W czerwcu 2025 roku Stare Konie tradycyjnie ruszyły na rajd konny, niezmiennie ignorując pesele, strzykania tu i tam, wszelki inne niemożności i niedomagania. Co z tego że strzyka, gdy silne, wewnętrzne pragnienie przeżycia tej kolejnej konnej przygody jest niezłomne. Temu pragnieniu przyświeca starosłowiańskie słowo zew, oznaczające „głos”, „wezwanie”. Gdy tylko zima odejdzie, nasze mustangi pod wodzą niezastąpionego Józinka wzywają, kolejna przygoda czeka. Szykujemy się mentalnie, w końcu pakujemy niewyobrażalnie wielkie kufry i ruszmy w drogę.
W bieżącym roku miejscem rajdowania były ponownie Pieniny, a bazą wypadową jak i rok wcześniej ranczo Andrzeja, Józkowego brata, w Jaworkach koło Szczawnicy. Bardzo nam się tam podobało, Pieniny zachwyciły, a fakt że do Pienin jest bliżej niż w Bieszczady odgrywa istotną rolę. Podstawą tego projektu jest jednak wspaniałomyślność naszego wodza, który swoje wierzchowce przyprowadza wierzchem z Sanoka do Jaworek ponad 200 km. To niesamowite przedsięwzięcie i bardzo ci dziękujemy Józiu za ten prezent. Piękne jest, że rajdować możemy na naszych ulubieńcach, które znamy i których się nie boimy. Co prawda co roku pojawia się jakiś jeden czy dwa nowe wierzchowce, ale mamy zaufanie do Józkowych propozycji i każdy nowy konik jest szybko zaakceptowany i przyjęty do zespołu.
![]() |
![]() |
| 1. Na końcu wsi, wśród drzew, jest nasza baza wypadowa w Pieniny | 2. Ranczo Andrzeja Mosa w Jaworkach |
W tym roku przyjechali: Jaga z Walterem, Lalucha z Wują, Renia z Andrzejem, Dorota, Marysia, Aldona, Ewa Gdańszczanka, Ewa Formisia, Zgaga, Maciek Warszawski, Stefan, Leszek, Kupcio, Siostry Sisters, oraz na cztery dni Hania Olowa. Koniki na których jeździliśmy to Rodos, Melisa, Hermes, Eldik, Fikus, Wiarus, Czantoria, Emir, Wezyr i nowy Foksal. Józek dosiadał różnych koni w różnych dniach, ale m.in. przewodził raz na młodziutkiej Wetlince własnej hodowli, która była z nami po raz pierwszy.
Gdy przybyliśmy do Jaworek okazało się, że jest tam „na zakładkę” inna grupa, więc przez pierwsze 2-3 dni było dość ciasno i nie każdy miał komfortowe warunki. Jednak z dużą życzliwością i zrozumieniem przeżyliśmy te dni, a potem było już tylko dobrze. Dziewczyny, Tereska i Justynka, jak zwykle karmiły nas znakomicie, posiłki były obfite i smaczne, wszystko było „własnej roboty” lub sąsiada zza płotu, np. oscypki z zaprzyjaźnionej bacówki. Cieniem na pozytywny obraz naszej bazy wypadowej kładł się niestety obraz bardzo rozkopanych Jaworek, istny plac budowy. Droga dojazdowa do posesji Andrzeja była zmaltretowana, wszędzie stały maszyny budowlane, nieco powyżej drogi rosło nowe osiedle. Budowane apartamentowce zapowiadają się apetycznie, jednak póki co pobojowisko robiło złe wrażenie. Na szczęście ranczo Andrzeja znajduje się na końcu wsi, a za nim jest już tylko pięknie. W piątek po przyjeździe i po obiedzie część osób wybrała się na wieczorny spacer do rezerwatu Wąwóz Biała Woda, gdyż dobrze jest rozprostować kości po podróży, ale przede wszystkim dobrze jest ucieszyć oko urokiem rezerwatu, w zderzeniu z wcześniejszym placem budowy w tej urokliwej kiedyś wiosce.
![]() |
![]() |
| 3. Po długiej podróży spacer do rezerwatu Wąwóz Białej Wody | 4. Zaczynamy przygodę |
W sobotę po podróży każdy był lekko nieświeży, jednak nie dostaliśmy żadnej taryfy ulgowej i zaraz po śniadaniu ruszyliśmy na pastwisko odłowić konie. Zawsze na początku jest trochę zamieszania, gdyż nie wiadomo kto jakiego mustanga dosiądzie, a gdy się to już wie, trzeba pod wiatą poszukać sprzętu przynależnego do wyznaczonego konia. Siodła i ogłowia mają numery, Józek informuje jaki numer przynależy do danego konia, ale nie wiadomo gdzie co leży, a części siodeł nie ma pod wiatą, tylko nie wiadomo gdzie. Szukamy więc siodeł i ogłowi, także derek, szczotek, kopystek, pakujemy peleryny do sakw, a kto jedzie wozem, organizuje się na wozie. Ale co tu dużo mówić, mamy wieloletnią rutynę i przesadnie długo te zabiegi w pierwszy dzień nie trwają.
![]() |
![]() |
| 5. W pierwszy dzień jest trochę zamieszania ze znalezieniem sprzętu | 6. Ogarniecie się w końcu? |
W pierwszy dzień cztery osoby zadeklarowały chęć jechania na dwie zmiany, tam i z powrotem, a dziesięć osób chciało jechać tylko raz, tam lub z powrotem. Obstalowaliśmy więc dziewięć koni plus jednego dosiadł Józek. Nasze deklaracje wyglądały bardzo ambitnie, na szczęście Józek przyprowadził wystarczającą ilość koni, każdy mógł jeździć ile tylko chciał.
W kolejnych dniach nie było już tak ambitnie, co rusz ktoś odpuszczał. Stąd ścisk na wozie, pogłębiający się w kolejnych dniach. Ale cóż, tak już będzie… a póki co jakoś dajemy radę.
Józek z góry założył, że pierwsze dwa, trzy dni będą lajtowe, gdyż już dawno przestał wierzyć, że przyjedziemy na rajd zaprawieni do boju. Kiedyś upominał żeby przed rajdem pojeździć gdzieś trochę, ale wie, że to zalecenie nie jest przestrzegane.
Więc w sobotę spokojnym stępem podróżujemy za wozem Doliną Białej Wody, zmierzając do tego samego miejsca biwakowego, w którym biwakowaliśmy w pierwszy dzień poprzedniego rajdu. Jedziemy jednak początkowo trochę inaczej, najpierw wąwozem do rozejścia szlaków, następnie koło bacówki łąkami w górę i potem w lewo pod Przełęcz Rozdziela. Łąki zachwycają, także panoramy. W zeszłym roku jechaliśmy tędy w deszczu, dodatkowo mgła nie dawała szans się pozachwycać. Teraz widzimy jak tu wszędzie pięknie, z wrażenia nikt się nie odzywa. Józek zafundował pierwszej grupie mały kłus i mały galop, na dobry początek, ale druga grupa wracała tylko stępem, gdyż na powrocie stale było w dół. W tym roku jest generalnie więcej ceprów na szlakach, ale nie są to ilości denerwujące, raczej spotkania są sympatyczne, tym bardziej, że jesteśmy dużą atrakcją dla wędrowców. Idzie gruby pan z grubą panią, trasa jest łatwa, ale wędrowcy są mocno upoceni. Wołamy: dzień dobry, efektywnie państwo spędzacie czas. Pan woła: a wy, jak efektownie. I wszystkim jest miło.
Poniżej Przełęczy Rozdziela spotykamy Hanię Sister, która do tego miejsca dotarła pieszo i porobiła nam serię zdjęć, gdyż miejsce było cudne.
![]() |
![]() |
| 7. Pogranicze Beskidu Sądeckiego i Pienin Małych | 8. Sobotnia wędrówka |
Po kolejnej pół godzinie spotykamy się z wozem, pałaszujemy bardzo dobry żurek, odpoczywamy i druga grupa rusza podobną trasą do domu. Na wozie był wielki ścisk, wręcz trudno się było ruszać, ale krążyły procenty i dowcipy, tak że „wesoły autobus” podróżował nie mniej atrakcyjnie niż konni.
![]() |
![]() |
| 9. Nasz pierwszy biwak | 10. Renia w historycznym fartuszku napełnia miski |
Wieczorem było pod wiatą ognisko inauguracyjne, gdzie śpiewaliśmy z wyjątkowym zaangażowaniem, a Wuja wyciskał z gitary ostatnie soki. „Jesteście w formie” – chwalił grupę nasz gitarzysta. Ale jak tu nie mieć pary, gdy przygoda dopiero się zaczyna i wszyscy się cieszą. Wieczór był bardzo piękny. Nie zapomnieliśmy o naszym kochanym Olu, który bardzo chciał być w Pieninach, ale w ubiegłym roku zdrowie nie pozwoliło, a w tym – nie doczekał. W tym roku reprezentowała go Hania. Olo to twórca nazwy „Stare Konie”, także inicjator powstania śpiewnika, bez którego ogniska trudno sobie wyobrazić. Mieliśmy nadzieję, że słyszy nasze śpiewanie.
![]() |
![]() |
| 11. Ognisko inauguracyjne | 12. Klimatyczne chwile |
W niedzielę przyjechała z Krakowa nasza fanka Kasia i prosto z samochodu ruszyła z nami w trasę.
Jedziemy w Beskid Sądecki, do miejsca znanego z poprzedniego roku pod szczytem Radziejowej (najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego), zwanego przez dwóch Mosów Czarna Woda. W dawnych czasach była tu wieś łemkowska o tej nazwie, podobnie jak w Dolinie Białej Wody mieszkali Łemkowie we wsi o nazwie Biała Woda. Łemków wysiedlono po wojnie i wioski pochłonęła dzika przyroda. Niestety Jaworki oparły się ekspansji przyrody i dramatycznie się rozbudowują. Początek naszej niedzielnej marszruty to przebicie się przez budowlane pobojowisko, by wreszcie przez łąki i lasy ruszyć do góry i zostawić te destrukcyjne obrazki za sobą. Jedziemy przez mieczykową łąkę (mieczyków w tym roku jak na lekarstwo, być może trafiliśmy na inny moment wegetacji), wjeżdżamy na znane łąki widokowe, skąd dobrze widać Trzy Korony i Tatry słowackie. Widoczność jest dużo lepsza niż w ubiegłym roku, powietrze mimo wysokiej temperatury jest bardziej przejrzyste. Mamy więc ucztę duchową, po czym wjeżdżamy w las, by po jakimś czasie zacząć opuszczać się stromo w dół, na spotkanie z wozem.
![]() |
![]() |
| 13. Tradycyjnie gimnastyka była każdego dnia | 14. Cudne panoramy z Beskidu Sądeckiego na Pieniny i Tatry |
W zeszłym roku Józek wybrał niefortunnie ścieżkę zjazdową niewiarygodnie stromą, teraz zdecydował się na inną, ale też stromą. Ostatecznie docieramy do znanego miejsca w głębi lasu pod Radziejową, gdzie czeka już wóz, zupa gulaszowa i Renia w swoim historycznym fartuszku, w którym napełnia podstawiane miski. Najedliśmy się do imentu i na skraju lasu, na kupie drągów, odpoczywamy w ożywczym chłodzie. Kasia z Wujem grają na harmonijkach, istna sielanka, chętnie siedzielibyśmy tak do końca świata.
![]() |
![]() |
| 15. Odpoczywamy po konnej wędrówce | 16. Muzykanci umilają chwile odpoczynku |
Trzeba się jednak pozbierać. Andrzej proponuje Józkowi inną drogę powrotną, byłoby coś nowego, a ponadto obiecuje pyszne panoramy. Leśna droga przy której biwakujemy wyszła z nieistniejącej wsi Czarna Woda, dotarliśmy do niej z lewej strony gór. Teraz mamy pojechać na prawą stronę od drogi, Andrzej z Józkiem konsultują co i jak. Wyjazd do góry jest jednak jeszcze bardziej stromy niż ścieżka którą tu zjechaliśmy. Drapiemy się dużą stromizną przez gęsty las, konie dyszą i trzeba stawać, aby wyrównały oddech. Ten wariant podróży nie wydaje się dobrym pomysłem, ale kiedyś ta stromizna się pewnie skończy. Być może zobaczymy nowe cudne łąki, więc wyglądamy z niecierpliwością jakichś prześwitów. Zamiast tego jest stale w górę i w górę. Wreszcie trafia się przyjazna, płaska ścieżka w prawo, Józek decyduje się na nią zboczyć. Może chce ulżyć koniom, może tak mu podpowiada „niuch”. Ścieżka na chwilę daje wszystkim wytchnienie, niestety doprowadza do koryta rzeki bez wody, którym trzeba zjechać w dół, gdyż innego wariantu nie ma. Wyschnięte koryto rzeczne jest usłane głazami i połamanymi gałęziami, jazda nim na dół jest mordercza i wydaje się nie mieć końca. Ostatecznie wracamy do drogi leśnej od której zaczęliśmy ten nowy wariant, czyli pobłądziliśmy i wyszedł jeden wielki niewypał.
![]() |
![]() |
![]() |
| 17. Na stromiźnie stajemy, by konie złapały oddech | 18. Zejście z góry po wyschniętym potoku górskim | 19. Morderczy zjazd w dół |
Jedziemy chwilę tą drogą, w końcu Józek zjeżdża w las w kierunku pierwotnego szlaku, chwilę klucząc i forsując nieznaną, podmokłą łąkę. Ale osiągamy znane łąki, z panoramami które tak rano zachwycały. Po drodze Fikus skubiąc trawę zaplątuje się w uwiązie wiszącym na szyi, zaczyna panikować i próbować się wspinać. Ewcia zeskakuje z siodła i razem z Józkiem, który ruszył do pomocy, rozplątują wystraszonego konia
Tego dnia obie grupy podróżowały tylko stępem, stale było góra – dół. Tego jak i każdego dnia jazdy trwały po ok. 2 godziny w jedną stronę.
![]() |
![]() |
| 20. Uff, wreszcie znajome ścieżki | 21. Fikus się zaplątał w uwiązie, chwilowa przerwa |
Jak na niedzielę przystało kuchnia zaserwowała rosół i schabowego, a po obiedzie poszliśmy na lody i potem „na bobry”. Już wcześniej widzieliśmy z siodeł, że na rzece w Wąwozie powstały bobrowe tamy, których w poprzednim roku nie było. Teraz porobiły się duże rozlewiska i mieliśmy nadzieję, że może szczęście dopisze i zobaczymy choć ogon któregoś z budowniczych. Szczęście dopisało – zobaczyliśmy nie tylko ogon, ale całego bobra, a może to nie był jeden, może się zmieniały. Bo praca trwała w najlepsze, nie przerywały jej ani na chwilę. Wypływał taki boberek spod suchego już świerka, płynął do połowy rozlewiska, fikał kozła i wracał pod wodą pod świerk. Może coś tam targał w łapkach pod wodą, czego nie było widać, ale takich rund wykonał niezliczoną ilość, zupełnie ignorując kibiców stojących na brzegu. Było to fascynujące.
![]() |
![]() |
| 22. Bobry pracują zawzięcie, nie przeszkadza im publika | 23. Oglądamy niesamowity spektakl |
Wieczorem siedzieliśmy przy ognisku, Kasia grała na skrzypcach, śpiewaliśmy piosenki pominięte poprzedniego wieczoru. Ale energii w narodzie było dużo mniej, trudy rajdowego życia dały się we znaki. Doris chora padła, Stefanowi wysiadło kolano, Siostry Sisters uchodziły się i były zmęczone, Kupcio wisiał na ławce pół żywy, poprzednią noc spędził na ławie w jadalni, gdyż chrapanie w pokoju nie dało mu oka zmrużyć. Więc ile się dało tyle wysiedzieliśmy, było bardzo miło i muzycznie, ale dość spokojnie i nie przesadnie długo.
Jednak w poniedziałek w jadalni od rana było bardzo wesoło, gdyż Marysia usiłowała przekazać różne komunikaty, ale wyszło że frekwencja ma problemy ze słuchem, koncentracją i zrozumieniem i ciężko szło z przyswojeniem tego wystąpienia. Co rusz ktoś czegoś nie dosłyszał lub nie zrozumiał. A wieczór miał być wiankowy, więc pewne ustalenia były istotne. Nie mówiąc o tradycyjnym porannym rozdziale koni i kolejności jazd. Marysia zaczęła powtarzać wolno, dobitnie i po wiele razy, a Stefan widząc co się dzieje powtarzał wszystko swoim tubalnym głosem, dając szansę tym co mniej słyszą i rozumieją trudniej. Była przy tym kupa śmiechu, a jakie efekty uzyskał, okazało się potem przy koniach, gdzie i tak nigdy nic nie pasowało. Dodatkowo w jadalni rozbroiła nas Majka zwracając się do przypadkowej osoby: podaj mi chleb, bo ty słyszysz.
Ale jakoś udało się wyjechać. Tego dnia zrezygnowały z jazdy wierzchem trzy osoby, poprzedniego dwie. A z czterech osób początkowo deklarujących jeżdżenie na dwie zmiany zostały dwie. Zwiększyło to ciasnotę na wozie, więc Andrzej tego dnia wyciągnął stary wóz, który był co prawda większy i dawał szansę rozsiąść się wygodnie, ale nie miał plandeki, więc nie chronił od deszczu, słońca i kurzu. Hania Sister już rzadko kiedy korzystała z tego środka lokomocji, na biwaki docierała pieszo, robiąc po 15 – 17 km.
Pojechaliśmy na Połoniny Szlachtowskie, cudne miejsce, dojechaliśmy tam trochę innymi ścieżkami niż w zeszłym roku. Dzień był gorący, ale wyżej powiewało, więc dało się oddychać. Pierwsza grupa galopowała krótko dwa razy, druga – raz. Widoczność znowu była dobra, wyraźnie widzieliśmy Gerlach w Tatrach słowackich, poza tym rutynowo Wysoką (najwyższy szczyt Pienin), Trzy Korony, Sokolicę, Czertezik i wiele innych. To jedno z najpiękniejszych miejsc w naszych pienińskich wędrówkach. Biwakowaliśmy tam gdzie w ubiegłym roku, na drodze leśnej w kierunku Przehyby w Beskidzie Sądeckim. Na wozie dojechał bigos, wcinaliśmy popijając piwem.
![]() |
![]() |
| 24. Połoniny Szlachtowskie – za plecami Gerlach i Pieniny Małe | 25. Połoniny Szlachtowskie – za plecami z prawej Trzy Korony i Sokolica |
Tradycyjnie nie było czasu na odpoczynek po powrocie z wędrówki, pilnie należało ruszyć na zbiór kwiatów. Tradycyjnie obiad jedliśmy ukwieceni, a wianki jak zawsze były kolorowe i ambitne. Obiad był pyszny, pomidorowa i klopsiki z kaszą.
![]() |
![]() |
| 26. Wiankowy obiad | 27. Wiankowe towarzystwo |
Do rzeki jest w Jaworkach daleko, ale gdy tylko wstaliśmy od stołu, dzielnie ruszyliśmy w drogę. Po raz kolejny rozkopane Jaworki zrobiły złe wrażenie, poza tym było gorąco, dużo kurzu, a w Grajcarku przygnębiająco mało wody. Ale atmosfera w stadzie panowała jak zwykle radosna, nikt nie manifestował zmęczenia, a miejska gawiedź miała uciechę.
![]() |
![]() |
| 28. Maszerujemy do centrum Jaworek zwodować wianki | 29. Do mostu nad Grajcarkiem jest daleko |
Wianki nie miały szans odpłynąć, ale Kupcio w ubiegłym roku wszedł w butach do wody aby im pomóc, więc w tym roku nie mogło być inaczej. Potem przyznał się, że przewidująco zaimpregnował odpowiednio buty, może kolejnej takiej kąpieli by nie przetrwały. Patrzyliśmy z mostu na Kupciowe wyczyny, każdy obserwował swój wianek oczekując, że tego nie pominie. Oczywiście żaden nie został pominięty, wszystkim udzielono pomocy i miejmy nadzieję że popłynęły dalej niż wzrok sięgał. Czy jednak w dobie zmian klimatycznych i suszy hydrologicznej osiągną Bałtyk? Ale co tam, tyle razy dopłynęły, że szczęście mamy od dawna zapewnione, o czym świadczy chociażby fakt, że spotkaliśmy się kolejny raz na rajdowej przygodzie. Póki co Stefan tradycyjnie wyciągnął swoją srebrną zastawę i swoją słynną wiankową nalewkę i biesiadowaliśmy na moście nad Grajcarkiem do ostatniej kropelki.
![]() |
![]() |
| 30. Wiankowe dziewczyny | 31. Wiankowe chłopaki |
![]() |
![]() |
| 32. Wianki zostały zwodowane | 33. Kupcio pomaga wiankom odpłynąć |
Wieczór kontynuowaliśmy przy ognisku, było intensywnie trunkowo i intensywnie muzycznie.
Wtorek – w nocy lało, ranek wstał słoneczny, ale chłodny. Trasa miała być długa, więc chłodek był bardzo pożądany. Przy siodłaniu pojawił się nowy chłopak Artur, gość Andrzeja. Przyjeżdża do Jaworek od czasu do czasu. Ponoć znalazł gdzieś w internecie informacje o Starych Koniach i został mile zaskoczony – tak powiedział – że nas spotkał. Okazał się bardzo pomocny przy ściąganiu koni z pastwiska, które tego dnia były bardzo wysoko, pomagał też przy siodłaniu. Pojechał z nami w trasę i generalnie okazał się „w dechę koleś”.
W planie była Szlachtowa przez Durbaszkę, ale do Durbaszki jechaliśmy inaczej niż wcześniej, dlatego trasa miała być dość długa.
A więc jedziemy Wąwozem do bacówki, potem do góry i w prawo, skrajem rezerwatu „Zaskalskie – Bodnarówka”. Tym sposobem omijamy wyciąg krzesełkowy w Jaworkach, od którego pięliśmy się na Durbaszkę w zeszłym roku. Trasa jest do pewnego momentu całkiem nowa.
![]() |
![]() |
| 34. Wyjeżdżamy ponad bacówkę | 35. Nowa trasa na Durbaszkę |
Jedziemy przez bezkresne łąki, pełne kierdli owiec. Owce lekceważą konnych, konie również ignorują owce. Najgorsze są jednak psy pasterskie, które broniąc stad robią wielki rejwach i straszą atakiem. Tego konie nie lubią, a my mamy złe doświadczenia ze spotkania z owcami pod Smolnikiem, gdzie psy narobiły tyle hałasu i zamieszania, że konie poszły w rozsypkę, a Mania zaliczyła glebę. Teraz mijamy kilka stad, przy każdym „pracuje” po kilka psów, a raz jest ich osiem, wszystkie niezmiernie zadziorne. Na szczęście wszystkie te kudłate agresory są karne i słuchają swoich juhasów, a ci reagują szybko widząc próbę ataku. Raz kilka takich zajadłych napastników zostaje zawróconych zaledwie jednym słowem krzykniętym przez pastucha, niestety nie udało się dosłyszeć tego słowa. Ale było to niesamowite. Pastuch był Łemkiem albo Słowakiem.
![]() |
![]() |
| 36. Pieniny to mekka pasterstwa | 37. Stad pilnują agresywne psy |
W pierwszej części jazdy Józek zarządził dwa krótkie galopy na rozgrzewkę, ale Wielkie Galopowanie jest przed nami, do tego służy odcinek mniej więcej spod Wysokiej do zjazdu do Szlachtowej. Aklimatyzację mamy za sobą, więc można poszaleć. Tego dnia dość mocno wiało, a na wierzchowinie porywy wiatru były bardzo silne, trzeba było dobrze zabezpieczyć kapelusze, aby ich nie zgubić. Wiatr nie tylko wiał, ale też groźnie huczał i zawodził, dźwięki te drażniły co wrażliwsze ucho.
![]() |
![]() |
| 38. Ścieżka grzbietowa Małych Pienin, teren Wielkiego Galopowania | 39. Foksal, przyczyna wielkiego zamieszania |
Okazało się, że wietrzny wokal zdenerwował też naszego nowego, czteroletniego arabka Foksala. Z tylnej pozycji wyrywa nagle do przodu i mijając całą kawalkadę rusza oszalałym galopem do przodu, uciekając nie wiadomo przed czym i nie wiadomo dokąd. Dorotka dosiadająca szaleńca nie spodziewała się takiego numeru, pewnie podróżowała na luźnych wodzach jak wszyscy. Nie tracąc jednak zimnej krwi ogarnia się i próbuje wprowadzić konia na koło, tak aby nie stracił z oczu stada i w końcu się opamiętał. Jednak ten manewr wiązał się z utratą stabilnej powierzchni pod nogami – koń wytraca nieznacznie szybkość, lecz na nierównościach potyka się, upada, znowu podnosi, ostatecznie gubi Dorotkę i jak wiatr rusza w połoninę. Gna jak oszalały, jednak czuje że stado nie pędzi za nim, więc sam wyznacza sobie okręg po którym lata, chcąc widzieć resztę. Dorotka leży w trawie, a my wszyscy umarliśmy na chwilę. W końcu siada, my łapiemy oddech, a Józek podbiega do reanimacji. Okazuje się, że nasza dzielna pani doktor nie dlatego leżała długo w trawie, że była połamana, ale dlatego, że była wściekła, że tak się dała podejść temu małemu gnojkowi. A mały łobuz w końcu opadł z sił, zbliżył się do stada i łatwo dał się złapać. Dorotka na pewno była w szoku, ale jakoś otrzepała piórka i po dłuższej chwili, gdy już sprawdzone zostały wszystkie kosteczki, dzielnie dosiada swojego niesfornego arabka, bo droga jest jeszcze daleka. Ruszamy stępem do przodu, o galopach nikt już nie myśli. Po dość krótkim czasie Doris woła z tyłu, że arab szykuje się do powtórzenia swoich panicznych wyczynów, więc zeskakuje z siodła, oddaje konia Józkowi i siada na Józkową Czantorię. Cała dalsza trasa to próba spacyfikowania arabka przez Józka. Arab jest niespokojny, wystraszony, oczekujący jakiegoś wyimaginowanego kataklizmu. Tak dojeżdżamy stępem do Szlachtowej, gdzie przewidziany jest biwak i wreszcie można wypuścić parę i zaznać relaksu.
![]() |
![]() |
| 40. Biwak w Szlachtowej | 41. Muzeum Pienińskie |
Przyjechał czerwony barszczyk, biesiadujemy na drągach. Część osób która nie była w muzeum, idzie zwiedzać. W drodze powrotnej prawie całą ścieżkę grzbietową przebywamy szybkim galopem, można się tylko domyślać, że Józek chce zmęczyć niesfornego wyścigowca, wytłumaczyć młodemu kto tu rządzi. Ugalopowaliśmy się więc za wszystkie czasy. W krótkich przerwach podziwiamy bardzo dobrze widziane Tatry, Radziejową, Wysoką – jest to wybitnie widokowa trasa.
![]() |
![]() |
| 42. Powrót ze Szlachtowej | 43. Gdzie się nie rozejrzeć, wszędzie pięknie |
Na koniec zjeżdżamy kamienistymi ścieżkami na dół, poimy konie gdzie tylko się da. Wszyscy są zmęczeniu, szczególnie ci, co spędzili w siodle łącznie ponad 5 godzin.
Na obiad dostaliśmy ogórkową z zacierką i kurze udko. Wieczorem były spokojne pogaduchy w ogrodzie, także tradycyjnie spacery do rezerwatu, bo tego nigdy za dużo.
Na większości rajdów jest jeden dzień bez konia, nie mogło być inaczej tego roku. Nasze szefostwo zaproponowało w środę wyjazd do Chochołowa do term, gdyż jest to nie mniejsza atrakcja Podhala niż spływ Dunajcem, którego zakosztowaliśmy w poprzednim roku. Chochołowskie termy są największe na Podhalu i jedne z największych w Polsce. Posiadają 46 różnorodnych basenów plus wiele innych atrakcji: gejzery, sztuczną falę, hydromasaże, zjeżdżalnie pontonowe, izbę solną i wiele innych. Po końskich szałach wymoczyć kosteczki było dobrym pomysłem. Jazda autobusem w korkach jest co prawda długa i uciążliwa, ale wszyscy stwierdzili, że się opłacało. Jednak poprzedniego dnia po obiedzie szeryfa zakomunikowała, że chcąc wziąć udział w tym atrakcyjnym wydarzeniu należy zademonstrować gotowość i przygotowanie – oczekuje załogi na środowym śniadaniu w czepkach na głowie.
Więc w środę na śniadaniu mieliśmy rewię czepków kąpielowych. Jak zwykle kreatywność nie miała granic. Czegóż to nie widzieliśmy. Były czepki prawdziwe, udekorowane kokardami, były czepki z bandamek, z czapeczek turystycznych, papieru toaletowego, a nawet z koronkowych majtek z zaszytymi nogawkami. Stefan przywdział na głowę torbę foliową z „Biedronki” i udawał biskupa.
![]() |
![]() |
| 44. Rewia czepków kąpielowych | 45. Czy to czepek kąpielowy, czy biskupia mitra? |
Szeryfa pochwaliła frekwencję: dobrze się spisaliście, możecie jechać do wód. Ale jako że wyjazd odbędzie się dopiero po obiedzie, do tego czasu dla chętnych pań odbędzie się badanie piersi przez doktor Dorotę, zaraz po wstaniu od stołu należy się zapisywać. Doktor będzie miała asystenta, kto nim będzie, dowiecie się. Chłopaków nie ignorujemy, zaraz potem odbędzie się badanie męskich jąder, metodą palpacyjną. Też należy się zapisywać, u doktor Andrzeja. A kto będzie pomagał przy macaniu – zobaczycie.
![]() |
![]() |
| 46. Bogate śniadanko na rajdzie | 47. Doktor Doris w akcji |
Środowe przedpołudnie minęło więc na badaniach, do Dorotki ustawiła się kolejka, każda kowbojka skorzystała z niezwykłej okazji. Dorotka przywiozła swój specjalistyczny sprzęt do USG Wyszło, że wszystkie jesteśmy zdrowe jak ryby, więc rajdować będziemy przez kolejne lata. A jak z chłopakami? Też dobrze.
Gdy autobus pełen kowboi odjechał do Chochołowa, trzy osoby wybrały się na wyprawę przyrodniczą do Wąwozu, szukać ciekawych okazów florystycznych. I znaleźli – na skałach rośnie tam lilia bulwkowata, kwiatek bardzo rzadki, o statusie „zagrożony wyginięciem”.
![]() |
![]() |
| 48. W chochołowskich termach | 49. Przyrodnicy ruszają w plener |
![]() |
| 50. Lilia bulwkowata – takie cuda rosną w Wąwozie Biała Woda |
Wodniacy wrócili późno, więc późno grillowaliśmy pod wiatą. Wuja miał dyspensę od gitary, do kiełbasek sączyła się delikatna muzyczka z Dorotkowego akordeonu. A skoro nie było zwyczajowego, grupowego śpiewania, Siostry Sisters postanowiły zapełnić tą lukę i spontanicznie dały czadu. Zaśpiewały piosenkę z zupełnie innej bajki, piosenkę ich dzieciństwa, śpiewaną im przez mamę, która w ten sposób edukowała dzieci patriotycznie. Bo była to pieśń ze starego śpiewnika sprzed I wojny światowej, opowiadająca o tym, jak dzielne kobiety swoją postawą wspierały swoim mężczyzn, którzy szli do powstania. Aplauz był wielki.
Na koniec spontanicznie zajęliśmy się etymologią, rozbierając różne brzydkie słowa, bo trzeba nadążać za światem, który jest coraz bardziej brutalny. Czym się różni napierdalać od dopierdolić? Proszę bardzo, uczona filolożka objaśniła ten i inne przypadki. Nie zostaniemy w tyle.
Było bardzo wesoło.
![]() |
![]() |
| 51. Wojtuś reanimuje paluszki, koncertuje Doris | 52. Występ Sióstr Sisters wzbudził ogólny aplauz |
W czwartek od rana żar się lał z nieba, więc ruszyliśmy w trasę nieco wcześniej. Pojechaliśmy w kierunku Obidzy, początkowo trochę inaczej niż w zeszłym roku. Najpierw Wąwozem, potem pod bacówką w lewo, łąkami do góry, kolejno szlakiem niebieskim, następnie czerwonym. Są tam bardzo widokowe łąki, ponownie zachwycał Gerlach, widziany bardzo wyraźnie. Dużo galopowaliśmy, ku uciesze ceprów, których było całkiem sporo. Józek jechał na nowej młodziutkiej Wetlince, która bardzo dobrze się spisała jako czołowa, była grzeczna i niewrażliwa na niespodzianki. Arab został w domu. Ala w galopie zgubiła kapelusz, więc trochę trwało jego odzyskanie.
![]() |
![]() |
| 53. Co za radocha… | 54. Ala zgubiła kapelusz |
Gdy poszaleliśmy do woli, był zjazd na dół w kierunku wozu, a biwak wypadł w miejscu oznaczonym jako „stanowisko głuszca”. Ptaków o tej porze roku nie mieliśmy oczywiście szans spotkać, ale miło wiedzieć, że w tym rejonie mają się dobrze. W cieniu drzew kto mógł zaległ na derce lub na gołej trawie, a kto nie musiał przyjąć pozycji horyzontalnej, siadał gdzieś na drągu lub na wozie, chłodząc się zimnym piwkiem. Generalnie zmęczenie robiło swoje, niektórym udało się pospać parę minut. Odpoczywaliśmy dość długo, odpoczynek w tym gorącym dniu, na niełatwej trasie, był niezbędny.
![]() |
![]() |
| 55. Wóz też jeździł atrakcyjnymi ścieżkami. | 56. Na stromiznach pasażerowie schodzą z wozu i pedałują pieszo |
![]() |
![]() |
| 57. Biwak w ostoi głuszca | 58. Trudy dnia dawały się we znaki |
Wracaliśmy podobnie, choć czasem innymi ścieżkami. Zdarzyło się pobłądzić, jechaliśmy trochę „po krzakach” i podmokłych łąkach. Zdarzyło się, że Józek wyciągnął maczetę, ale ścinał raczej mizerne gałązki, to nie to co bieszczadzki busz. Wydawało się że raczej nie chce wyjść z wprawy.
Poza ścieżkami leśnymi panoramy były obłędne, Pieniny są cudne.
Po obiedzie Maciek postawił urodzinowe ciasto, sernik i owocowe z galaretką. Siedzieliśmy w błogości pod domem, konsumując i ciesząc się przynależnością do tej nietuzinkowej, fantastycznej grupy.
![]() |
![]() |
| 59. Urodziny Macieja | 60. Był sernik i owocowe z galaretką |
Piątek przywitał nas deszczem, więc czekaliśmy do 10.00 aż przejdzie. Deszcz rzeczywiście się skończył, została pożądana rześkość. Z powodu rozkopanych Jaworek większość tras zaczynaliśmy w Wąwozie Białej Wody, aby nie kręcić się po budowlanym pobojowisku. Tym razem również pojechaliśmy najpierw do bacówki, stamtąd do rezerwatu „Zaskalskie”, następnie pod Wysoką, chwilę nad Wąwozem Homole i dalej do szosy w kierunku „Szałasu pod Homolami”. W dużej części trasa była nowa w stosunku do poprzedniego roku, choć na horyzoncie stale zachwycały te same piękne Pieniny i Beskid Sądecki. Na łąkach galopowaliśmy energicznie. Mamiły kwitnące łąki, wolne od ceprów, których poranny deszczyk zatrzymał w pokojach. Krótki postój wywołał Rodos, który się rozogłowił i którego Józek pomógł zaogłowić ponownie.
![]() |
![]() |
| 61. Rodos się rozogłowił | 62. W piątek Józek ponownie dosiadał Foksala |
Z powodu deszczowych prognoz w trasę poszedł znowu mały wóz, więc wozowi mieli ciasno. Wozem przyjechała fasolka po bretońsku, do tego skrzynka piwa, która na wozie zawsze musiała się zmieścić, mimo ciasnoty. Po posiłku niektórzy leżeli w trawie na derkach, inni odpoczywali na wozie snując wesołe pogaduszki. Na drugą jazdę zapisana była Aldona, ale nagle się zorientowała, że nie zabrała butów jeździeckich. Wyszło, że pojedzie konno boso. Zawsze pomocna szeryfa odstąpiła swoje i tym sposobem szeryfa pojechała boso, tyle że wozem, co było dużo łatwiejsze. Po drodze w przydrożnym sklepie nabyła gumowe klapki, ponoć takie jakie chciała mieć – więc obie dziewczyny były zadowolone. Druga grupa galopowała co rusz, znowu ugalopowaliśmy się do woli, do utraty tchu. Bezkresne łąki wręcz zachęcały do galopów, radocha była wielka. Dopełnieniem tego pięknego dnia – bo nawet pogoda zrobiła się ostatecznie piękna – były góry pierogów na obiad, ruskich, z mięsem i z jagodami. Były wspaniałe, każdy wciskał w siebie ile tylko był w stanie zmieścić. Od stołu aż trudno było wstać.
![]() |
![]() |
| 631. Znowu w trasę poszedł mały wóz | 64. Hanka studiuje mapę, znowu ruszy w trasę pieszo |
![]() |
![]() |
| 65. Maja na biwaku | 66. Jedni w trawie, inni wiszą na wozie |
Na godzinę 20.00 zapowiedziano ognisko kończące rajd, gdyż rano wyjeżdżała Doris. Wystroiliśmy się galowo, ogień punktualnie zapłonął. Marysia tradycyjnie odśpiewała ułożony w ekspresowym tempie hymn rajdu, przy czym była kupa śmiechu, bo nasza poetka jest w tym coraz lepsza. Wojtuś przygrywał na gitarze, wszyscy powtarzali słowa refrenu. Po tym wesołym początku podziękowaliśmy pięknie naszym organizatorom, mając dla wszystkich skromne upominki. Dziękowaliśmy Józiowi za piękne, bezpieczne trasy, za przyprowadzenie z daleka koni, co jest niezwykłym wyczynem. Andrzejowi – za wóz, ogólną organizację, pomoc i humor w każdej chwili. Dziewczynom – za dogadzanie naszym brzuchom, choć trochę z tym jak zwykle przesadziły. Wszystko było pyszne, domowe, tylko jak to się odbije na wadze, to inna sprawa.
Wszystkim za niezłomną cierpliwość, gdyż widzimy jak niełatwym przedsięwzięciem jest taki rajd, ile wymaga zaangażowania. Przez takich organizatorów ledwie skończymy jeden rajd, już planujemy następny, wydawałoby się wbrew rozsądkowi.
![]() |
![]() |
| 67. Ognisko pożegnalne – Józek dostał kalendarz ze swoimi końmi. | 68. Andrzej dostał kowbojski pasek z ozdobną klamrą |
![]() |
![]() |
| 69. Dziewczyny dostały szampany | 70. Było miło |
Nadmienić trzeba, że Józek dostał kalendarz ze swoimi końmi, podobny jak 5 lat wcześniej. Tyle że teraz były w nim zupełnie inne konie niż w tamtym, żaden się nie powtórzył. A ponieważ do tego nowego kalendarza „nie załapał się” młodziutki Foksal, którego nie miało tu być, więc wypada rajdować jeszcze co najmniej 5 lat, żeby był pretekst do kolejnego kalendarza, z kolejnymi końmi i z małym, uroczym, niesfornym arabkiem.
Dużo ciepłych słów otrzymaliśmy od gospodarzy, więc chyba nas tu polubili.
Wieczór upłynął pośród śmiechu i śpiewu, śpiewaliśmy dużo piosenek które śpiewamy rzadko, np. Okudżawę. Krążyły ekskluzywne trunki, m.in. Wściekły Pies serwowany przez Maćka. Śpiewanie było znowu bardzo zaangażowane, a Siostry Sisters dały się namówić na powtórzenie swojego hitu.
W sobotę z jazdy zrezygnowały dwie osoby, natomiast zdecydował się ktoś inny, kto pauzował ostatnio. Jazda była jedna, jednego czy dwa konie pożyczył Andrzej. Tym sposobem Stefan dosiadł nieznanego nam Belmondo. Jednak zanim nastąpiła faza dosiadania, musieliśmy gnać po konie wysoko w góry, gdyż nie było ich na pastwisku w zasięgu wzroku, nawet Andrzej się denerwował, czy w ogóle gdzieś są. Poszli po nie najwytrwalsi, była to niezła wyrypa. W nocy padało, więc konie zeszły z gór w błotnej panierce, oskrobać je z tej panierki było żmudne i czasochłonne. Każdy miał potem kurz we wszystkich swoich zakamarkach.
![]() |
![]() |
| 71. Konie wróciły z pastwiska w panierce | 72. Oskrobać swojego wierzchowca z błota to dłuższy zabieg |
Wreszcie wyjechaliśmy, było słonecznie i rześko. Skierowaliśmy się do rezerwatu, a tu nagle halt – drogę przecina stado owiec. Owce przechodzą z jednej strony drogi na drugą, a wiadomo że jak owce zaczynają iść, to nie ma końca. Józek zatrzymuje konną kawalkadę na chwilę, mając nadzieję na jakąś przerwę w tym strumieniu, ale na nic takiego się nie zapowiada. Kudłate stwory idą i idą, są ich dziesiątki. Psy jazgoczą, wyrażają swoje złe zamiary, konie zaczynają się denerwować. W końcu Józek w desperacji forsuje stado i my wszyscy za nim wpychamy się w kierdel, nie czekając że nas przepuszczą. Bez przykrych incydentów udaje się przejechać i kontynuować jazdę.
Jedziemy od bacówkowego rozdroża w górę w stronę Beskidu, piękno ukwieconych łąk, nieodległych gór i pachnącego lasu poraża, chłoniemy w milczeniu. Jedziemy do ostoi głuszca, potem włóczymy się różnymi ścieżkami, improwizując, Józek omija Jaworki, chcąc je dużym łukiem objechać i wyjechać z drugiej strony. Świeży, rozświetlony słońcem, rozśpiewany las nie mniej zachwyca niż rozległe panoramy.
![]() |
![]() |
| 73. Ostatnia jazda na rajdzie | 74. Żal serce ściska |
Początkowo chłopaki planowali biwak w lesie, ale prognozy były niejednoznaczne, więc zdecydowali się na biwak pod naszą wiatą, po powrocie z jazdy. Więc prosto z konia, bez przebierania się, piknikujemy pod wiatą, wcinając pieczone kiełbaski. Niestety były to już ostatnie rajdowe akcenty, aż nie chciało się odejść od ognia. Gawędzimy, pijemy piwo, Figa nie odstępuje nas na krok. Jest słonecznie, ciepło, cieszy fakt że zakończyliśmy przygodę szczęśliwie, ale martwi, że tyle było czekania, a mięło jak z bicza strzelił.
![]() |
![]() |
| 75. Ostatnie chwile | 76. Biwak na podwórku |
Po krótkim odpoczynku poszliśmy na lody do pobliskiej budki, parę osób poszło na dalszy spacer. Podczas obiadu Wojtek w imieniu grupy jeszcze raz podziękował organizatorom za piękną imprezę i wyraził nadzieję na kolejne spotkanie. Ale co będzie, los pokaże.
Na pewno będzie dobrze.
Baj baj koniki, za rok spotkamy się znowu.
Z wami chłopaki też.
![]() |
![]() |
| Józek na Wetlince | Andrzej |
Tekst: Ewa Formicka
Zdjęcia: uczestnicy rajdu













































































