” 2. „Biała Stajnia” naszych gospodarzy, na stokach Otrytu
3. Wodospad Hylaty w rejonie Zatwarnicy 4. Łąki nad Lutowiskami czyli Dzikie Pola z filmu „Pan Wołodyjowski”
5. Przełęcz Nasiczniańska, jedno z najpiękniejszych miejsc w skali wszystkich rajdów 6. Schronisko na Przysłupie Caryńskim
7. Wiata na zboczach góry Dwernik-Kamień, klimatyczny biwak 8. Cerkiew w Smolniku nad Sanem, obiekt na liście UNESCO
   
   

Rajd XVII, 15 – 23.06.2018 r.

Rajd gwiaździsty

16 osób

Trasa konna:

Dwernik – łąka koło wsi ChmielZatwarnicawiata na zboczach góry Dwernik-Kamień – Zatwarnica – wiata nad SękowcemZatwarnicanad Sanem w rejonie wsi Krywe – Zatwarniacałąka na zboczach Otrytu nad wsią Chmiel – Zatwarnica nad Sanem w rejonie wsi Krywe – Zatwarnica – łąka za Suchymi RzekamiZatwarnicaChmiel – Dwernik.

Wozy odpowiednio szosami.

1. Biwak nad Sękowcem 2. Na poprawinach wesela młodych leśników z Zatwarnicy
 3. Na szczycie cudnej urody góry Ryli, w tle połonina Wetlińska 4. Tu była wieś Krywe
5. Zjazd do nieistniejącej wsi Hulskie 6. Chata bojkowska w Zatwarnicy
9. Okolice  wsi Krywe 10. W Bieszczadzkim Parku Narodowym
   

 

Rajd XVIII, 21 – 30.06.2019 r.

Rajd gwiaździsty

19 osób

Trasa konna:

DwernikNasiczneDwernikwiata pod ZatwarnicąDwernikSmolnik nad Sanem (karczma „Wilcza Jama”) – wiata w rejonie Białej Stajni  – Dwernik – łąka nad wsią ChmielDwernikCaryńskieDwernik – łąka nad wsią Dwerniczek Dwernik.

Wozy pasująco.

1. Dwernik, ranczo „U Szeryfa”, dobudowano pawilon dla gości 2. Biwak w Nasicznem
3. Łąki nad wsią Chmiel 4. Biwak pod Zatwarnicą
 5. W karczmie „Wilcza Jama” w Smolniku nad Sanem 6. Na moście w Dwerniku
7. Zjazd z Przełęczy Nasiczniańskiej do nieistniejącej wsi Caryńskie 8. Biwak na łące nad wsią Dwerniczek

 

Rajd XIX, 20 – 28.06.2020 r.

Rajd gwiaździsty

11 osób

Trasa konna:

Baza w Dwerniku, codziennie wyprawy: 1. Lasy i łąki w rejonie Dwernika, 2. Wiata pod Zatwarnicą, 3. Wiata w Nasicznem, 4. Wycieczka ciuchcią bieszczadzką z Majdanu do Balnicy, 5. Biała Stajnia z biwakiem w „Wilczej Jamie” w Smolniku, 6. Szlak dydaktyczny wkoło Lutowisk, 7. Powrót do Dwernika z biwakiem w wiacie nad Dwerniczkiem, 7. Lasy i łąki w rejonie Dwernika. 

Trasa wozowa: pasująco.

1. Na rajdzie 2020 błoto było niewyobrażalne, każdego dnia  2. Przez cztery dni lało
3. Wyprawa ciuchcią bieszczadzką z Majdanu do Balnicy 4. Ulubiona „Wilcza Jama” w Smolniku
5, 6, 7. Cudne Bieszczady – kolejno łąki nad Lutowiskami, Ukraina za lasem, Otryt nad Dwernikiem 10. Ten piękny rajd zrealizowaliśmy w czasie pandemii koronawirusa

 

Rajd XX, 18 – 27.06.2021 r.

Rajd częściowo gwiaździsty, częściowo ze zmianą miejsc

18 osób na cały rajd, dodatkowo 5 osób na pierwsze trzy dni

Trasa konna:

Baza w Dwerniku i wyprawy: 1. Zatwarnica – Dwernik, 
2. Dwernik – Nasiczne – Dwernik, 3. Dwernik – Stuposiany, 4. Stuposiany – Muczne – Tarnawa Niżna, 5. Tarnawa Niżna – Sokoliki Górskie – Tarnawa Niżna, 6. Tarnawa Niżna – Dźwiniacz Górny, Muczne, Stuposiany, 7. Stuposiany – Dwernik, 8. Dwernik – okoliczne łąki. 

Wóz podobnie.

1. Dwernik – dwudziesty rajd, wielki Jubileusz 2. Wspaniały tort na wspaniały jubileusz
2. Stuposiany – prowizoryczne pastwisko przy szosie 4. Muczne, kiedyś ośrodek myśliwski  rządu PRL-owskiego
5. Tarnawa Niżna, kiedyś Igloopol,  obecnie ośrodek jeździecki 6. Tarnawa Niżna, baza turystyczna i koniec świata
7. Pomiędzy Tarnawą a Sokolikami cały czas jedzie się wzdłuż granicy z Ukrainą 8. Meandrujący wąziutki San w Sokolikach Górskich, cerkiew już na Ukrainie
9. Dźwińiacz Górny – stary cmentarzyk 10. Dźwiniacz Górny – tyle zostało z dużej  przedwojennej wsi