W bieżącym roku rajdobóz Starych Koni odbył się ponownie w Jarosławcu, gdyż bardzo duża frekwencja rok i dwa wcześniej wskazuje, że jest to miejsce trafione. A skoro tyle ludzi chce tam przyjeżdżać, po co szukać czegoś innego. Przede wszystkim odpowiada nam stajnia, znane, bezstresowe konie, a także prowadzące jazdy dziewczyny, które trochę się zmieniały, ale każda sprostała zadaniu. Pasuje też pensjonat, dobre jedzenie i klimat. No i morze za płotem – najwyraźniej urlop nad morzem jest dla wielu osób istotnym argumentem. Organizatorka obozu Iwona każdego roku proponuje ciekawy program, tak że czas poza jazdą konną jest wypełniony i atrakcyjny.
Więc przyjechaliśmy znowu do Jarosławca.
1. Pensjonat „Strażnica” w Jarosławcu | 2. Stajnia „Horyzont” w Jaroslawcu |
Jarosławiec to mały kurort na środkowym wybrzeżu pomiędzy Darłowem a Ustką. Leży wśród sosnowych lasów, a brzegiem na odcinku 2 km ciągną się klify osiągające 45 m wysokości. Mieścina ma rodowód XV-wieczny, dawni mieszkańcy trudnili się głownie rybołówstwem i wydobywaniem bursztynu. Jednak już 100 lat wstecz wieś została odkryta przez letników i ta jej funkcja zaczęła się gwałtownie rozwijać. Letnicy cenili sobie otoczenie sosnowych lasów oraz szerokie plaże oddalenie od dużych ośrodków miejskich – i są to atuty działające do dziś. Nie bez znaczenia jest fakt, że kurort leży w pasie najczystszego w Polsce powietrza, silnie najodowanego, pozytywnie wpływającego na górne drogi oddechowe.
3. Jarosławiec 200 lat temu | 4. Jarosławiec dziś |
Grupa licząca 26 osób zjechała w sobotę 31 sierpnia, późniejszym popołudniem. Miło się było spotkać, tym bardziej że niektóre osoby widzą się ze sobą dość rzadko. Zaraz po obiedzie udaliśmy się na plażę uwiecznić to miłe spotkanie wspólną fotką. Kilka osób pojechało do Rusinowa na dożynki, inni zażyli spacerów po plaży, ciesząc oko spektakularnym zachodem słońca. Wieczorem siedzieliśmy w kuchni na piętrze, gdzie co rusz ktoś po coś wpadał, a Kach rezydujący tam od dłuższego czasu częstował własną, bardzo dobrą nalewką. Był to bardzo wesoły początek obozu.
Stare Konie zjechały do Jarosławca | W dzień przyjazdu parę osób zaliczyło dożynki w Rusinowie |
Obóz zaczęliśmy z przytupem – zaraz następnego dnia (niedziela) o ósmej rano odbyła się gimnastyka pod wodzą Wuja Woyta, co jest wieloletnią tradycją zarówno rajdów jak i rajdobozów. Po śniadaniu pierwsza grupa ruszyła do stajni i potem wierzchem na plażę. Jeździliśmy jak poprzednimi laty na dwie grupy, których skład zmieniał się w kolejnych dniach. Jazdy prowadziły znana nam Karolina i nie znana wcześniej Magda, obie robiły to bardzo dobrze, świetnie wpisując się w naszą bandę. Schemat codziennych jazd był taki sam – wjeżdżaliśmy na plażę, chwilę stępując i brodząc w wodzie, po czym prowadząca dawała hasło do galopu i pędziliśmy przed siebie pod wiatr. Odcinki galopu były krótsze lub dłuższe, było tych galopnych odcinków dwa, trzy lub cztery, w zależności od warunków. A głównie od tego, ile ludzi przebywało w tym momencie na plaży – staraliśmy się nikogo nie rozjechać. Na ogół budziliśmy entuzjazm wśród wczasowiczów, pozdrawiali i robili fotki. Na pierwszej jeździe zazwyczaj na plaży było tylko parę osób, co dawało duży komfort. Znacznie więcej było na drugiej i wtedy trzeba było uważać. Ale gdy jeździliśmy o siódmej rano, plaża była pusta i można było poszaleć.
Po plażowych przyjemnościach zjeżdżaliśmy do sosnowego lasu, gdzie w nieco innych ale równie pięknych klimatach włóczyliśmy się po co rusz innych ścieżkach, kłusując lub galopując. Jazdy były bardzo piękne, dawały dużo uciechy, toteż absencja była dość umiarkowana. A jeżdżących konno było w tym roku aż 11 osób.
Pierwsza grupa w pięknych okolicznościach przyrody | Druga grupa w niemniej pięknych okolicznościach przyrody |
W niedzielę poza jazdą konną panował po-podróżowy luz, nie było ścisłego programu. Uprawiano plażing i spacery brzegiem morza, na zmianę z przeczesywaniem nadmorskich sklepików, gdzie wabiły duże przeceny. Wieczorem część osób siedziała pod wiatą, gdzie panował znaczny chłód, miód na rany dla przegrzanych po tegorocznych upałach. Chłód nie pozwalał jednak siedzieć zbyt długo.
W poniedziałek od rana program był napięty – gimnastyka, jedna jazda z Karoliną, druga z Magdą, wczesny obiad i wyprawa rowerami do Darłowa. Rowery są w programie każdego roku, gdyż nadmorskie trasy rowerowe aż się proszą żeby ich zakosztować. Dzień był nieco chłodniejszy, więc dało się żyć. Uczestnicy wyprawy rowerowej korzystali z tej samej wypożyczalni rowerów co zawsze i przy okazji stwierdzili, że pojazdy są dużo lepsze niż poprzednio. Wyprawa rowerowa to ponad 30 km w dwie strony, więc można się napedałować. Rowerzyści wyjeżdżają z Jarosławca na zachód, jadą najpierw lasem, potem przesmykiem między jeziorem Kopań a morzem, przy czym bliżej Darłowa widoki na morze się otwierają i jest bardzo pięknie. W Darłowie obowiązkowo jest postój w kawiarni, gdzie wyrównuje się zużyte kalorie ciachem lub lodami.
Wyprawa rowerowa do Darłowa | Na rowerowej trasie | Wyrównywanie spalonych kalorii w kafejce w Darłowie |
W czasie eskapady rowerowej kilka osób nie uczestniczących w niej pojechało do Darłowa samochodem, a jeszcze inni wędrowali brzegiem morza, co zawsze jest dużą frajdą. Dzień był bardzo intensywny, ale wieczorem siedzieliśmy jeszcze na korytarzu na piętrze weseląc się, gdyż nie wszyscy chodzą spać z kurami.
Spacery brzegiem morza były każdego dnia – Zgaga | Spacery cd – Jola |
We wtorek oczywiście galopowaliśmy po plaży, a błękit morza i błękit nieba były wręcz nierealne.
Wojtek na Largo | Jola na S-Mar |
Ala na Wacku | Andrzej na Sezamie |
Ci co nie byli akurat na koniu zażywali morskiej kąpieli, ale zaznaczyć należy że woda w Bałtyku była ekstremalnie zimna. Przeczytaliśmy, że panowało tu zjawisko zwane „bańka zimna”, to jest bańka wody o niewyobrażalnie niskiej temperaturze wśród bezmiaru morza znacznie cieplejszego. Gdy na plaży było co najmniej 30 st., bańka zimna miała temperaturę 9 – 11 st. Bańka ta usadowiła się akurat w rejonie Jarosława i Darłowa… jednak wielu osobom to nie przeszkadzała.
Plażing | Mewy i ludzie |
Jazda konna i plażowanie nie stało w kolizji z buszowaniem po sklepikach, gdyż przeceny stale mamiły, a urlop jak wiadomo aż się prosi aby pozaglądać tu i tam i nabyć trochę dóbr niekoniecznie potrzebnych. Wręcz nie da się wrócić z takiej eskapady po nadmorskich sklepikach z gołą ręką (czytaj: pustą torbą). Daje to dużo radości.
W programie wtorkowym była wycieczka do Ustki. Urlopowaliśmy w tym rejonie trzeci raz, a nigdy dotąd nie byliśmy w Ustce. Tymczasem z przyjemnością stwierdziliśmy że jest to piękny kurort i wycieczka była bardzo udana. Ustka to stara kaszubska osada rybacka, a na starówce zachował się jeszcze średniowieczny układ uliczek, ze względu na wartość historyczną objęty ochroną konserwatorską. Z dawnych czasów zostało sporo rybackich domów szachulcowych, które sukcesywnie poddawane są renowacji.
Wycieczka do Ustki | Zabytkowe domki szachulcowe w Ustce |
Wśród tych uroczych domków powędrowaliśmy w stronę portu, by odbyć falochronem spacer w głąb morza, zobaczyć latarnię morską, syrenkę z łososiem w ręce, wpływające kutry i stateczki turystyczne. Syrenka ustecka ma stosunkowo młody rodowód, ale już powstała legenda, że pogłaskanie jej lewej piersi gwarantuje spełnienie marzeń. Co też skwapliwie uczyniliśmy. Morska bryza przyjemnie odświeżała powietrze, powodując że po miejskiej duchocie wracało życie i apetyt na dalsze wyzwania. Wracając z portu zahaczyliśmy o klimatyczną herbaciarnię, gdzie w miłej atmosferze, przy herbatce z aromatami i smacznych wypiekach, spędziliśmy późne popołudnie.
Na falochronie w Ustce | Ustecka syrenka |
W klimatycznej herbaciarni w Ustce | Herbatka aromatyczna i dobre ciacho |
Środa była dniem spływu kajakowego, corocznej atrakcji morskiego rajdobozu. Z tego powodu jazdy konnej miało nie być, ale cztery osoby wynegocjowały przejażdżkę o 7.00 rano, gdyż dwie z nich nie wybierały się na spływ, a dwie uznały że dadzą radę. O 7.00 rano plaża jest pusta, więc można galopować bez końca, bez żadnych ograniczeń, tym bardziej że panuje przyjemny chłód, uskrzydlający jeźdźców i konie.
Maria na Koridzie | Leszek na Nikicie |
Ale zasadniczym punktem programu był tego dnia spływ kajakowy. Tym razem był to spływ rzeką Unieść, czyli zupełnie innymi wodami niż dwa poprzednie. Kajakarze pojechali ok. 40 km do wsi Sianów, gdzie zaokrętowali się i popłynęli do wsi Osiek Ta niewielka rzeczka ma 26 km długości, a spływ odbywa się na odcinku 10 km, częściowo też po Jeziorze Jamno. Wodniacy początkowo płynęli wąskim korytem wśród bujnej roślinności, przedzierając się przez gęste trzciny. Dopłynęli do progu wodnego, którym można było spłynąć lub kajak przenieść. Wszyscy wybrali wariant pierwszy, ale i tak na późniejszej trasie spotkali się z koniecznością przenoszenia kajaka, co było dodatkową przygodą. Dalej płynęli trochę lasem, trochę łąkami, potem pod nisko zawieszonym mostkiem wymagającym położenia się w kajaku na płasko. W końcu dotarli do jeziora Jamno. Rejs jeziorem trwał jeszcze ok. 20 min, by ostatecznie po 3 godzinach wiosłowania dobić do wsi Osiek, gdzie w ładnym pałacyku przewidziany był obiad. Cała wycieczka była bardzo udana, dobrze zorganizowana i wszystkim dała great fun.
Początek spływu kajakowego | Słońce prażyło |
Przepłynięcie progu wodnego | Krajobraz był bardzo urozmaicony |
Dodatkowe atrakcje na spływie | Na jeziorze Jamno |
Ale osoby nie uczestniczące w spływie bynajmniej nie próżnowały. Było plażowanie, wędrówki brzegiem morza, ryba w smażalni, wylegiwanie się na leżaku w ogródku z książką w ręce. Po południu niemała grupa trafiła do przyjemnej tawerny Corso, gdzie zjedli rybę ci którzy nie byli w smażalni, a wszyscy zakończyli biesiadę lodami. Wieczorem zmęczenie zrobiło swoje, więc dzień zakończyliśmy spokojnie przy Wojtka nostalgicznej gitarze.
Impresje | Relaks w ogrodzie |
Czas na lekturę | Wieczór przy gitarze |
Czwartek był dniem występów estradowych. Ale dzień rozpoczęliśmy tradycyjnie – gimnastyka i jazda konna. Ugalopowaliśmy się do pełni szczęścia.
Poranna gimnastyka | Iwona na Koridzie |
Od lat rajdobozy miały hasło przewodnie, przy czym początkowo były to tylko przebieranki, nawiasem mówiąc bardzo kreatywne. Z czasem zrobiły się teatrzyki, coraz bardziej kreatywne. Gdy każdej kolejnej wiosny hasło zostało ogłoszone, zżymaliśmy się na „durny” pomysł, niemożliwy do przedstawienia. Ale gdy już spektakl trwał, zdumienie rosło, że kreacja może przybrać takie rozmiary. Nie inaczej było tego roku. Hasło brzmiało ni mniej ni więcej tylko: „Hop siup zmiana…”. Początkowo brzmiało ono nieco dłużej, lecz oryginał nie przeszedł przez cenzurę i zostało to co zostało. Gdy zobaczyliśmy hasło na naszej stronie internetowej, większość osób jęknęła, że się poddaje. Ale występów nikt nie odwołał, więc w czwartek późnym popołudniem przyszliśmy do teatru. Ustalono kolejność i zabawa ruszyła.
Pierwsi na scenę weszli Gabi, Kach i Maciej. Panowie zasiedli na krzesłach, a Gabi wygłosiła krótką prelekcję, przedstawiając jak na zmianę pracują owady, ptaki i… ci dwaj faceci.
Które owady pracują na zmianę?
Mucha pracuje od 6.00 do 22.00. Potem hop siup, zmiana i zaczyna komar, od 22.00 do 6.00 tnie jak szalony.
I tak to trwa od wiosny do jesieni, potem mają urlop zimowy.
A ptaki? Na przykładzie ptaków Gabi zaproponowała zagadkę, za dobrą odpowiedź obiecując nagrodę.
A było to tak, bociana drapał szpak,
Potem była zmiana i szpak drapał bociana.
I były jeszcze trzy zmiany,
Ile razy szpak był drapany?
Nastąpiła konsternacja i szybkie liczenie który którego ile razy drapał. Zawiłość matematyczna była poważna, ale najszybciej łamigłówkę rozwikłała Doris i wygrała order „Jesteś zwycięzcą”.
Oczywiście szpak był zero razy drapany, wsłuchajcie się w wierszyk.
A faceci? Zasiedli na krzesłach deklarując gotowość do ciężkiej pracy, do której miała zagrzewać Gabi wybijając rytm: „hop siup, zmiana dup”. Chłopaki dzielnie się uwijali by sprostać zadaniu, ale… zmieniali tylko krzesła. Tak to się napracowali.
Swoją scenkę do hasła „Hop siup, zmiana” prezentuje Gabi ze swoimi chłopakami | Bohater scenki Gabi |
Występem tym aktorzy wprowadzili publikę w wesoły, lekki nastrój, niwelując tremę następnych odważnych. Były oklaski i dużo śmiechu.
Dżentelmen z damą wrócili z balu… | …dama plotkuje bez końca |
W tym dobrym klimacie na scenę weszła dostojna para, dżentelmen we fraku i dama w seksownej czerwonej sukni i wysokich szpilkach. Najwyraźniej wracali z balu, gdyż dama lekko chwiała się na nogach. Szybko też zzuła szpilki, aby lepiej trzymać równowagę. Dżentelmen zasiadł w fotelu z gazetą w ręce, licząc że odsapnie po intensywnym wieczorze, ale dama podchmielona i mocno rozbawiona paplała bez końca. Najwyraźniej bawiły ją i zadziwiały ploteczki, zasłyszane czy podpatrzone tu i tam, pokazujące przyjaciół w zupełnie nowych odsłonach
Pan
Pomyśl tylko, co ty pleciesz!
To zwyczajne kłamstwo przecież.
Fe, nieładnie, fe, kłamczucha!
To dopiero jest kłamczucha!
To kłamczucha niesłychana
Fe, nieładnie! Któż tak kłamie?
Zraz się poskarżę mamie.
Bardzo dobrze, drogi panie,
Zrób to zaraz – bez wahania,
To za sprawą skarżypyty
Śmiać się będzie w niebie mama.
Objaśnienia zwrotek dla Starych Koni spoza Magielka (grupa czatowa).
|
Występ Laluchy i Wojtka wzbudził wielki aplauz, zabawa była przednia. Każda kolejna zwrotka wywoływała salwy śmiechu. Tekst powstał na kanwie „Kłamczuchy” Jana Brzechwy. Znaliśmy Alę z różnych talentów, ale jeszcze nie wiedzieliśmy że to poetka. Hm, co jeszcze w przyszłości pokaże? Brawo.
W kolejności wystąpili Jola z Gerardem. Zarówno oni jak i parę innych osób nie mieli przedstawienia, lecz raczej przesłanie, czy refleksję, czy po prostu chcieli się podzielić zmianą jakiej w życiu doznali. Jola wyraziła znaną prawdę: „Zamienił stryjek, siekierkę na kijek”. Gerard wystąpił jako podpora – tak jak i w życiu jest dla Joli podporą, w wielu aspektach. Resztę można sobie dopowiedzieć.
Jola i Ger mają teorię, że zmiany są czasem problematyczne | Maja oznajmia, że zmienia styl życia |
Majka z siostrą Sisters także przedstawiły zmianę jaka w ich życiu zaszła. Ułożyły limeryk, będący jednocześnie deklaracją.
Hanka | Pewna zoolożka z AKJ z Wrocławia Nie tolerowała birbanckiego bezprawia. Picie z gwinta?! Dylu, dylu! |
Tutaj Hania golnęła sobie z gwinta z przyniesionej flaszeczki.
Maja | Więc hop-siup i zmiana stylu: Zwyczaj picia żabci-z-dupci od dziś ustanawia. |
Po czym wyciągnęła buteleczkę w kształcie żaby napełnioną mocno procentowym trunkiem i obeszła salę częstując napitkiem, zapewniając tym samym, że tak już będzie – bo zmienia styl. Nie trzeba przypominać, że Majka to znana biolożka badająca płazy, żaby przede wszystkim. Ale gdzie się ona zapędziła i w którym stawie wyłowiła kryształową żabkę z mocną zawartością? To pewnie Majki słodka tajemnica.
Zabawa była przednia, publika chętnie popiła wódeczki, co z pewnością ułatwiło zadanie następnym aktorom.
A następnie na scenę weszło małolackie trio w składzie: Iwona, Jaga, Ewa. Dziewczyny w krótkich spodenkach, krótkiej spódniczce, podwórkowym dresiku, w czapeczkach z daszkiem i kokardach, zaczęły występ od kręcenia hula-hoop i skakania na skakance, wprowadzając w klimat. Po rozgrzewce małolatki gromko zaśpiewały i w takt przyśpiewki pokazały układ choreograficzny, demonstrując energiczne podskoki, zmieniające się co zwrotka.
Trio się szykuje | Wszelkie zmiany należy brać na wesoło |
Trzymamy się za rączki, kręcimy się jak bączki.
Hop, siup, dana dana, teraz będzie zmiana.
Trzymamy się pod boczki, robimy duże kroczki.
Hop, siup, dana dana, teraz będzie zmiana.
Trzymamy się za rączki, skaczemy jak zajączki.
Hop, siup, dana dana, teraz będzie zmiana.
Trzymamy się za brzuszki, tańczymy jak kaczuszki.
Hop, siup, dana dana, teraz będzie zmiana
Tupiemy bucikami, kręcimy bioderkami.
Hop, siup, dana dana, teraz będzie zmiana.
Wesołość się wzmogła, śmiech rozlewał się po sali. Po zakończonym występie dziewczyny jeszcze trochę poskakały na skakance i pokręciły kółkiem, ale zapowiedziały zasadniczą zmianę – teraz wy spróbujcie, kto następny, zapraszamy. Niestety tylko Dorotka zaryzykowała próbę, nikt więcej nie chciał podjąć rękawicy. Bo nie jest to takie hop siup gdy pesel uwiera. Tym niemniej rozluźnienie się pogłębiło i zabawa trwała dalej.
W dalszej kolejności na scenę weszli Ela i Kornel. Ubrani w czarne kostiumy mimów, dodatkowo Ela w kitkach i czerwonych kokardach, Kornel z zieloną muszką. Do piosenki tej samej co w poprzednim występie, dowcipnie zademonstrowali scenkę „Hop siup, dobra zmiana”. Przedstawili w niej zmiany polityczne jakie w Polsce zaszły od powojnia do dziś.
Ela z Kornelem na poważnie | Wszyscy pamiętamy te zmiany, chwilami ciarki szły po skórze |
Z głośnika leciały najbardziej znane cytaty z przemówień przywódców z lat 1945 – 2024, a zaczął Gomułka, którego portret pojawił się na mównicy: „W tym roku na każdego obywatela przypada po pół świni, a jak komuś mało, to może dostać jeszcze po ryju!”. Z głośnika popłynął wesoły przerywnik ”hop siup, dana dana, teraz będzie zmiana”, mimowie podskakiwali rozkosznie, a na mównicy pojawił się Gierek. Jak dobrze to pamiętamy: „Możecie być przekonani, że my wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej gliny i nie mamy innego celu, jak ten któryśmy zadeklarowali: rozwijać kraj, umacniać socjalizm, poprawić warunki życia ludzi pracy. Jeśli nam pomożecie, to sądzę, że ten cel uda nam się wspólnie osiągnąć. No, więc jak – pomożecie?” Dziś można się śmiać, ale puste półki w sklepach nie były w tamtym czasie do śmiechu. Żeby się nie rozklejać nastąpił kolejny wesoły przerywnik – „trzymamy się pod boczki, robimy duże kroczki, hop siup, dana dana, teraz będzie zmiana”. Mimowie zademonstrowali te duże kroczki, symbolicznie pokazując dokąd wtedy doszliśmy, bo na mównicy pojawił się Jaruzelski. Tych słów na pewno nigdy nie zapomnimy: „Obywatelki i obywatele! Rada Państwa, w zgodzie z postanowieniami Konstytucji, wprowadziła dziś o północy stan wojenny na obszarze całego kraju”. Brrr… na szczęście „hop siup, dana dana, teraz będzie zmiana” – i pojawił się Wałęsa. Z głośnika przemówił jako żywy: „My naród! Oto słowa, od których chcę zacząć moje przemówienie. Nikomu na tej sali nie muszę przypominać, skąd one pochodzą. Nie muszę też tłumaczyć, że ja, elektryk z Gdańska, też mam prawo się na nie powoływać”. Zrobiło się weselej, tym bardziej że mimowie podskakiwali zabawnie, sekundując piosence lecącej z głośnika: „hop siup, dana dana, teraz będzie zmiana”. Zobaczyliśmy Kwaśniewskiego i usłyszeliśmy jego przestrogę: „Jarosławie Kaczyński, Lechu Kaczyński, Ludwiku Dorn… i Sabo!, nie idźcie tą drogą. Nie idźcie tą drogą ” Ale i te czasy przemknęły jak meteor, bo „hop siup dana, dana, teraz będzie zmiana”. Na mównicy zobaczyliśmy Jarosława. Jarosław miewa szokujące komentarze do różnych wydarzeń, jak np. ten: „nie jestem zwolennikiem bardzo wczesnego macierzyństwa, ponieważ kobieta musi dojrzeć do tego, aby być matką. Ale jak do 25 roku życia daje w szyję, to, trochę żartuję, ale nie jest to dobry prognostyk w tych sprawach„. No cóż, mimowie robili co mogli by rozbawić towarzystwo, ale ciarki przeszły po niejednym grzbiecie. Więc historio tocz się dalej. „Hop siup… i nastał Tusk. Trwamy w Tuskowej rzeczywistości, który mówi: „proste i jakże wielkie słowa, Polska będzie krajem szczęśliwych ludzi, Polki i Polacy będą dumnym narodem, nasze miejsce na ziemi będzie najlepszym miejscem na ziemi…” .Niech się stanie. Aktorzy zakończyli występ dłońmi podniesionymi w górę w geście zwycięstwa… i tego się będziemy trzymać. Spisali się bardzo profesjonalnie, mimo wszystko była to dobra zabawa.
Przyszedł czas na występ Józka. Józek zjechał do Jarosławca z zachrypniętym gardłem, więc na wstępie oznajmił, że na scenie poszaleć nie może. Ale zaprasza na dwa ważne, specjalne starokońskie toasty, spięte akcesoriami, które chce ofiarować wszystkim uczestnikom zgromadzenia.
Józek chce wznieść ważne toasty | Prezencik od Józka, dostali wszyscy |
„W tym celu proszę więc przyjąć ode mnie:
po pierwsze – odpowiednie dla szlachetnego medium toastowego naczynie (kufelek wraz z uzupełnianą zawartością); po drugie – syntezę treści toastów niesioną przez znany nam skądinąd wizerunek (konik jarosławiecki)”.
Otrzymaliśmy zgrabne kufelki-kieliszki i papierowe koniki z życzeniami. Józek krążył po sali z dwoma butelczynami, w jednej był trunek ciemny, w drugiej jasny, Do tego toasty były następujące:
Toast I – refleksyjno życzeniowy – a medium w kufelkach ciemne:
Hop siup, do dna!!! I zmiana – kufelki zostały napełnione jasnym trunkiem. |
Toast II – medium jasne – oparty o 2 przesłanki:
Przyjaciel to człowiek, który wie wszystko o tobie i wciąż cię lubi !
Jak powiedział Julek Tuwim: „błogosławieni ci co nie mając nic do powiedzenia nie oblekają tego faktu w słowa”
Więc krótko – za naszą przyjaźń !! Hop siup, do dna.
Toasty się spodobały, a bardzo dobre Józkowe naleweczki okrążyły towarzystwo ze dwa razy. Ale za długo to pijaństwo nie mogło trwać, gdyż już zza kulis wyłoniła się kolejna para aktorów, Olo ze swoją połowicą Hanią. Hania przemówiła:
Kochani, życie leci, czas leci, wszyscy trwamy od zmiany do zmiany. My z Olem także możemy tutaj powiedzieć: „hop siup, zmiana” – bo dużo się u nas zmieniło. Nie ma nas na scenie, a przed sceną, bez przebrania, w zwyczajnych wizytowych ubrankach. Olo zawsze wymyślał i przygotowywał program na nasze kolejne rajdobozowe występy, lecz znów „hop siup, zmiana” – tym razem jesteśmy bez programu z różnych uzasadnionych względów. A pamiętając słowa Tuwima, które Józek przed chwilą cytował „błogosławieni ci co nie mając nic do powiedzenia nie oblekają tego faktu w słowa” – nie oblekamy, nie przedłużamy, dziękujemy za wysłuchanie, licząc na zrozumienie i obfite brawa.
Nie trzeba mówić, że brawa zabrzmiały obfite.
Hania na wesoło prezentuje zmiany w jej i Ola życiu | Marysia miała pokaz bardzo ambitny |
Po Olach był czas na Marysię, która zakończyła tegoroczny teatr z przytupem. Najpierw jednak dłuższy czas montowała na scenie jakieś niezwykłe urządzenie, nie widoczne dla publiczności, gdyż montaż odbywał się za kotarką. Następnie zrobiła krótki wykład o trzech stanach skupienia – stały, ciekły, lotny – przekonując, że między nimi mogą zachodzić w pewnych okolicznościach zmiany i jeden stan skupienia może czasem przechodzić w drugi. Stan stały to ja – rzekła Marysia – patrzcie jak wyglądam, bo może was zaskoczyć zmiana. Po tych słowach weszła za kotarkę, tajemne urządzenie zaczęło wydawać dziwne dźwięki, by po chwili – hop siup – zza kotarki wyłonił się sporych rozmiarów bukłak, wypełniony po sam korek. To też ja, w stanie ciekłym – dobiegło zza kotarki. Potem coś się tam za kotarką dziwnego działo, coś zgrzytało, coś furczało, aż w końcu hop siup i w powietrze wzbił się tuman delikatnych piórek, które uleciały w bezkres. W ten sposób nasza Mania przeszła w stan lotny i po prostu odfrunęła.
W ten sposób występy zostały zakończone, tym bardziej że kolacja pachniała już na stołach, a po wyczynach artystycznych jeść się bardzo chciało. Pani Danusia przygotowała rozmaite przysmaki, bigos, leczo, śledzie na różne sposoby, wędliny, sałatki itd. Czekały nakryte stoły, więc wyczerpani przystąpiliśmy do biesiady. A skoro stres minął, zajadanie przybrało wielki rozmach. Przyjechała Kinga z Magdą i wszyscy razem spędziliśmy piękny wieczór.
Kolacja po występach | Były podziękowania dla osób funkcyjnych, były śpiewy |
Korzystając z tak uroczystej okazji, w tym z okazji wizyty naszych gości, Wuja Woyt ciepło podsumował to nasze nadmorskie spotkanie, będące kolejną nietuzinkową przygodą. Podziękował Iwonie za perfekcyjną organizację, za atrakcyjny program i ciekawe pomysły. Podziękował dziewczynom ze stajni, za to że Kinga umożliwia nam dosiadanie wspaniałych koni, a Magda, Karolina i Ola przewodziły bezpiecznym, cudnym jazdom, wykazując przy tym dużą elastyczność i dużą cierpliwość, bo choć jesteśmy fajną grupą, to jednak czasem marudzimy. Kuchnia również zadowoliła nasze podniebienia i generalnie zaznaliśmy tu dużej życzliwości. Więc prawdopodobnie za rok wrócimy znowu.
Na koniec Wuja odpalił gitarę i śpiewaliśmy do późnej godziny. Parę osób siedziało jeszcze potem na ogrodzie, gdyż noc była bardzo ciepła i spać było szkoda.
Ewa na Sezamie | Doris na S-Mar |
Jaga na Pepsi | Maciej na Sezamie |
Ale krótkie spanie nie przeszkodziło piątce jeźdźców stawić się o świcie w stajni. Wczesne wstawanie nie jest może niczyim ulubionym zajęciem, ale o 7.00 rano zdecydowanie lepiej się jeździ, szczególnie podczas gorącego lata. Tego piątkowego ranka na plaży było może 5-6 osób, więc galopy były długie i intensywne. Druga grupa jeździła zaraz po śniadaniu, więc też załapali dość pustą plażę. Niestety błogostan jaki nas ogarnął zmącił pewien wczasowicz. Gdy pierwsza grupa pomykała po plaży dość żwawym galopem, widząc w oddali spacerujących ludzi instruktorka, jak każdego dnia, głośno zawołała: „uwaga, konie jadą”. Wiatr i fale powodują, że spacerowicze często nie słyszą tego ostrzeżenia, szczególnie gdy szukają muszelek i idą ze spuszczonym wzrokiem. Ale gdy usłyszą, grzecznie schodzą z drogi, jednocześnie pozdrawiają, uśmiechają się, robiąc zdjęcia. Tym razem jakiś starszy jegomość szedł naprzeciw galopujących koni, widział konnych dobrze, oprócz tego Magda głośno krzyczała, Ponieważ coś takiego nigdy się nie zdarzyło, więc galopowaliśmy spokojnie, czekając aż gościu zejdzie. Ale gościu złośliwie szedł prosto na konie, nie mając zamiaru ustąpić drogi. Było ostre hamowanie, dosłownie w ostatniej chwili, niemal na jego klacie. Było to niebezpieczne i bardzo nieprzyjemne.
Dzień spędziliśmy głównie na plaży, a wieczorem zebraliśmy się na ogrodzie, zasiadając przy stole do grillowanej kiełbasy. Takie wieczory są zawsze radosne, wesołe, chwilami nostalgiczne – dla takich spotkań trzeba i warto przyjeżdżać, nawet jeśli jest to związane z daleką podróżą. Gawędziliśmy przyjemnie, kiełbaski smakowały, a w końcu zabrzmiała gitara i siedzieliśmy do głębokich ciemności.
Wieczorny grill | Wieczorne ognisko |
W sobotę znowu znalazła się grupa chętnych do jazdy o 7.00 rano, gdyż przekonaliśmy się jaki to komfort gnać galopem po pustej plaży. Ugalopowaliśmy się do woli i tradycyjnie wyjechaliśmy potem do sosnowego lasu, a sosenki o świcie miały niepowtarzalny urok. Druga grupa również zażyła dużo przyjemności, ale były to już niestety ostatnie jazdy na rajdobozie. Zazgrzytała znana refleksja: „jak to jest, przecież dopiero przyjechaliśmy, a już trzeba wyjeżdżać? Niewiarygodne”. Po jazdach jeszcze raz podziękowaliśmy dziewczynom za przyjemności jakich użyliśmy na końskim grzbiecie – Kindze, Magdzie, Karolinie, Agnieszce. Raz jeździła z nami Ola, też wielkie dzięki. Jeszcze tu wrócimy.
Las sosnowy o świcie | Podziękowania Kindze i jej współpracownicom |
Na plaży | Na plaży cd |
Po obiedzie pojechaliśmy do niedalekiej wioski Naćmierz, gdzie zwiedzaliśmy skansen etnograficzny, działający od niedawna w starym młynie. Skansen usytuowany jest w dwóch budynkach, w jednym zebrane są pamiątki historyczne dotyczące regionu, w drugim pokazano urządzenia do produkcji mąki. Można prześledzić cały cykl produkcyjny od ziaren do mąki. Młyn pracował na pełnych obrotach jeszcze do roku 1999 i wszystkie urządzenia są nadal sprawne. Całe muzeum było bardzo ciekawe.
Skansen w Naćmierzu | Zwiedzamy muzeum w Starym Młynie |
Potem część osób pojechała do Darłowa, część wróciła do Jarosławca, były jeszcze ostatnie spacery, ostatnie przegalopowanie po sklepikach, bo a nuż coś ciekawego się jeszcze wypatrzy. Kupowaliśmy wędzoną rybę do domu i dodatkowe suweniry, bo jeszcze o kimś do obdarowania się zapomniało.
Ostatnie spacery | Do widzenia |
Ale przede wszystkim było pakowanie. Zakończyliśmy wspaniałą zabawę i w niedzielę po śniadaniu ruszyliśmy do domu.
Myślę że już będziemy planować kolejny wyjazd do Jarosławca.
Tekst: Ewa Formicka
Zdjęcia: uczestnicy rajdobozu