XXXIII Spęd Starych Koni, Mysłakowice 20 – 22.10.2023

Tegoroczna wczesna jesień była słoneczna i ciepła, stanowiąc niejako przedłużenie pięknego lata, więc po powrocie z bardzo udanego pobytu nad morzem, aż chciało się znowu gdzieś jechać. Spontanicznie powstał pomysł zorganizowania jesiennego spędu, a po krótkich konsultacjach na miejsce spędu wybraliśmy Mysłakowice, agroturystykę „U Luizy”. Pobyt majowy u Luizy wszystkim się podobał, więc po co szukać czegoś więcej. Sporo osób deklarowało chęć uczestniczenia w spędzie i na podane konto zaczęły wpływać pierwsze zaliczki. Niestety tak dobrze było tylko na początku. Tydzień przed wyznaczonym terminem przyszło tak gwałtowne ochłodzenie, że zapał wielu osób zaczął stygnąć. Prognozy mówiły, że na sam weekend przewidziany jest wręcz śnieg, do tego zero stopni. U Luizy było już wszystko nagrane, więc nie dało się imprezy odwołać, ale frekwencja topniała. Ostatecznie zaliczkę wpłaciło dwanaście osób, a dojechało w piątek tylko osiem.

1. Agroturystyka „U Luizy” w Mysłakowicach 2. Witajcie


Żeby jeszcze pognębić dzielną grupę która nie rezygnowała z wyjazdu, podróż piątkowa była bardzo trudna – mgła jak mleko, zimno, ślisko i po drodze kilka ciężkich wypadków. Jednak gdy dwie pierwsze dziewczyny wysiadły z samochodu u Luizy na podwórku, słońce świeciło jak gdyby nigdy nic. Az każda chciała, żeby druga ją uszczypnęła. Okazało się że nie należy za bardzo wierzyć prognozom pogody, bo jak ogólnie wiadomo prognozy się sprawdzają lub nie, a pogoda generalnie zmienia się jak w kalejdoskopie. Tak właśnie się stało i dwa dni naszego pobytu były bardzo udane – aura zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Pełni otuchy pownosiliśmy bagaże do pokoi i ruszyliśmy do stajni, gdyż koniki czekały. Jazdę prowadziła znana nam Wiktoria. Dosiedliśmy tych konie które nam przeznaczono i  pojechaliśmy w teren. Za miastem było jeszcze trochę mgły, tak że góry były mało widoczne, ale kłusowaliśmy sobie raźno po wilgotnych łąkach, ciesząc oko ich bezkresem  i pustką. Po drodze spotkaliśmy stadko saren, robiliśmy sporo zdjęć. Jazda była bardzo przyjemna, każdy miał satysfakcję  że się nie przestraszył i przyjechał.

3. W piątek po przyjeździe siodłamy konie 4. Czekamy na hasło do wymarszu
5. Bezkresne łąki w rejonie Mysłakowic 6. Pokonujemy rzekę  Łomnicę


W tym czasie osoby nie jeżdżące konno odbyły relaksujący spacer wzdłuż rzeki Łomnicy, na której jest parę urokliwych progów skalnych, a szum wody dobrze robi na zmęczone głowy
Na obiad Luiza zaserwowała smaczny barszczyk i wiadro pierogów, były ich aż trzy rodzaje. Zjedliśmy ogromne ilości, bo były wspaniałe.
Po obiedzie piliśmy najpierw wino, potem słynną wiśniówkę gwarecką, przysłowiowy „miód w gębie”. Jako że byliśmy chwilę po wyborach parlamentarnych, było o czym mówić i co zakrapiać.  Z powodu małej frekwencji wieczór był bardziej rodzinny niż rozrywkowy, na pewno będzie niezapomniany.

7. Na podwórku u Luizy – witają owieczki kameruńskie 8. Wieczór przy wiśniówce gwareckiej


W sobotę od rana świeciło tak intensywne słońce, że trudno było uwierzyć w jakich warunkach tutaj przyjechaliśmy. Podano obfite śniadanie, w tym słynne, smaczne twarożki. Spożywaliśmy bez pośpiechu, nic nas nie goniło.
Potem była jazda, wyprawiliśmy się na dwie godziny. Pojechaliśmy obrzeżem suchego zbiornika przeciwpowodziowego, zbudowanego na początku 20 wieku. Zbiornik został zbudowany celem ochrony Doliny Łomnicy przed powodziami, z których np. powódź w roku 1897 miała katastrofalne skutki.  Jechaliśmy trochę dnem zbiornika, trochę wałem, a widoki na Karkonosze były filmowe. Widoczność była jak brzytwa, niebo pomalowano na niebiesko, białe chmurki zdobiły niedalekie szczyty. Śnieżkę widzieliśmy było jak na dłoni. Łąki na dużym obszarze były jeszcze zielone, ale też miejscami zupełnie brązowe. Kontemplowaliśmy więc orgię kolorów, było po prostu bajkowo. Dojechaliśmy do gospodarstwa rolnego wśród łąk, w którym hodują kozy, osły i kucyki. Jadąc dalej dotarliśmy ostatecznie do lasu i galopowaliśmy po jego krętych ścieżkach. Na koniec Wiktoria zrobiła dla chętnych ostre galopy. Część koni została na wielkiej łące, a część pojechała poszaleć. Konie tej drugiej grupy po oddaleniu się poszły w cwał, aż wiatr świszczał w uszach. Było to wspaniałe, wróciliśmy usatysfakcjonowani.

9. Jazda sobotnia, świat jak malowany 10. Jedziemy dnem suchego zbiornika przeciwpowodziowego
11.  W tle Śnieżka i Karkonosze 12. W jesiennym lesie


Po powrocie do stajni mieliśmy jeszcze sporo czasu żeby posiedzieć przed domem na słońcu, wygrzać nadwyrężone kosteczki, pohuśtać się na huśtawce, dać szanse licznym kocurkom poleżeć na przyjaznych udkach. A przede wszystkim nacieszyć się chwilą gdy nie ma nic do roboty.

13. Relaks w słońcu 14. Relaks na huśtawce
15. Miłe lenistwo 16. Relaks z mruczkiem


Obiad był królewski, obfity i smaczny, aż trudno było potem wstać od stołu. Ale w końcu wstaliśmy, gdyż dalszy program był bogaty. Trzy osoby pojechały zwiedzić  starą kopalnię uranu w Kowarach, a pięć pojechało do Parku Miniatur, również w Kowarach. Jedno i drugie było bardzo ciekawe.
Kopalnia rud uranu w Kowarach działała w latach 1950 – 1958. Cały urobek wywożono do Związku Radzieckiego, gdzie uran wzbogacano i konstruowano pierwsze bomby atomowe. Miejsce było okryte tajemnicą, a górnicy pracujący w kopalni podpisywali dokumenty o zachowaniu dyskrecji. Kopalnię zlikwidowano na skutek wyeksploatowania zasobów, ale na początku lat 70-tych  stwierdzono taką koncentrację radonu w powietrzu kopalnianym, że zdecydowano się na zbudowano tam inhalatorium, podlegającego pod Uzdrowisko Cieplice. Przez rok działania inhalatorium udało się przyjąć 3600 kuracjuszy, którzy przeszli terapię radonową, mającą cenne działania prozdrowotne. Niestety z braku funduszy inhalatorium zlikwidowano. Obecnie jedna ze sztolni udostępniona jest dla turystów, trasa ma 1600 m, a zwiedzanie trwa ok. 90 min. Ogląda się narzędzia i urządzenia górnicze, ale także stare radzieckie mapy.

17. Kopalnia uranu w Kowarach 18. Jedna ze sztolni jest przygotowana dla turystów 19. Była to ciekawa wycieczka


Park Miniatur ma ok. 20 lat, to zbiór najważniejszych zabytków Dolnego Śląska, odwzorowanych w skali 1:25, z wielką precyzją. Jest ich 60, są wśród nich zamki i pałace, kościoły, starówki niektórych miast, górskie schroniska. Miniatury zgrupowano na terenie fabryki dywanów, w dużym ogrodzie wśród drzew i kwiatów. Na terenie obiektu jest mała kawiarenka, sklepik z pamiątkami, są przewodnicy, którzy ciekawie opowiadają. Np. dowiedzieliśmy się, że zamek Książ powstawał dwa lata, a pracowało przy nim wielu modelarzy. Samo tylko okładanie starej części zamku małymi kamyczkami trwało kilka tygodni. Wszystkie obiekty są w bardzo dobrym stanie, pomimo że nie są nigdzie chowane na zimę. Są stale odnawiane i zachowują intensywne kolory. Jest to niezwykłe miejsce, warte zobaczenia.

20. Park Miniatur w Kowarach – Śnieżka 21. Pałac Paulinum z Jeleniej Góry
22. Miniatura zamku Książ 23. Hanka i Iwona w Książu


Zwiedziliśmy potem prawdziwą starówkę Kowar, która jest bardzo ładna i kolorowa.

24. Starówka w Kowarach 25. Spacer po starówce w Kowarach


Po powrocie do pensjonatu ogarnęliśmy się szybko, gdyż ognisko już płonęło. Czekały kiełbaski,  kaszanka i cukinia na upieczenie, więc wśród śmiechu i pogaduszek przystąpiliśmy do kucharzenia. Każdy upiekł sobie co chciał, w międzyczasie popijając piwo i przyrządzonego przez Józka grzańca. Było dość ciepło i generalnie bardzo przyjemnie, więc nikt nie wybierał się spać. Ale koło 23 zaczęło kropić, więc zwinęliśmy wszystko i poszliśmy pomieszkać.

26. Ognisko w ciepły sobotni wieczór 27.  Piekliśmy kiełbaski i kaszankę,  piliśmy piwo i grzańca


W niedzielę od rana padało. Nie była to może ulewa, nie ochłodziło się istotnie, ale jak tu siadać na konia w deszczu, czy powędrować w góry. A te zadania były zaplanowane. Póki co dostaliśmy bogate śniadanie, a prowadziła kuchnię nowa dziewczyna Marta. Było w bród serów, wędlin, jajka w koszulkach, pomidory i inna zielenina, a do tego Marta nasmażyła górę naleśników. Co rusz donosiła nowe, a wszystko znikało. Nieśpiesznie biesiadując czekaliśmy na poprawę pogody, jednak nic takiego nie nastąpiło. Więc wczesnym południem ruszyliśmy do domu.

28. niedzielne śniadanie 


Luiza była z nami tylko w piątek, w sobotę rano wyjechała na wcześniej zaplanowany urlop. Ale wszystko hulało wzorowo. Wiktoria zarządzała rozdziałem koni i z koleżanką prowadziła jazdy, Marta świetnie gotowała i dodatkowo bawiła gości, ognisko się zapaliło, wszystko co trzeba mieliśmy, wystarczyło tylko poprosić. Podwórko jak zwykle pełne było zwierząt, więc przyjemność była dodatkowa. Szkoda że w niedzielę nie dało się zrealizować programu, ale wracaliśmy do domy zadowoleni,  zaopatrzeni w słoiczki z rosołem, wsiowe jajka, dżemy z cebuli, winogrona prosto z krzaka i dobry nastrój.  Z pewnością jeszcze tu wrócimy.

29.  Lord – ślązak 30. Loczek – quarter horse 31. Zefir – tinker
32.  Wróćcie jeszcze 33.  Trudno się rozstać 34.  Do miłego…

 

Kliknij na zdjęcie aby go powiększyć

 

Tekst i większość zdjęć: Ewa Formicka. Zdjęcia plenerowe na koniach: Wiktoria