Żeby się żyło, żeby się wiodło, żeby się chciał i żeby się mogło…
Kronika Ola
W sobotę (27.08.) uczestnicy powoli zjeżdżali się do Komorza. Prócz stałych bywalców przyjechali Adrian z narzeczoną Magdą, i Stefan z żona Nel i Dzidką – mała bardzo wyrosła od zeszłego roku. Nie przyjechała niestety Grażynka, a zaskoczeniem była „dobra zmiana” w postaci nowej towarzyszki Szeryfa Krzysia, który przedstawiając nam ją oznajmił iż postanowił ubarwić nasz pobyt stosownym (?) skandalem towarzyskim. Nie przyjechali w tym roku także Bartelmusowie, Pani Zgaga no i Formisia, wobec czego obowiązek spisania kroniki rajdobozu spadł na mnie, co niniejszym usiłuję uczynić.
Piękna pogoda panująca już od jakiegoś czasu na tych terenach sprawiła, że woda w jeziorze była ciepła, wobec czego, kto mógł, całe popołudnie spędził na plaży, wygrzewając się w słońcu lub mocząc swe członki w jeziorze. Wieczorem kolacja, a po kolacji ognisko, rozmowy: co u kogo, gdzie, dlaczego. Posypały się jak zwykle dowcipy. Jakoś wcześnie jednak wszyscy się rozeszli, widać zmęczeni upałem.
W niedzielę (28.08.) pogoda nadal piękna i tak już pozostało do ostatniego dnia rajdobozu. Po śniadaniu wszyscy udali się do stajni, bądź to na jazdę, bądź pokibicować jeźdźcom. Tym razem konie pochodziły już nie ze stajni Romana, na których odbywały się jazdy przez ostatnie dwanaście lat, a trzeba było skorzystać ze stajni Kowalskiego, jeszcze nam niezbyt dobrze znanej. Poranna jazda odbyła się w dwóch zastępach, ogółem 8 koni. Nie wszyscy mieli ochotę siadać w siodła, niektórzy zmęczeni podróżą odpoczywali, a Maria niestety w tym roku o kulach i trudno jej było dosiadać rumaka choć kajakowała, raźno pływała w jeziorze i dzielnie nam towarzyszyła na wszystkich imprezach.
Dodatkową (a może główną) atrakcja niedzieli był spływ kajakowy. W południe wszyscy udali się do Łubowa, gdzie podstawiono kajaki. Szlak spływu prowadził przez jeziora Lubicko Wielkie i Male. Oczywiście zaliczono obowiązkowe błądzenie, jak zwykle. Pływali w koło, w poprzek jeziora, wstecz, szukając przesmyku a szkwalik choć miły, nie ułatwiał wiosłowania. W końcu dobili jakoś do wyznaczonego portu, ale obiadokolację z godziny 18-tej trzeba było przesunąć aż na 20-tą. Wszyscy wrócili bardzo zmęczeni, ale pięknie opaleni i pełni wrażeń.
W spływie nie wzięli udziału Ruda, Iwona i Olo – wiedzieli czym to pachnie woleli posiedzieć spokojnie nad wodą.
W nocy krótka burza odświeżyła powietrze.
W poniedziałek (29.08.) dojechał Rafał Słowik z narzeczoną Lailą, jest nas ostatecznie 22 osoby, a więc znacznie mniej niż w ubiegłym roku. Po południu odbył się trening strzelecki, przed „mistrzostwami”, które mają się odbyć nazajutrz. Organizuje Dzidka. Wyjaśniło się do czego były potrzebne puszki po piwie gorliwie przez nią zbierane. Po treningu w sześć osób pojechaliśmy do Strzeszyna, by obejrzeć tamtejszy ośrodek pod kątem zakotwiczenia w nim w roku przyszłym. Ośrodek mimo wielu walorów (plaża przy ośrodku, komfortowo urządzone pokoje, kajaki na miejscu, cena nie wiele wyższa niż w Komorzu) nie znalazł akceptacji. Jest zbyt duży i rozległy, nie ma klimatu. Właściciele niezbyt sympatyczni, poza tym na pewno nie bylibyśmy sami. Chyba zostaniemy w Komorzu.
Pozostali zażywali w tym czasie kąpieli, jakżeby inaczej. Wieczorem obejrzeliśmy filmy Andrzeja L. – „15 lat Spędów Starych Koni” i inne. Znów wspomnienia dawnych lat. Miło popatrzeć jacy byliśmy jeszcze młodzi, choć i dziś młodością ducha dorównujemy niejednym młodzikom.
Wtorek (30.08.) był dniem bogatym w imprezy. Rano po jeździe i chwili oddechu rozpoczęły się Mistrzostwa Rajdobozu w Strzelaniu Pneumatycznym. Dzidka z rodzicami opracowała regulamin, wyrysowała grafik zawodów, tarcze strzelnicze dla każdego i przygotowała stanowiska ogniowe. Rozgrywki odbywały się w dwóch kategoriach: Klaczy i Ogierów. Każdy oddawał po trzy strzały w pozycji stojącej i w pozycji leżącej. Emocji było co niemiara. Kibice raczyli się piwem i dopingowali uczestnikom, a za chwile sami stawali w szranki. Zwyciężył Stefan, po dogrywce, z Krzysiem, a trzecie miejsce zajął Adrian. Wśród Klaczy tryumfowała Magda przed Nel, brąz zaś przypadł Reni.
Po wczesnym tego dnia obiedzie wszyscy ruszyli na pokoje aby przygotować się do najważniejszej imprezy rajdobozu – „balangi”, której tematem przewodnim było „Najmilszy okres mojego życia”. Tu znów fantazja zadziałała. Do najciekawszych propozycji trzeba zaliczyć występ Iwony, jako uczennicy liceum urszulańskiego, W co absolutnie nie uwierzyliśmy, bo kto może miło wspominać klasztorne wychowanie. Zbyszek wystąpił jako wilk morski wspominając swoje dawne i niedawne rejsy dalekomorskie, Henio z Marią odegrali scenkę rodzajową – Maria jako niemowlę na wózku, a Henio jako młody podrostek bawiący się niewypałami, jednak w finale występu zademonstrowali też znacznie późniejsze miłe im poczynania. Krzyś wspominał swoje piłkarskie wyczyny z młodości. Jola w stroju kolonialnym i z laską zwaną Tongai w dłoni– darem od plemienia Tonga (laska reprezentuje ducha Zambezi – Niami Niami, czczonego przez lokalny lud), opowiedziała o swych niezapomnianych przeżyciach w Afryce, w trakcje spływu kajakowego rzeką Zambezi. Jurek K. wspominał wyprawę do Peru i wspinaczkę na Machu Pikchu. Adrian w przebraniu baletmistrza dał pokaz tańca. Wiele osób uznało wszakże, iż obecne czasy – TU i TERAZ – to dla nich najmilszy okres w życiu, co odpowiednio udokumentowali. Aparaty fotograficzne poszły w ruch bo każdy chciał uwiecznić swoje przybranie. Wspólne zdjęcie zakończyło część oficjalną. Nastała pora by coś przekąsić, a kolacja była tym razem bardzo obfita i smaczna. Do kolacji otwarto wielki szampan peruwiański, dar Jurka K. Tańce trwały później prawie do północy. Wieczór zakończył tradycyjny toast za zdrowie Konia.
We środę (31.08.) rano, gdy jedni na konie, Hania z Renia wybrały się w towarzystwie Ola,
na grzyby. W tym roku było ich bardzo mało (patrz galeria zdjęć) ale niektóre wyrosły nawet pod drzwiami Olów .
W południe wszyscy uszykowali się na wycieczkę stateczkiem po jeziorze Drawskim. Ponieważ stateczek zabierał tylko dwanaście osób, podzieliliśmy się na dwie grupy – jedna na statek druga na rybkę, potem zamiana. Pogoda była wymarzona, słońce, ciepło, lekki wiaterek. Wokół zieleń, cisza. Zaglądaliśmy do spokojnych zatoczek otoczonych bujnym lasem. Obserwowaliśmy nieliczne już ptactwo wodne – kaczki, łabędzie, łyski, kormorany, a żaglówki pozdrawiały nas z dala. Nawet nikomu nie chciało się opowiadać kawały, chłonęliśmy piękną przyrodę.
Po wycieczce poszliśmy na lody, by omówić możliwość przyszłorocznego wyjazdu na Kaszuby. Pierwsze wiadomości, jakie do nas na ten temat dotarły, były nie zachęcające. Cisnęło się sporo pytań i wątpliwości. Henio obiecał, że to wyjaśni.
Olo przypomniał przy okazji, iż w przyszłym roku minie 20 lat od powstania „Starych Koni”. Zgodnie postanowiono zorganizować z tej okazji spęd w dniach 10-12 listopada 2017. Najlepiej niedaleko Wrocławia.
Po kolacji Olo pokazał zdjęcia z wycieczki do Norwegii na fiordy i tak zakończył się ten kolejny piękny dzień.
Czwartek (1.09.) – Dzień piknikowy. Tym razem w innej konwencji. Piknik odbył się nad jeziorem Komorze, na naszej plaży. Ognisko zorganizowaliśmy we własnym zakresie. Kiełbaski, chleb i piwko zakupił szeryf, a piesi przygotowali co należy. Nazbierali drewna, przygotowali kije do pieczenia kiełbas, rozpalili ogień.
Jeźdźcy dojechali w samo południe. Konie stanęły w lasku, w cieniu drzew. Skonsumowaliśmy ze smakiem kiełbaski, suto popijając piwem i zagryzając przysmalonym chlebem. Brakowało tylko żurku, serwowanego zawsze na piknikach przez Konrada i jego ekipę. Po posiłku i kąpieli jeźdźcy urządzili przed odjazdem galopy po wodzie. Wyglądało to bardzo efektownie. Niestety plaże trzeba było po koniach posprzątać. Szczęśliwie Zbyszek miał ze sobą saperkę, więc zrobił klar jak należy. Niejeżdżący konno biwakowali jeszcze długo korzystając ze słońca i ciepłej wody w jeziorze. Jeźdźcy po powrocie ze stajni też zdążyli zaliczyć kąpiel.
Wieczorem Zbyszek pokazywał zdjęcia z I Rejsorajdu – cała trasa ich rejsu, mapy, zdjęcia z lotu ptaka wszystkich marin, okolicznych wysp, no i oczywiście z życia na jachcie . Poszliśmy spać wyjątkowo wcześnie.
Mimo różnych ostrzeżeń meteo w piątek (2.09.) znów wstał piękny słoneczny dzień. Po rannych jazdach pojechaliśmy do Połczyna. Połczyn Zdrój leży ok. 30 km na północ od Komorza, a droga biegnie wśród malowniczych jeziorek i lasów. Sam Połczyn jest małym (ok. 2500 mieszkańców) schludnym miasteczkiem ze znanym w całej okolicy browarem. Jest też cenionym uzdrowiskiem, Jak głosi odpowiedni prospekt w uzdrowisku prowadzone jest leczenie w kierunkach: choroby ortopedyczno-urazowe, choroby reumatologiczne, choroby układu nerwowego, otyłość, osteoporoza i choroby kobiece. Wachlarz bardzo szeroki. Jest też piękny park zdrojowy, który niektórzy zwiedzili i miły deptak osłonięty od słońca parasolkami. Jest także i sklepik ze starą porcelaną w którym część wycieczki zaległa by coś ciekawego wyszperać. Kupiliśmy też w cukierni w Połczynie ciasto „tort” bo to imieniny Stefana.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy jeszcze na zupę rybną i pierogi z jagodami, ale przed nami była wycieczka i dla nas niewiele zostało. Wieczorem było ognisko, pożegnalne, bo niektórzy wyjeżdżali już w sobotę. Siedzieliśmy, gwarzyliśmy, wznieśliśmy toast za zdrowie solenizanta, podzielono „tort”, popłynęła whisky ale niezbyt wartkim strumieniem, trochę pośpiewaliśmy, ale jakoś niemrawo. Nie wypiliśmy nawet zdrowia konia. Koło północy wszyscy rozeszli się. Przy ognisku pozostali tylko Ger i Olo kontynuując nocne Polaków rozmowy.
W sobotę (3.09.) dzień wstał pochmurny. Pierwszy dzień, gdy słońce nie witało nas od rana. Później jednak rozpogodziło się i po ostatniej na tym rajdobozie jeździe, znów wszyscy udali się nad jezioro by się wykąpać i trochę pogrzać na słońcu. Po południu pojechaliśmy na dożynki do Czarnego Wielkiego. Jak zwykle piękne wieńce dożynkowe, korowód, stragany z tegorocznymi plonami i przetworami. Każdy znalazł tam coś ciekawego dla siebie. Były smaczne pierogi, ciasta. Można było nabyć miód, kiełbasy, szynki domowego wędzenia, nawet whisky „pędzoną w stodole, wypitą przy stole”. Obejrzeliśmy też występy artystyczne miejscowych zespołów ludowych. Wróciliśmy objedzeni różnymi smakołykami, więc obiadokolacja nie miała już wielkiego powodzenia. Wieczór upłynął przy kawie lub piwku, na długich rozmowach. Tematem przewodnim były sprawy uchodźców i problemy oraz zagrożenia z tym związane. Szybko jednak ucięto polityczne rozważania, by nie psuć nastroju ostatnich godzin wspólnie spędzonych. Rozmawialiśmy też na bardziej lokalne tematy – czy pozostajemy w Komorzu, czy też szukamy nowego miejsca na rajdobozy. Ostatecznie większość była za pozostaniem, choć Kaszuby jeszcze nie zostały wykluczone z planów. Koło 23-ciej towarzystwo zaczęło się już rozchodzić – nazajutrz rano trzeba wracać
Niedzielnej nocy (4.09.) przyszła ulewa i umyła nam samochody. Rano jeszcze wciąż popadywało i zrobiło się chłodno (18 oC). Pakowaliśmy się w przerwach pomiędzy kolejnym deszczami.
Wracając na południe pogoda poprawiała się, W Poznaniu już nie było śladu po deszczu, a we Wrocławiu temperatura wzrosła do 28 oC.
Tak zakończył się XIII Rajdobóz Starych Koni a.d. 2016, co starał się opisać możliwie dokładnie Wasz Olo. Jednakże, w odróżnieniu do lat ubiegłych, gdy Formisia zdawała relacje, ja nie uczestniczyłem czynnie w jazdach konnych, dlatego nic z własnych obserwacji nie mogłem o tym napisać. Poprosiłem więc Dzidkę, która nie opuściła niemal żadnej jazdy by napisała coś od siebie na ten temat.
Relacja Idy z jazd konnych