Przedłużeniem rajdu w roku 2018 była wyprawa do Lwowa, gdzie organizator zapewnił nam ciekawy program. Zakwaterowano nas w bardzo dobrym hotelu „Lwów”, leżącym w samym centrum miasta, tak że znaczną część programu realizowaliśmy „z buta”.
W niedzielę po wczesnym śniadaniu w Zatwarnicy zapakowaliśmy się do podstawionego autokaru i ruszyliśmy na Ukrainę. Podróż z Zatwarnicy na granicę w Krościenku trwa godzinę, a od granicy do Lwowa ok. dwie godziny. Całkowita długość podróżowania zależy jednak od czasu spędzonego na granicy, który może wynosić nawet 2 – 3 godziny. Ale mieliśmy szczęście i przekroczenie granicy trwało zaledwie ok. 15 minut, nie do wiary… Tym sposobem zyskaliśmy dodatkowy czas, o który mogliśmy potem przedłużyć pobyt na lwowskim rynku. Bo trzeba na wstępie powiedzieć, że Lwów jest miastem niezwykle pięknym i klimatycznym (dla osób przyjeżdżającym po raz pierwszy to miłe odkrycie) i włóczenie się po rynku i nastrojowych, sąsiednich uliczkach jest wielką przyjemnością.
|
|
1. Rynek we Lwowie | |
2. Na rynku jest pięknie | 2a. Uliczne dekoracje |
Lwów bardzo mało ucierpiał w czasie wojny, wspaniałe kamienice i zabytki przetrwały niemal nienaruszone, wystarczyło je tylko odnowić i odrestaurować – co też się w ostatnich latach stało. Jest to miasto mocno nastawione na turystykę i bardzo dużo Polaków chodzi po rynku. Język polski jest powszechnie znany i używany, a Lwowianie, mimo trudnej, wspólnej historii są otwarci i przyjaźnie nastawieni do polskich turystów. Praktycznie dość szybko można się tam poczuć jak u siebie.
Miasto na ruinach wcześniejszej osady założył w roku 1250 książę Daniel, nazywając je Lwowem na cześć swojego syna Lwa. Jednak po stu latach dynastia Rurykowiczów wygasła i po długim okresie wojen Lwów wraz z okolicznymi terenami przypadł Polsce. Kazimierz Wielki nie żałował pieniędzy na rozwój Lwowa, chcąc z niego uczynić jedno z najważniejszych miast Królestwa Polskiego. I tak poprzez wieki miasto rosło w siłę i dostatek, zapracowując na miano najbardziej polskiego z miast Rzeczypospolitej. Po II wojnie światowej miejscowi komuniści skrzętnie likwidowali wszelkie polskie ślady, jednak z przyjemnością można stwierdzić, ze jest ich jeszcze dużo, a aktualny stan zabytków mile i pozytywnie zaskakuje.
Ale zanim przyszło nam oglądać zabytki, po zameldowaniu się w hotelu poszliśmy pieszo do opery, gdzie na godzinę 15.00 mieliśmy bilety na koncert. W czasie naszego pobytu we Lwowie nie było w programie żadnego spektaklu operowego, natomiast dla licznych grup polskich organizowane są koncerty muzyki klasycznej. Nam się trafiły dwa koncerty Haydna w sali lustrzanej, co było pięknym zamiennikiem. Przed koncertem zwiedziliśmy operę, a przede wszystkim główną salę widowiskową ze słynnym ogromnym żyrandolem, do którego po opuszczeniu może wejść kilka osób. Niestety nie udało się zobaczyć kurtyny Henryka Siemiradzkiego z namalowanym „Parnasem”, gdyż kurtyna jest na ogół zwinięta i opuszczana tylko na wybrane spektakle. Może kiedyś ją zobaczymy.
3. Teatr Opery i Baletu |
Pełna nazwa opery brzmi obecnie Państwowy Akademicki Teatr Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej, wielkiej divy operowej o światowej sławie. Przed pierwszą wojną światową był to po prostu Teatr Miejski. Inauguracja teatru miała miejsce 4.10.1900 r, a wśród gości honorowych był Henryk Sienkiewicz, Ignacy Paderewski, Henryk Siemiradzki i inni. Teatr stanowił całe lata centrum życia kulturalnego Lwowa, debiutowała tu m.in. Gabriela Zapolska jako aktorka i autorka sztuk scenicznych. Tutaj po raz pierwszy pokazano „Moralność pani Dulskiej”, której akcja w oryginale toczy się we Lwowie, a nie w Krakowie, jak po II wojnie światowej zmieniono.
W związku z wyjściem do opery zarysował się jeszcze przed rajdem problem, w co należy się wystroić. Wiadomym było że pojedziemy do Lwowa prosto z rajdu, a do torby z ciuchami rajdowymi nie za bardzo uda się wcisnąć garnitury i brokaty. Ponadto poszła w eter plotka, że Heniu poza porządnymi spodniami nie zamierza zrezygnować z kamizelki i kapelusza. Większość dziewczyn uznała jednak, że gdzie jak gdzie, ale do lwowskiej opery kowbojada nie wypada. Nie chcąc jednak odbiegać za bardzo stylem od Henia i ewentualnie od innych osób, które poza dżinsami nie będą nic miały, część osób wybrała wersje pośrednie. Ostatecznie nikt do nikogo nie pasował i wyglądaliśmy jak kupa przebierańców. A Heniu wszystkich przechytrzył i wystroił się koncertowo. Ale cała zabawa kostiumowa wprawiła nas w świetne humory, a na zdjęciach nie wygląda to najgorzej.
|
4. Stare Konie w operze lwowskiej |
Po koncercie pilot zaprowadził nas do przyjemnej knajpki w rejonie rynku na obiad, a po obiedzie mieliśmy czas wolny i włóczyliśmy się po rynku i okolicznych uliczkach do wieczora. Rynek lwowski okala czterdzieści kilka kamienic, a wszystkie cudnej urody. W czasach ich budowania istniało zarządzenie rajców miejskich, że każda kamienica musi być inna, nie wolno zbudować dwóch jednakowych. Stąd ogromna różnorodność i wręcz prześciganie się w tworzeniu pięknych elewacji, balkonów, gzymsów i portali. Ale najbardziej spektakularna jest wschodnia ściana rynku, na której stoją dawne pałace magnatów i królów, obecnie w większości przekształcone w muzea. Wśród nich prym wiedzie kamienica Królewska, od roku 1623 w posiadaniu rodziny Sobieskich. Fasada kamienicy nie pozwala się domyślić, że z tyłu jest przepiękny, renesansowy dziedziniec z trzema rzędami arkad. Niestety bez kupienia biletu pani na bramce nie pozwoliła wejść na podwórze, a było zbyt późno, aby się opłacało kupić bilety i nie móc zwiedzić muzeum. Kamienicę zbudował bogaty handlarz winem, bawełną i futrami Konstanty Korniakt, którego rodzina doszła do wielkiego majątku. Potem odkupili ją Sobiescy i mieszkał tu król Jan III gdy przebywał we Lwowie. Później pomieszkiwał tu też król Władysław IV. Królowie mieszkali też w Pałacu Arcybiskupim obok, byli to Zygmunt III, Władysław IV i Korybut Wiśniowiecki. Jednak najbardziej znanym lwowskim budynkiem na rynku jest Czarna Kamienica, należąca w XVII w. do znanego lekarza, a obecnie to Muzeum Historyczne.
|
5. Pałace na wschodniej ścianie rynku |
Obchodząc rynek wiele razy wkoło zawadzaliśmy o różne ciekawe sklepiki i kawiarenki. Natknęliśmy się też na pub „Teatr Piwny”, w którym codziennie wieczorem gra żywy zespół, często jazzowy. Wystrój pubu jest bardzo moderny, co stwierdziliśmy po wejściu do środka celem posłuchania jazzu, który wydobywał się na zewnątrz. Trzy kondygnacje mają od wewnątrz ażurowe balkony, tak że z dołu widzi się cale towarzystwo aż po sufit, w tym także grajków, usadowionych gdzieś na środkowym balkonie. Na jednym z pięter małolaty tańczyły pomiędzy stolikami, było głośno i wesoło. W innej części pubu stały regały z niezliczoną ilością różnych gatunków lokalnego piwa i można było je kupować. Oczywiście nakupowaliśmy różności dla swoich bliskich. W innej części rynku weszliśmy do Fabryki Czekolady, gdzie na oczach turystów robi się czekoladę, a w sklepiku można kupić wyroby własne lub posiedzieć w małej kawiarence. Dalej byliśmy w Kopalni Kawy, która jest największą kawiarnią lwowską, a zasoby kawy są tak duże, że przechowuje się je pod ziemią. „Górnicy” wydobywają kawę na powierzchnię, osmażają i mielą. Po ubraniu kasku na głowę można zejść do kopalni i przejść się ciemnymi chodnikami. W sklepiku można kupić poza kawą rozmaite pamiątki z nią związane. W innej części rynku weszliśmy do sklepu z piernikami, który wewnątrz wygląda jak domek z bajki i pachnie, że aż w nosie kręci. Jeszcze gdzie indziej widzieliśmy wystawę sklepu z wyrobami z karmelu, istne cuda. Na okolicznych uliczkach jest wiele małych, klimatycznych kawiarenek, każda o innym charakterze. Trochę to przypomina krakowski Kazimierz. W tym miejscu warto zaznaczyć, że wyroby cukiernicze są we Lwowie przepyszne, jak również bardzo dobre jest jedzenie w różnych jadłodajniach, mało wymyślne, ale swojskie i smaczne. Snując się tu i tam zobaczyliśmy bardzo ciekawy sklep z wiśniówką pod nazwą „Pijana Wiśnia”, w którym na licznych regałach waży się wiśniówka i w którym można ją popijać z kryształowych kieliszków, stojąc na chodniku na zewnątrz przy wysokich stołach. Nikt nie kontroluje czy kieliszki wracają do sklepu, a przewijają się tam tłumy ludzi, głównie miejscowej młodzieży. Ale widocznie kieliszków nie ubywa i nie ma powodu, żeby ich pilnować. Młode, rozbawione dziewczyny to niesamowite „laski”, są dobrze ubrane i nie różnią się niczym od dziewczyn w Polsce czy gdziekolwiek. Generalnie trzeba stwierdzić, że gdyby nie ukraińskie napisy w mieście, nie byłoby żadnej różnicy czy jesteśmy we Lwowie, czy w innym zakątku Europy. Niestety wesoły, młodzieżowy gwar w „Pijanej Wiśni” czy w „Teatrze Piwa” stanowił dla nas wielki dysonans w zderzeniu z faktem trwania wojny na wschodniej Ukrainie. Ale to odrębny temat, wykraczający poza ramy niniejszej kroniki.
|
|
6. Wiśniówka na rynku w kryształowych kieliszkach |
7. Sklep piernikowy |
Kolejny dzień zaczęliśmy od śniadania w hotelowej restauracji, na które przybyły inne grupy polskie i zrobił się okropny tłok. Z trudem znajdywaliśmy wolne miejsca. Działał „szwedzki bufet” o dużej różnorodności, a młodzi kelnerzy natychmiast uzupełniali wszelkie braki, jak również szybko i sprawnie uprzątali ze stołów. Mimo dużej ilości gości każdy dość szybko miał miejsce i śniadanie szło sprawnie. Tego ranka pojawiła się Oksana, nasza główna przewodniczka, mieszkanka Lwowa o polskich korzeniach, dobrze mówiąca po polsku. Oksana stale współpracuje z biurem podróży „Karpaty”, ma ogromną wiedzę historyczną, jest wesoła i energiczna i szybko nawiązuje z polskimi turystami dobre relacje. Do tego była odstawiona że ho ho… codziennie inne, nietuzinkowe ciuchy. Pierwszym punktem programu który nam zaproponowała był Wysoki Zamek, dokąd pojechaliśmy naszym autokarem. Wysoki Zamek to wzgórze nad miastem, gdzie obecnie zlokalizowany jest punkt widokowy, z którego rozciąga się wspaniały widok na miasto. Ale w pradziejach to tutaj książę Daniel zbudował swój pierwszy, drewniany zamek, po którym nie ma śladu. Kolejny, murowany powstał w XIV wieku za Kazimierza Wielkiego, ale i on się nie uchował, poza fragmentem jednej ściany. W XIX usypano tutaj Kopiec Unii Lubelskiej dla uczczenia 300-letniej rocznicy Unii i na kopiec zużyto sporą część pozostałości z zamku, dewastując kultową ruinę bezpowrotnie. Ale i tak miejsce jest dla Lwowian sercem miasta i jego symbolem, gdyż tutaj zaczęła się jego historia.
|
8. Punkt widokowy na Wysokim Zamku |
Z kopca pojechaliśmy do katedry grecko-katolickiej Św. Jura, czyli Św. Jerzego. Katedra wraz z Wysokim Zamkiem i Starym Miastem wpisana jest na listę UNESCO. Katedra w obecnym kształcie powstała w XVIII w. (na ruinach wcześniejszej) i w opinii znawców stanowi najdoskonalsze dzieło europejskiego późnego baroku. Jest przy tym oryginalnym połączeniem sztuki rokokowej z założeniami kościoła wschodniego. Najcenniejszym zabytkiem katedry jest cudowna ikona Matki Boskiej Trembowelskiej z XVII w., ale cenne są też licznie nagromadzone relikwie różnych świętych, w tym szczególnie czczonego w prawosławiu Św. Mikołaja. Ze „Świętym Jurą” nierozerwalnie związana jest osoba metropolity Andrzeja Szeptyckiego, wnuka Aleksandra Fredry, który dla historyków jest postacią kontrowersyjną i niejednoznaczną, ale uchodził we Lwowie za tak zwanego „porządnego” człowieka.
|
|
9. Nasza grupa pod Świętym Jurkiem |
9a. Cerkiew grecko-katolicka Przemienienia Pańskiego |
Z katedry blisko jest na cmentarz Łyczakowski, będący obowiązkowym punktem programu wszystkich polskich wycieczek. Cmentarz Łyczakowski należy do czterech najważniejszych polskich nekropolii (powstał w XVIII w.) i jest obecnie obiektem muzealnym pełnym arcydzieł sztuki kamieniarskiej. Jest też jedną z najpiękniejszych europejskich nekropolii – o ile tak się można wyrazić o cmentarzu. Na bramie kupuje się bilety, po czym rusza w bezkres ścieżek parkowych by popatrzyć na wspaniałe rzeźby (na niektórych czas zatarł napis i nie wiadomo nawet kogo dotyczą) i zadumać się o przemijaniu. Cmentarz jest swoistym mauzoleum wielkich Polaków, których lista jest bardzo długa. My zwiedziliśmy zaledwie drobną część, ale byliśmy przy grobie Marii Konopnickiej, Gabrieli Zapolskiej, Władysława Bełzy (poeta romantyczny, autor wiersza „Kto ty jesteś, Polak mały…”), Artura Grottgera, Seweryna Goszczyńskiego (poeta romantyczny, działacz społeczny, rewolucjonista), Karola Szajnochy (historyk, pisarz, działacz niepodległościowy), Konstantego Juliana Ordona (oficer Wojska Polskiego, powstaniec listopadowy), Stefana Banacha (światowej sławy matematyk) i paru innych.
|
10. Cmentarz Łyczakowski, grób M.Konopnickiej |
Wędrując parkowymi alejkami dotarliśmy do obrosłej legendą odrębnej kwatery, zwanej Cmentarzem Orląt Lwowskich. Leżą tam obrońcy Lwowa z lat 1918 – 1920, a są wśród nich harcerze, gimnazjaliści i studenci, w tym kilkunastoletnie dzieci (najmłodszy „obrońca” miał 14 lat). Do walk ulicznych o Lwów doszło między Polakami i Ukraińcami pod koniec pierwszej wojny światowej, gdy zarysowała się wizja odzyskania wolności po latach niewoli i konflikt polsko-ukraiński wisiał na włosku. W mieście ponad połowę ludności stanowili Polacy, jednak tereny podmiejskie i okoliczne wsie w większości zamieszkiwali Ukraińcy. Oni też postanowili utworzyć we Lwowie stolicę Zachodniej Ukrainy i 1 listopada 1918 przejęli kontrolę nad miastem i wywiesili swoją flagę. To wywołało natychmiastową reakcję ludności polskiej, która ruszyła do boju, dzieci nie wyłączając. W ciągu 3 tygodni walk ulicznych zginęło ok. 200 uczniów i studentów (niemal połowa wszystkich poległych). 20 listopada przybyło z odsieczą wojsko polskie i Polacy wygrali tą batalię, a Lwów stał się znowu miastem polskim – niestety tylko na 20 lat. Idea uczczenia obrońców Lwowa pojawiła się zaraz po ustaniu walk i rozpisano konkurs na budowę cmentarza-pomnika. Wygrał ją student politechniki lwowskiej, uczestnik walk Rudolf Indruch, który nie wziął honorarium. Cmentarz powstał w 1925 roku i do kolejnej wojny chowano na nim również inne zasłużone osoby, które w taki czy inny sposób przysłużyły się miastu, a zmarły później. Niestety po wojnie zaczęła się sowiecka dewastacja nekropolii, przybierająca niespotykane rozmiary – było tu wysypisko śmieci, pastwisko dla krów, rozjeżdżanie terenu czołgami, rozkradanie rzeźb i mogił. Historia negocjacji o odtworzenie cmentarza i realizacji tego zamierzenia wykracza poza ramy niniejszej kroniki, należy jedynie podsumować że dziś cmentarz znowu istnieje (choć lwy przy bramie nie wróciły jeszcze na swoje miejsce) i zaledwie od kilku ostatnich lat mogą tu przyjeżdżać regularne wycieczki i swobodnie spacerować między mogiłami (wcześniej można to było robić ukradkiem i nie grupowo). Trzeba przyznać, że cmentarz robi ogromne wrażenie. Emocji było tyle, że na poniedziałek wystarczyło. Odwieziono nas do hotelu i była chwila na złapanie oddechu i nastrojenie się na inne nuty.
|
11. Cmentarz Orląt Lwowskich |
Bo tego wieczoru mieliśmy zamówioną kolację w hotelu „George”, dokąd poszliśmy o ustalonej godzinie pieszo. Hotel jest obiegowo zwany „głównym meblem w salonie miasta”, w 1901 roku przebudowanym w stylu wiedeńskiej secesji. Nocowali tutaj: Balzak, Liszt, Paganini, Piłsudski, Franciszek Józef, Ravel, Kiepura, a ten ostatni śpiewał swoim fanom z balkonu. Sala główna jest nadzwyczaj skromna, właściwie główną dekorację stanowią archiwalne zdjęcia na ścianach. Za komuny było tutaj biuro turystyczne. Ale historia obiektu jest bogata, powiększona o fakt, że tutaj zaręczyli się Henia rodzice. Nie mógł więc tu nie zawitać, a my wszyscy także. Kolacja była przygotowana, wszystko smakowało wybornie, niestety kelnerzy tak się uwijali, że biesiada nie trwała zbyt długo. Ale co użyliśmy, to użyliśmy.
12. Hotel „George” |
Wcześniej jeszcze, wędrując do Żorża, minęliśmy pomnik Adasia Mickiewicza, przy którym uwieczniliśmy się na wspólnej fotografii. Monument był zawsze centralnym punktem orientacyjnym miasta. Szczęśliwie przetrwał zawirowania historii XX wieku, nigdy nie został zniszczony ani usunięty i tak sobie stoi spokojnie ponad 100 lat.
13. Nasza grupa z Adaśkiem Mickiewiczem |
Wieczorem snuliśmy się po uliczkach, sklepikach i knajpkach. Parę osób w swoich wędrówkach zawędrowało do kościoła garnizonowego (Jezuitów), gdzie cała ściana lewej nawy wyłożona jest „pamiątkami” z Majdanu w postaci łusek od pocisków i dziesiątkami zdjęć osób poległych w tej wojnie. Robi to wstrząsające wrażenie.
Kolejnego dnia program znów był napięty i rozpoczęliśmy go od Kasyna Szlacheckiego. W minionych wiekach było to centrum hazardu dla arystokracji, gdzie panowie oddawali się temu nałogowi, a panie w innych salonach plotkowały. Szczególnie w pamięć zapadła sala czerwona, gdzie z kranu nad zlewem zawsze lał się szampan. Na zapleczu budynku były stajnie dla koni powozowych, gdyż bawiono się tu z pewnością do rana. Niestety dziś szampan się nie leje, ale wystrój kasyna pozostał niezmieniony, zachowały się piękne drewniane boazerie i schody, mozaikowe podłogi i stare kominki. Dziś obiekt pełni funkcje reprezentacyjne i niezmiennie zachwyca (podobno chciała go kupić prezydentowa Clintonowa). Z kasyna energicznym krokiem powędrowaliśmy dalej i wkrótce naszym oczom ukazał się dostojny gmach uniwersytetu lwowskiego. Wszyscy wiedzą, że przed wojną był to renomowany uniwersytet im. Jana Kazimierza, założony przez tegoż króla w roku 1661 i należący do najstarszych uniwersytetów Europy wschodniej. Wykładali tu wybitni uczeni, żeby wspomnieć tylko najsłynniejsze nazwiska: Benedykt Dybowski (przyrodnik, zoolog, podróżnik, badacz Bajkału i Kamczatki, ojciec polskiej limnologii, powstaniec styczniowy), Henryk Arctowski (geograf, podróżnik, badacz krajów polarnych), Jan Kasprowicz (poeta, dramaturg, krytyk literacki), Oswald Balzer (jeden z rektorów, historyk prawa, członek wielu towarzystw naukowych), Fryderyk Papee (historyk, bibliotekoznawca, dyrektor Biblioteki Jagiellońskiej), Eugeniusz Romer (geograf, twórca nowoczesnej polskiej kartografii, członek wielu towarzystw naukowych w kraju i na świecie), Szymon Askenazy (historyk, twórca lwowskiej historycznej „szkoły Askenazego”), Włodzimierz Trzebiatowski (fizykochemik) i przede wszystkim matematycy o światowej sławie ze Stefanem Banachem na czele (Banach w niektórych źródłach stawiany jest na równi z Kopernikiem i Skłodowską – Curie). Obecnie jest to ukraiński uniwersytet im. Iwana Franki, którego imieniem nazwano także park miejski obok, gdzie też przez chwilę byliśmy. Idąc dalej przystanęliśmy przed monumentalnym pałacem Potockich, gdzie obecnie mieści się galeria sztuki i ponoć wiszą w niej cenne obrazy. Nie było czasu aby wejść do środka, więc jest jeszcze jeden pretekst by wrócić do Lwowa w przyszłości.
14. Kasyno Szlacheckie | 15. Uniwersytet we Lwowie, kiedyś im. Jana Kazimierza |
Wędrowanie nadwyrężało nieco siły, także panujące gorąco odbierało energię. W pewnej chwili przystanęliśmy aby pozbierać rozproszoną gromadkę i zobaczyliśmy za plecami zachęcający szyld kawiarni. Oksana zgodziła się na małą przerwę i zupełnie niechcący znaleźliśmy się w jednej z najlepszych aktualnie kawiarni lwowskich, w tak zwanej Aptece Mikolascha. Mieszcząca się tu kiedyś apteka była przez wiele lat najbardziej znaną i najlepszą apteką we Lwowie. Pracował tutaj twórca lampy naftowej Ignacy Łukasiewicz i jego kolega Jan Zeh. Wnętrze kawiarni utrzymane jest w ciemnych kolorach ze złotymi ornamentami, ozdobą są stare plakaty, zdjęcia archiwalne i drewniane meble. Na ścianach wiszą portrety Łukasiewicza i Zeha, a także Franciszka Józefa. Ciastka są przepyszne, nie wiadomo co zamawiać. Także kawa smakowała wybornie, tym bardziej że regenerowała siły. Doprawdy nie chciało się wychodzić.
|
16. Kawiarnia „Apteka Mikolascha” |
Ale pobiegliśmy dalej, bo Oksana poganiała. Dotarliśmy do katedry katolickiej, kolejnego zabytku robiącego ogromne wrażenie. Katedrę zaczął budować Kazimierz Wielki, ale budowa trwała prawie 100 lat. Potem wielokrotnie ją przebudowywano, przy okazji dewastując starsze ołtarze i kaplice. Ale to co widzi się dziś stale zachwyca. Są tu witraże Jana Matejki, Józefa Mehoffera i Tadeusza Popiela, polichromie Stanisława Stroińskiego, rzeźby wielu znanych artystów, w tym ołtarz główny Macieja Polejowskiego. Są tu wspaniałe kaplice i epitafia wielu postaci historycznych: Wojciecha Dzieduszyckiego (polityk, członek rady Państwa i minister dla spraw Galicji w Wiedniu), Klementyny Hofmanowej (pisarka i feministka), Jana z Dukli, Zygmunta Felińskiego (metropolita warszawski, wielki patriota, obecnie święty), innych kapłanów uznanych z czasem za świętych (w tym także Jana Pawła II). Jest tablica ufundowana w 50-lecie zbrodni katyńskiej i tablica upamiętniająca śluby króla Jana Kazimierza w XVII. Przewijają się nazwiska Jabłonowskich, Ossolińskich, Tarnowskich, Żółkiewskich, Wiśniowieckich i innych. Język polski jest wszechobecny, pomieszany czasami z łaciną, ale cyrlicy się nie widzi. Obraz z ołtarza głównego zabrali Polacy opuszczając rodzinne strony i znajduje się obecnie w Krakowie. Podobny los spotkał wiele innych przedmiotów kultu dawnej Ukrainy, Polacy wyjeżdżając zabierali je chcąc uniknąć zniszczenia lub profanacji. W miejscach pierwotnych znajdują się kopie, dotyczy to także katedry lwowskiej.
17. Ołtarz główny Katedry Katolickiej | 17a. Wnętrze Katedry Ormiańskiej |
Obok katedry stoi niezwykła kaplica Boimów z lat 1909 – 1915, jeden z najcenniejszych zabytków Lwowa. Niestety była zamknięta i nie weszliśmy do środka, ale zewnątrz też robi ogromne wrażenie. Jeszcze większe wrażenie robi katedra ormiańska z XVII w., mimo że 100 lat temu dokonano gruntownej rekonstrukcji. W tym wypadku rekonstrukcja i modernizacja spowodowała zyskanie na wartości artystycznej, gdyż obiekt wzbogacił się o wspaniale malowidła ścienne Jana Henryka Rosena, polskiego artysty, który zrobił potem karierę w Stanach Zjednoczonych. W czasie wojny budynek był magazynem zrabowanych dzieł sztuki i dzięki temu uchronił się przed dewastacją. W katedrze panuje półmrok i klimat jak sprzed wieków. Jest to niewątpliwie perełka wśród zabytków Lwowa i przewijają się przez nią tłumy turystów. Historia Ormian polskich jest bardzo ciekawa, ale znów – nie miejsce tutaj na jej rozwinięcie. Wspomnieć tylko warto iż Ormianie wyznawali własną odmianę chrześcijaństwa i pierwsi wprowadzili ją jako religię państwową. Liturgia ormiańska należy do najstarszych na świecie, jej obecna wersja pochodzi z VI wieku, z elementami z IV wieku. W XVII w. zawarli unię kościelną z Rzymem.
Powędrowaliśmy dalej i weszliśmy na chwilę do kościoła Dominikanów – obecnie cerkiew greckokatolicka. Początki kościoła sięgają XIII w., gdyż od tamtej pory datuje się działalność misyjna dominikanów na Rusi. Ale obecny kształt kościoła to XVII wiek i wg niektórych znawców jest to najdoskonalszy barok lwowski (konkuruje więc ze Św. Jurą). Oryginalny cudowny obraz Matki Boskiej Zwycięskiej z XV w. znajduje się dzisiaj w Gdańsku, a nie mniej słynna Matka Boska Jackowa w Krakowie – we Lwowie są kopie. Ale pod kopułą pozostały sylwetki dominikańskich świętych wyrzeźbione w drzewie lipowym i pozłacane, a w różnych zakątkach kościoła zobaczyć można białe, marmurowe pomniki, w tym wspaniały Artura Grottgera. Obok kościoła stoi sobie ogromna postać Nikifora, który jak wiadomo całe życie spędził w Krynicy, ale matkę miał Ukrainkę, więc Ukraińcy mają go za swojego.
|
18. Do widzenia Lwów |
Tego dnia zwiedziliśmy też dwie najważniejsze cerkwie Lwowa: ogromną, piękną cerkiew greckokatolicką Przemienienia Pańskiego (1906) i prawosławną Uspienską (Zaśnięcia MB) z przełomu XVI/XVII w. Na zachodniej Ukrainie dominuje grekokatolicyzm, więc cerkiew prawosławna jest tym bardziej łakomym kąskiem dla dociekliwego turysty – niestety nawa główna cerkwi była zamknięta kratą, więc tylko poprzez metalowe szczebelki mogliśmy zobaczyć wnętrze. Jest to bardzo ciekawy zabytek, ołtarz główny stanowi połączenie wpływów łacińskich i wschodnich, ikonostas jest niski (w przeciwieństwie do standardu), wnętrze zawiera wiele cennych ikon i obrazów. Ale nawet gdyby udało się wejść do środka, to i tak głowa odmawiała już posłuszeństwa i natłok informacji nie dawał szans na przyjęcie większej ich ilości.
Wszystko co zobaczyliśmy było interesujące i poruszało. Jeden z naszych kolegów westchnął na koniec: dobrze że nie mam żadnych lwowskich korzeni, w przeciwnym wypadku ciężko zniósłbym tą wycieczkę.
No cóż, ludzie ludziom zgotowali los taki a nie inny. Wypada się cieszyć, gdy dobra kultury trwają i gdy są dostępne dla tych, którzy chcą ich smakować i dotykać. We Lwowie zniszczono wiele zabytków, ale to co zostało mile zaskakuje i zachęca do powrotu.