XXII Rajdobóz, Jarosławiec 30.08. – 7.09.2025

Na XXII rajdobów 2025 Stare Konie wybrały się tak jak w poprzednich trzech latach nad morze do Jarosławca, gdyż nie udało się nikomu znaleźć alternatywy. Zimą były prowadzone dyskusje o szukaniu jakiegoś nowego, ciekawego miejsca, ale na rozmowach się skończyło. Ośrodek jeździecki w Jarosławcu bardzo nam odpowiada pod wieloma względami, przywiązaliśmy się do tamtejszych koni, zaprzyjaźniliśmy z szefową stajni Kingę i pracującą w stajni Agnieszkę. Instruktorki  prowadzące z nami jazdy też się do tej pory sprawdzały, czuliśmy się zaopiekowani i bezpieczni  każdego dnia, mieliśmy wszyscy między sobą, stajnia i grupa, dobre fluidy. Pasuje też pensjonat, pokoje, jedzenie i bliskość morza.  Organizatorka obozu Iwona proponuje każdego roku ciekawy program, satysfakcjonujący wszystkich. Tyle że nad morze jest daleko i powoli robi się z tego problem. Podobnie jak z rajdami bieszczadzkimi, gdy daleka podróż do celu stała się w końcu problemem zaporowym i przenieśliśmy się w Pieniny, tak teraz mówi się w kuluarach o znalezieniu czegoś bliżej.
Jak będzie zobaczymy, ale póki co z przyjemnością zawitaliśmy w Jarosławcu. Trzeba przyznać, że tak zwane stare, znajome kąty zawsze cieszą, fajnie jest przybyć w miejsce gdzie nas lubią i gdzie my również dobrze się czujemy i wszystko jest przyjemnie swojskie.

1.  Pensjonat „Strażnica” w Jarosławcu 2.  Nasz ośrodek jeździecki w Jarosławcu


Niestety ośrodek jeździecki „Horyzont” został dotknięty zimą straszną katastrofą. Konie zatruły się nieświeżą paszą i aż cztery tego nie przeżyły. Wśród tych czterech były dwa małe kucyki, których nie znaliśmy i nie dosiadaliśmy, ale były też dwa „nasze” konie, bardzo lubiane, Wacek i Sezam. Dwa wielkie, piękne,  kare koniska, niesamowite, że nie zastaliśmy ich w stajni.

3. Sezam 4. Wacek

Kinga ratując sytuację nabyła wiosną nową klacz, ale niestety zakulała i nie wykaraskała się z kulawizny do naszego przyjazdu. Tym sposobem koni dużych brakowało, musieliśmy jeździć też na kucach, co we wcześniejszych latach nie było mile widziane. Ale były to kuce kategorii D i C, czyli stosunkowo wysokie. W praktyce okazały się  przyjemne, grzeczne i po prostu milusińskie. Więc ostatecznie nasze jazdy niczego nie straciły i używaliśmy do woli.
Konie duże to Largo, Es-Mar, Korida, Sunrise, małe to Pepsi, Sara, Natasza. Dziewczyny prowadzące, Ola i Weronika, dosiadały często hucułka Niko, a na trzy dni została „odkurzona” wiekowa Nikita.
Przybyliśmy do Jarosławca w sobotę, nie wszyscy zdążyli na wyznaczoną godzinę późnego obiadu, ale wszyscy zostali nakarmieni. Po obiedzie wybraliśmy się całą grupą do Rusinowa na dożynki, co jest już rajdobozową tradycją. Dożynki to okazja aby zażyć trochę folkloru, zjeść coś dobrego, domowego, napić się bimbru,  zakupić zdrowy miód czy ser kozi. Zawsze przywdziewamy stroje organizacyjne i budzimy niemałą sensację. W tym roku także dostaliśmy dużo ciepłych słów, na pewno grupa kowboi na takim folkowym wydarzeniu nie pozostaje niezauważona. Jednak w tym roku gwiazdą wieczoru miał był zespół „Golec Orkiestra”, co spowodowało, że na dożynki przybyły niewyobrażalne tłumy ludzi.   Na parking trudno było dojechać i potem jeszcze trudniej z niego wyjechać – okrężną drogą przez pola i piachy. Na dożynkowej łące ścisk, hałas i głośna muzyka spowodowały, że impreza z przyjemnej stała się horrorem.  Kręciliśmy się jakiś czas między barwnymi straganami, wcinaliśmy chleb ze smalcem i ogórkiem, grochówki, karkówki,  wspaniałe pierniki i serniki, bimber miał duże wzięcie. Ale w końcu trudno było znieść ten harmider. Nikt z nas nie doczekał Golców, poszczególne zestawy samochodowe wymykały się gdy tylko nadmiar decybeli i tłoku były trudne do zniesienia.

5. Stare Konie na dożynkach 6.  Na dożynkach objadaliśmy się dobrymi rzeczami


Na niedzielną jazdę ledwie skleciliśmy jedną grupę.  Okazało się, że po trudach podróży nie wszyscy byli w formie dosiąść konia. Ostatecznie zebrało się sześciu chętnych i z prowadzącą Olą ruszyliśmy do boju. Ranek był słoneczny i ciepły, wyjechaliśmy ze stajni przed ósmą rano. Kolejność podróżowania była inna niż poprzednimi laty, najpierw pojechaliśmy do lasu, a dopiero w drugiej kolejności na plażę. Poranek w nadmorskim, sosnowym lesie, gdy słoneczne smugi złotymi klinami wbijają się między dostojne sosny, sięgając zielonego dywanu utkanego z mchów i wrzosów – to duże przeżycie. Ale wjazd na pustą plażę i galop po piachu wzdłuż brzegu jest tym, na co czekamy i co daje szczególną uciechę. Jazda była piękna i dobrze nastroiła tych, którzy w niej uczestniczyli.

7.  Piękna jazda po sosnowym, nadmorskim lesie 8. Piękny początek dnia


Dzień minął na spacerach,  po plaży i po miasteczku, gdzie o tej porze sklepiki mamią przecenami, których nie lekceważymy. Jarosławiec to mały, sympatyczny kurort, mający wszystko, czego można nad morzem chcieć. Są liczne sklepiki z ciuchami i pamiątkami, jest latarnia morska, muzeum bursztynu, smażalnie ryb i małe kawiarenki. Na początku września jest już mało letników, więc szwendanie się po mieścinie jest całkiem przyjemne.
Charakterystyczne dla Jarosławca są słynne, wysokie klify i nie mniej słynna w ostatnich latach plaża Dubaj.  Plażę Dubaj usypano sztucznie w roku 2018, nawożąc tony piachu  pomiędzy pięć kamiennych ramion wpuszczonych w morze, co w sumie było wielkim, innowacyjnym przedsięwzięciem inżynierskim. Celem tej operacji była ochrona klifu, nad którym przebiega ulica i stoją domy, a klif niebezpiecznie ulegał degradacji w czasie kolejnych sztormów. Coś z tym trzeba było zrobić. Więc zrobiono plażę Dubaj, największe wodne przedsięwzięcie ochroniarskie w historii naszego kraju, kosztujące dziesiątki milionów.

9. Plaża Dubaj 10. Hurra… przyjechały Stare Konie


W niedzielę wieczorem zasiedliśmy przy ognisku, by rajdobóz oficjalnie zacząć, a przy okazji spożyć pieczone w ogniu kiełbaski i pośpiewać. Wojtuś jak zwykle stanął na wysokości zadania,  grał na gitarze z wielkim zaangażowaniem, ale w śpiewaniu nie ustępowaliśmy – też każdy bardzo się starał.

11. Pieczemy kiełbaski 12. Ognisko inauguracyjne


W poniedziałek chętnych do jazdy przybyło, na pierwszą jazdę o 7.30 stawiło się w stajni pięć osób, na drugą po śniadaniu cztery.
Pierwsza jazda miała dramatyczne akcenty. Niesterowna Sunrise w lesie w czasie galopu wybrała nagle inną ścieżkę niż cała grupa, skutkiem czego odbyło się na niej ostre hamowanie na ścianie krzaków. Potem na plaży  kobyłka próbowała w galopie lekko wysunąć się przed konia jadącego przed nią i w czasie tego manewru poślizgnęła się i padła jak długa. Ponieważ zadziało się to na małym łuku, siła odśrodkowa wyrzuciła Formisię poza łuk i tym sposobem nie została przygnieciona przez konia. Tym niemniej ci co jechali z tyłu sądzili że amazonka została przywalona koniem, wyglądało  dramatycznie. Konica i amazonka leżały chwilę na piachu, jedna i druga w szoku. Jednak największy szok przeżyła prowadząca Ola, podbiegając do miejsca zdarzenia i znanymi sobie trikami reanimacyjnymi próbując wysondować czy amazonce nie stało się nic poważnego. W międzyczasie obie się podniosły, Formisia i koń, Formisia czuła tylko że ma piach we wszystkich swoich zakamarkach, w ustach, nosie, we włosach. Nic innego złego się nie stało, ale Ola sugerowała żeby poszkodowana wracała do stajni pieszo, z koniem w ręce. Jednak był to kawał drogi i taki marsz nie byłby dla poszkodowanej dobrym rozwiązaniem. Jakoś więc z trudem wgramoliła się na siodło i cała grupa spokojnym stępem wróciła do stajni. Ale zdarzenie daje do myślenia. Na drugiej jeździe ta sama Sunrise też wycięła Maćkowi numer – wsadziła głowę między nogi i niebezpiecznie przylutowała z zadu. Dzień wcześniej spłynęła Jurkowi do lasu, gdy cała grupa wjeżdżała przez wydmy na plażę (ona wybrała las), a Andrzejowi uklękła nagle podczas jazdy co też mogło się skończyć glebą. Jednym słowem przystojna skąd inąd kobyłka dostarczała każdego dnia atrakcji, nie było nudno.

13. Niezapomniane chwile 14. Cały Bałtyk mój


W dalszej części dnia były znowu sklepiki, kawiarenki, lody, ale przede wszystkim plażing we wszelkich postaciach. Spacery, relaks na kocu czy krzesełku plażowym, tworzenie dzieł sztuki z kamyczków, pływanie. W tym roku morze w Jarosławcu nawiedziła plaga meduz, aż dziw skąd się ich tyle wzięło. Jednym to przeszkadzało, innym nie. Meduzy bałtyckie nie są jadowite, jednak nie każdy lubi, gdy go w czasie pluskania się w wodzie obślizgują. Ale być nad morzem i nie popływać, to jak w Rzymie nie zobaczyć papieża.
Wieczorem tego dnia jak i prawie każdego innego spotykaliśmy się na pierwszym piętrze na korytarzu, nazywając ten zakamarek świetlicą. Zawsze było bardzo wesoło, snuły się różne opowieści, krążyły rozmaite trunki. Tego dnia spontanicznie zaczęły się opowieści o naszych dzieciach, o różnych niesamowitych zdarzeniach z nimi związanych. Niektóre opowieści mroziły krew w żyłach.

15. Spektakularny zachód słońca 16. Wieczór w „świetlicy”


Na wtorek prognozy były deszczowe, jednak nie sprawdziły się, dzień wstał słoneczny i przyjemny. Rutynowo pierwsza jazda była o 7.30, druga po śniadaniu, o 9.30. Niezmiennie zachwycał nas sosnowy, rozświetlony las, a galopy plażą były zawsze wielką uciechą.   Morze było gładziutkie, aż chciało się zobaczyć choć niewielkie fale, ale nie można mieć wszystkiego. Plażowanie w dalszej części dnia było już codziennością, aczkolwiek nie wszyscy preferowali te same odcinki plaży. Na Dubaju morze jest daleko od wydm i są to raczej małe zatoczki, obramowane granitowymi falochronami. Ale woda jest płytka i relatywnie ciepła (o ile Bałtyk jest ciepły). Aby jednak zażyć  plaży tradycyjnej, z otwartym morzem, trzeba trochę powędrować piachem poza Dubaj, albo podjechać kawałek autem. Korzystaliśmy z wszelkich wariantów.

 

17.  Kolejna, piękna jazda po plaży 18. Kamyczkowe dzieło sztuki


Tego dnia trzy dziewczyny pojechały na wycieczkę do Dąbek, były też w kolejnych dniach wycieczki do Darłowa i Darłówka.  Inni penetrowali kawiarenki i smażalnie ryb. Byli też zwolennicy relaksu w ogrodzie, z dobrą książką, lub w dobrym towarzystwie.

19. Wyprawa do Dąbek 20. Relaks w ogrodzie 21. Wyprawa do Darłówka


Pod wieczór mieliśmy prelekcję kajakarza, u którego obstalowaliśmy kajaki na spływ kajakowy na kolejny dzień. Pan Zimnowłocki ma na koncie nie lada kajakowe wyczyny,  o czym ciekawie opowiadał. Ma niepełnosprawnego syna, któremu wymyślił kajaki jako sposób na życie. Odbyli niesamowite rejsy, np. od Bieszczadów do morza, lub wielką pętlę bałtycką. Poprzez nagłaśnianie swoich dokonań zyskiwali środki na kolejne wyprawy, a syn nie tylko okrzepł fizycznie, ale też znalazł pracę i przyjaciół. Prelekcja była bardzo ciekawa.

22. Bardzo ciekawa prelekcja o wyprawach kajakowych 23. Grupa kajakowa


W środę grupa wybrała się samochodami do miejsca rozpoczęcia spływu kajakowego  rzeką Wieprzą.  W zależności od tego jak szybko kto wiosłował, można było płynąć nawet cztery godziny, ale można było osiągnąć cel po trzech. Wieprza to jedna w najpiękniejszych rzek Pomorza,  malownicza i miejscami dzika, trudna w górnym i środkowym biegu, łatwa w dolnych odcinkach. Płynie przez ciekawe pod względem przyrodniczym zakątki Pomorza, infrastruktura turystyczna jest jeszcze mało rozbudowana, co jest niewątpliwie zaletą.

24. Spływ rzeką Wieprzą 25.  Chwilo trwaj…
26. To jedna z najpiękniejszych rzek Pomorza 27. Jola z Rafałem dzielnie wiosłują


Rano odbyła się jazda konna dla tych którzy mimo spływu chcieli wcześniej jeździć, jednak gwoździem dnia była jazda wieczorna za zachód słońca. Pojechaliśmy z Weroniką, najpierw kręcąc się po lesie, który pod wieczór jest nie mniej piękny niż o poranku. W końcu wjechaliśmy na plażę i powoli zaczął się spektakl. Słońce było już bardzo nisko, widoki były magiczne, kolory bajeczne. Morze, konie, plaża – wszystko otulały ciepłe barwy i pozytywne wibracje.  Kręciliśmy się dłuższy czas po piasku, robiąc mnóstwo zdjęć i ciesząc się tym niezwykłym widowiskiem.  Warto jechać kawał drogi na urlop, aby móc uczestniczyć w takim spektaklu.

28. Konie i zachód słońca 29. Warto jechać kawał drogi  na urlop dla takich  doznań
30. Paparazzi są wszędzie (na szczęście) 31. Radość  tryska


W czwartek jeździliśmy wg przyjętego schematu, jedni o 7.30, drudzy o 9.30 po śniadaniu. Dziewczyny ze stajni kombinowały jak wszystkich zadowolić, gdyż w związku z ciepłym początkiem września miały spory ruch w interesie, przychodzili ludzie „z ulicy”, a przestrzegały zasady, aby żaden koń nie szedł pod siodło więcej niż dwa razy dziennie. Więc tego dnia wyciągnęły 27-letnią Nikitkę, która siodła nie widziała już ponad 1,5 roku. Staruszka okazała się nad wyraz rześka, Agnieszka twierdzi, że ona po prostu lubi chodzić pod siodłem w teren. Nie wiadomo czy to prawda, gdyż galop po piachu powodował u niej głośniejszy oddech, ale po jeździe ani jeden włosek pod siodłem nie był u niej mokry, w przeciwieństwie do innych koni.

 

32, W lesie na wydmach 33. Renia szykuje się do występu


Czwartek to tradycyjny dzień występów. Hasło tego roku brzmiało „przedmioty, powiedzenia i zawody, które wyszły z mody”. Hasło wymyślił zimą Olo i nikomu nawet przez myśl nie przeszło,  aby nie wyrazić aprobaty.  Poza tym hasło wydawało się dość łatwe, więc wypadało tylko skupić się i coś wymyślić.
Teatr zaczęliśmy o godz. 18.00, wcześniej wszyscy po kątach przygotowywali się do swoich występów, stres był niemały. Zgaga pozbierała od wszystkich propozycje i ustaliła harmonogram. Podjęła się też roli prowadzenia całego przedstawienia, co zrobiła z dużym wdziękiem.

34. Teatrzyk poprowadzi Zgaga 35. Występy zaczęli Gabi i Maciek


W pierwszej kolejności na scenę wyszli Gabi i Maciek i przedstawili zbiór przysłów, wyliczanek i rymowanek, które są stare jak świat, wiele znaliśmy już w dzieciństwie.  Na pewno wyszły z mody (choć  nie koniecznie z obiegu), z rozrzewnieniem przypomnieliśmy sobie te powiedzonka, niektóre recytowaliśmy jeszcze w przedszkolu. Artyści przedstawili je wg alfabetu, wykaz obejmował ze 30 pozycji. Zrobiło się bardzo wesoło. Oto przykłady (wyciąg):

A Abecadło z pieca spało, o ziemię się hukło,
Rozsypało się po kątach, strasznie się potłukło.
B Beksa lala, pojechała do szpitala,
A tam powiedzieli, takiej beksy nie widzieli.
C Chwała Bogu, westchnął wałach, że choć grzywa mi została.
D Dobranoc pchły na noc, karaluchy do poduchy, a szczypawki do karafki.
E Ele mele dudki, gospodarz malutki, gospodyni garbata, a córeczka smarkata. 
Ene due rabe, połknął bocian żabę, a żaba bociana, jeszcze tego rana.
H Hokus pokus, czary mary, nie ma szkoły, są wagary.
I Idzie kominiarz po drabinie, fiku miku już w kominie.
Idzie rak nieborak, jak uszczypnie będzie znak.
J

Jedzie jedzie pan pan, na koniku sam sam.
Jedzie jedzie chłop chłop, na koniku hop, hop.
Jedzie jedzie baba i z konika spada.  

K Która godzina, wpół do komina, komin otwarty, jest wpół do czwartej.
L

Leci sobie ptaszek z dala, górą słonko zapierdala,
Żabka w stawie dupkę moczy, kurwa, jaki świat uroczy.

M Myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścieli.
N Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz.
O Opowiem ci bajkę, jak kot palił fajkę, a kocica papierosa, upaliła kawał nosa.
P Panie pilocie, dziura w samolocie, drzwi się otwierają, goście wypadają.
Ś Ślimak, ślimak pokaż rogi, dam ci sera na pierogi…
T Trumf trumf misia bela, misia kasia kąfacela, misia A, misia B, misia kasia ką-fa-ce.
U Uciekaj myszki do dziury, bo cię tu złapie kot bury…
Ż Żeby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała.

36. Stare koronki 37. To dzieło „naukowe” przeraża  38. Występ Marysi

                 

Wesoło usposobieni oczekiwaliśmy kolejnej artystki, którą była Marysia. Zanim weszła na scenę, zaprosiła do oglądania wystawionych na stoliku pod sceną starych babcinych koronek. Czego tam nie było: koronkowe kołnierzyki i mankiety, ozdobione koronkami chusteczki, serwetki i małe saszetki. To wszystko wyszło z mody, lecz ciągle jest piękne i bardzo wartościowe. Następnie Mania pokazała starą, niemal rozsypującą się w rękach książkę, bez okładek i o trudnym do ustalenia roku wydania, jednak jako wydawcę wskazującą na „Bibliotekę Dzieł Naukowych”. Tytuł książeczki to „Płeć i charakter”. W rozdziale IX „Psychologia męska i żeńska” zawarte są niezwykłe teorie na temat tego czym jest kobieta, które wpędziły nas w przerażenie. Pisze tam m.in.:

„Osobowość i indywidualność, jaźń i dusza, wola i charakter – wszystko to oznacza jedno i to samo, co w świecie ludzkim jest udziałem tylko mężczyzn, czego zaś brak kobietom.
Ponieważ dusza ludzka jest mikrokosmosem, a wybitni ludzie to tacy, którzy wyłącznie duchem żyją, przeto kobieta musi być z natury absolutnie niegenialna.
Jak mogłaby być istota bezduszna geniuszem? Genialność jest identyczna z głębią, a proszę spróbować jeno połączyć ze sobą przymiotnik głęboki z rzeczownikiem kobieta, sprzeczność dostrzeże każdy. Genialność jest tylko spotęgowaną, w pełni rozwiniętą, wyższą, powszechnie uświadomioną męskością
Kobieta nie pozostaje ani moralna, ani antymoralna,  jest bezkierunkowa, ani dobra, ani zła, nie jest ani aniołem, ani diabłem, jest amoralna, tak jak i alogiczna. Wszelkie istnienie atoli jest istnieniem moralnem i logicznem. Kobieta zatem nie istnieje.
Na zapytanie więc dotyczące znaczenia bytu mężczyzny i bytu kobiety, możemy obecnie dać odpowiedź. Kobiety nie mają ani istnienia, ani jestestwa; nie istnieją i nie są niczem. Jest się mężczyzną, albo jest się kobietą, odpowiednio do tego, czy jest się kimś, lub się nim nie jest”.

 Uff… jak dobrze że takie „naukowe” dyrdymały wyszły z mody, że zacytowane dzieło naukowe można traktować jedynie jako kabaret, choć o wątpliwej jakości humoru.

39. Pokojówka i pan dziedzic 40. Scenka pt „Żelazko z duszą”


Kolej przyszła na Wujów, którzy jak zwykle przygotowali się sumiennie. Weszli na scenę jako pokojówka i pan i przedstawili scenkę pod tytułem: „Żelazko z duszą”. Pokojówka w skromnej, długiej, domowej sukience, w fartuszku i białym czepku na głowie, podeszła do deski do prasowania, nakrytej starym obrusem, wzięła do ręki żelazko, wyjęła z niego pogrzebaczem duszę zagrzaną w piecu obok i zamruczała pod nosem:    

„Ot, i dusza rozpłomieniona do czerwoności… Wrażę ją z ostrożnością, pomału, pomału, do żelazka”.
Zamyka żelazko, pokazuje kalesony i prasuje.

„Niechże z tych z kalesonów pana wyparuje wszelkie paskudztwo; (puka się w głowę)  i brudy myślne też!”
Odstawia żelazko, podnosi kalesony z ironią:

„Wielkie, niby ten obrus!  I aż ciężkie od krochmalu, oj!”
Opuszcza je na deskę. Wchodzi pan niepostrzeżenie, klepie pokojówkę w pupę.
„A czym to się panienka tak interesuje, kalesonami, czy nadzieniem?”
Pokojówka  odwraca się prostując z kalesonami w rękach i odpowiada:
„Pan doprawdy mocny w gębie… A to ‘nadzienie’ – jak pan powiada – czy ma jeszcze datę ważności?!”
Pan rzuca do publiczności, pykając fajkę:
„Frechowna panienka, chyba czort w niej pali!”
Oddala się statecznym krokiem. Pokojówka mruczy:
„O Święta Panienko, Oby tylko Pani tego nie słyszała…”
Zabiera kalesony i wychodzi.
Zgodnie z hasłem z mody wyszły: Zawody – a) pokojówki w dworku i b) zawód dziedzica, ziemianina. Przyrządy – a) żelazko z duszą, b) stroje określające status społeczny. Powiedzenia – zwroty językowe, np. „brudy myślne”, „mocny w gębie”, „frechowna panienka” „czort w niej pali”.
Brawo, scenka była stosunkowo krótka, ale obejmowała wszystkie elementy hasła, świetnie to wymyślili.

41. Jak przez wieki ewoluował sposób widzenia świata i sposób wyrażania myśli


Następnie na scenę weszły damy z różnych epok, usiadły przy stole, weszła też narratorka prowadząca kolejne przedstawienie i zagaiła:

„Płyną wieki, mija czas. W ciągu stuleci zmieniało się ludzkie życie, ubiory i język. Powiedzenia, stroje i zawody, wychodziły z mody. Spróbujmy prześledzić jedną taką niematerialną zmianę: język i sposób wyrażania myśli w różnych epokach. A kanwą do tego niech będzie opis naszych bieszczadzkich rajdów.
W średniowieczu zapewne z zachwytem wysłuchano by takiej opowieści”.

Na tą zapowiedź od stołu wstała dama średniowieczna i przedstawiła jakim językiem przedstawiłaby rajdowanie w tamtej epoce: 

42. W średniowieczu snuta opowieść brzmiałaby tak

 

„I stało się, iż jezdni, mężni drużynnicy, koni dosiedli i w Bieszczad ruszyli, przez knieje dzikie i rzeki wezbrane. Droga była sroga, pełna błota, głazów i cieni, kędy szeptały borze duchy starych czasów, a wilcy w dalekich jarach wyli. Męże ci, krzepcy i bogobojni, modły zanosili do Pana nad pany, by ich strzegł na szlaku i w nocnych ciemnościach. A gdy słońce za lasy się skryło, przy ognisku siadali, miód pili z rogu, pieśni śpiewali o wojnach i cudach. Także ów rajd nie był li tylko przejazdem, lecz dziełem ducha i serca, pamiętnym czynem w kronikach godnym zapisania. A ziemia, po której jechali, drżała cicho pod kopytami, jakby poznawała swych synów i błogosławiła ich cichym tchnieniem pradawnego ładu”.

Narrator zapowiada kolejną damę:

„W epoce romantyzmu opis rajdu konnego brzmiałby zapewne inaczej, może tak?”

43. Dama romantyczna widziała konne wędrowanie romantycznie

 

Na środek wyszła dama w eleganckiej sukni aksamitnej i zgrabnym kapelusiku, i przedstawiła swoją kwestię w sposób adekwatny do epoki romantyzmu:

Rajd konny po Bieszczadach jawił się jako podróż nie tylko przez dzikie ostępy Karpat, lecz i przez najgłębsze zakamarki duszy. Wśród mgieł porannych, unoszących się nad górskimi dolinami, jeźdźcy sunęli w milczeniu, jakby baśniowe widma unoszone tęsknotą serca. Szum potoków, łagodny szelest traw i cichy krok końskich kopyt splatały się w pieśń wolności, jaką tylko dusza romantyczna pojąć może. Gdy dzień chylił się ku zachodowi, a niebo barwiło się zlotem i purpurą, noc znajdowała ich przy ognisku, zamyślonych, zapatrzonych w gwiazdy, które zdawały się szeptać dawne legendy. Była w tej podróży pewna melancholia, lecz i ukojenie – jakby sam duch gór tulił ich w ramionach ciszy”.

Narrator: A jak mogłaby sobie wyobrazić rajd konny wiejska dziewczyna, np. Jagna z Reymontowskich Lipiec?”

44. A co do powiedzenia o rajdowaniu miała Jagna z Lipiec?

 

Na środek wyszła Jagna z Reymontowskich Lipiec i wygłosiła:

„A rajd ten konny po Bieszczadach, to jakby kto w same serce ziemi wlozł, gdzie góry jak chłop zgarbiony, las gęsty, a droga wąska i kręta, kiej warkocz dziołchy. Jeźdźcy sunęli wolno, cicho, ino końmi parskało i ptaki gdzieś śpiewały, a wszyćko to jakby śniło. W dzień słońce prażyło, w nocy rosa siadała, a ogień trzaskał, że aż się duszo grzoła. I śpiewali, bo to i strach, i radość człeka brała. Tam człek czuł, jak ziemia godo do niego, jak duch wiatru przez kark mu lezie i coś mu w serce prawi. Bo to nie jeno jazda była, jeno jakby modlitwa, jakby pokłon naturze i dawnym czasom. A w tych ostępach, co niejednego wilka i zbója pamiętają, szło się tak, jakby człek szedł za cieniem własnych pradziadów. I każda chwila tam miała wagę. A los jak ziarno przesypywał się przez palce”.

Narrator: „Życiu człowieka zawsze towarzyszyły baśnie i legendy. I w tych naszych bardzo „technicznych” czasach spróbujmy się do nich odwołać i zapytać Tolkienowskiego elfa, co on powiedziałby o rajdzie konnym?”

45. Elf Tolkiena też ciekawie widział konną przygodę 46. Damy z różnych epok  widziały świat różnie

 

Wszedł elf Tolkienowski i powiedział jak on widzi bieszczadzki rajd konny.

„Rajd konny przez ziemie Bieszczadu jest niczym pieśń dawnych dni, którą śpiewają jeszcze wiatry pośród smrekowych grani. Wędrowcy, dosiadający swych wiernych rumaków, przemierzają doliny i wzgórza, gdzie echo dawnych czasów wciąż szepta wśród liści. Tam, gdzie rzeki srebrzyste spływają z gór, a niebo rozświetla się blaskiem słońca zachodzącego, dusza odnajduje ciszę, której próżno szukać w krainach niżu. Nocą, przy ogniu, gdy cień tańczy z płomieniem, a pieśni pradawne wypełniają powietrze, serca biją zgodnie z rytmem wieczności. I choć ścieżki są dzikie, a droga niepewna, wędrówka ta jest błogosławieństwem – albowiem kto w niej uczestniczy, ten zbliża się do tajemnic tego świata”.

Narrator: „Lata płyną, czas się zmienia, tylko my, stare Konie, nie zmieniamy się wcale. Dlaczego? Dlatego, że jesteśmy niezmiennie razem, kreatywni i dzięki temu bogaci w przeżycia. I tak będzie po zawsze”.

Dziewczyny dostały duże brawa.

47. Klan Słowików w swojej scence 48. Przerażające czasy, jeszcze je pamiętamy


Po damach z różnych epok na scenie pojawił się klan Słowików i przedstawili hasła przerażające, ale nie tylko niemodne, na szczęście też od lat nieaktualne. 

Gerard: Olbrzym i zapluty karzeł reakcji.
Rafał: Partia ma zawsze rację.
Jola: Wieczna przyjaźń polsko – radziecka. 

Aż trudno uwierzyć że żyliśmy w czasach takich haseł. Brrr…
Przyszedł czas na Renię. Renia przedstawiła jak się pakowały i co zabierały na letnisko  panie przed stu laty, gdy modnym się stało wyjeżdżanie latem na wieś. 

49. Renia opowiada o podróżowaniu w minionym wieku 50. Damy w podróży – chyba  dziś mamy lepiej, choć narzekamy

 

„Słynna publicystka Elżbieta Kiewnarska, publikująca w poczytnym czasopiśmie dla inteligentek „Bluszcz”, wydaje w roku 1929 poradnik „Dobra pani wyrusza na letnisko”… i już wszystko wiadomo.   Pani  pojedzie nowoczesnym środkiem lokomocji jakim jest pociąg, więc konieczny będzie mały koszyczek z prowiantem:
– butelka czerwonego wina, pieczony kurczak,  wędlina, sardynki w puszce, kawa i herbata w termosach, trochę owoców i kwaskowych cukierków.
Reszta bagażu pojedzie wozem, więc spakować należy niezbędne sprzęty do urządzenia się na letnisku. Jako wyposażenie pokoju potrzebne będą:
– lampy, lichtarze, świece, bańki z naftą,  lustra, wazony na kwiaty,
a jako wyposażenie kuchni zabrać należy:
– komplet garnków żeliwnych i emaliowanych, zastawę stołową, koniecznie widelczyk do cytryn,  dwie brytfanki, wanienkę do ryb, tłuczek do kartofli, łopatkę do kotletów, solniczkę, chochlę, tasak, imbryk do kawy i herbaty, młynek do kawy, formy do ciasta i misy do ucierania,  maszynkę do lodów,  moździerz, czerpak do wody, szufelkę do węgla, dużą balię i kocioł do gotowania bielizny, żelazko węglowe, magiel ręczny, deskę do prasowania,  czyścidła, zmiotki, szczotki, 18 ścierek.
A stroje? Tutaj podpowiada czasopismo „Przegląd Mody”. 
Na poranki pani potrzebować będzie szlafroczek, potem ubierze suknię z piki lub jedwabiu, może być suknia w kwiaty. Nie należy zapomnieć o skarpetkach i pończochach, wywiniętych do kosek, bo obnażona stopa pani z trudem znosi żwir, drzazgi, kamienie, które powodują zgrubienie naskórka. Nie zawadzi też mieć parę białych sukien, łatwych w praniu i prasowaniu, i płócienne białe buciki na angielskim obcasie”.  

Uff, brzmi to jak kabaret. Chyba z pakowaniem się na letnisko mamy dziś prościej. 
Dalej pojawiła się przed publiką Hania, która wyszła na środek ze starą niemodną walizką i zaproponowała szybki konkurs: znalazłam tą starą walizkę na strychu, a w niej pełno drobiazgów. Może pamiętacie te przedmioty, zgadujcie co to takiego”. 
Niestety pamiętamy te walizkowe drobiazgi z dawnych czasów (bo tak długo już żyjemy), ale od lat nikt czegoś takiego nie widział i nie używał. Były tam: temperówka na żyletki, podręczna przeglądarka do slajdów (dziś obsługa media-marktów nie wie nawet, co to jest slajd), uchwyty do wciągania butów  oficerskich, płyta pocztówkowa (tak, tak, takich słuchaliśmy), igły z kości słoniowej do robienia dziurek w tkaninach, koziołek do odkładania sztućców przy talerzu i – uwaga – suszka kołyskowa. Ni mniej ni więcej.  Zrobiło się rzewnie.

51. Co Hania znalazła w starej walizce? 52. Suszka kołyskowa


Przyszła kolej na Kornelów. Zawsze mają ambitne teatrzyki, nie inaczej było tego roku. Na podstawie scenki z „Zemsty” Aleksandra Fredy pokazali całkiem już zarzucony obyczaj pisania listów pod dyktando, gdy przy okazji dochodzi do komicznych sytuacji. Cześnik dyktuje Dyndalskiemu list rzekomo pisany od Klary do Wacława, realizując własną intrygę, ale nie radząc sobie z tym tematem. Nie wie jak list ułożyć, złości się, co rusz posiłkuje się przerywnikiem „mocium panie”, często przez niego używanym w chwilach stresu i gniewu.
Cześnik:
„Siadaj waść tu, zmaczaj pióro, będziesz pisał po mym słowie. 
Teraz trzeba
 pisać właśnie, jakby Klara do Wacława”.
Dyndalski ma opory, pan się niecierpliwi.
„Co się waszeć o to pyta, maczaj pióro, pisz i kwita.
Tylko że to mocium panie, aby udać trzeba sztuki,
Owe brednie, banialuki, to miłosne świergotanie,
Jak tu zacząć mocium panie”?
Dyndalski próbuje coś podpowiadać, pan ironizuje, zagląda przez ramię na kartkę i się złości, że sługa gryzmoli. Dyktuje dalej nadmieniając ”pisz dokładnie”.
„Bardzo proszę”… mocium panie…
Mocium panie… „me wezwanie”…
Mocium panie… „wziąć w sposobie, jako ufność ku osobie”…
Sługa pisze dosłownie, nie pomija żadnego „mocium panie”, pan w gniewie drze kartkę krzycząc „niech cię czarci chwycą, z taką pustą mózgownicą”.
Dyndalski: „jaśnie pana własne słowo”.
Cześnik: „milcz waść, przepisz to de novo. Mocium panie opuść wszędzie”.
Pisz de novo, pisz, powiadam, mózgu we łbie za trzy grosze”.
Ostatecznie z tej współpracy nic nie wychodzi, pan przegania sługę i decyduje się zrobić to inaczej. Nawet lepiej będzie może, gdy wyprawię doń pacholę, z ustną prośbą…”

Dziś takich dylematów nikt już nie ma, nikt nie dyktuje listów, bo czy jeszcze pisuje się listy? A przerywników w mowie potocznej typu „mocium panie” też nikt nie używa. Ale wesoło było posłuchać. Artyści odegrali scenkę bardzo profesjonalnie.

 

53. Jak pisano listy pod dyktando za Fredry 54.  Ci aktorzy nie odbiegają od profesjonalistów grających „Zemstę”


Wg ustalonej kolejności na scenę wszedł Jurek i przedstawił stare co prawda przysłowia, które zmodyfikował, dając im nowe życie.

Gdy się człowiek śpieszy, to się koń nie cieszy.
Dobrego karczma nie zepsuje, złego kościół nie zrobi w konia.
Pieniądze szczęścia nie dają, lecz przy kupnie konia bardzo pomagają.
Nie chwal konia przed zachodem słońca, a kobiety przed śmiercią.
Lepszy wróbel w garści niż koń na dachu.
Lepiej mieć konia co się dąsa, niż prezydenta alfonsa.
Konia z rzędem za prezydenta nie bandytę.

Okazuje się, że zdania mogą zyskać całkiem nowe znaczenie, jeśli się zmieni bodaj jedno słowo. Ale także, gdy postawi się kropkę w całkiem innym miejscu. Oto przykład:

Moja stara piła leży przed domem.
Moja stara piła. Leży przed domem.

Uśmialiśmy się, a niemodna piła także znalazła miejsce w naszym ambitnym teatrzyku.

 

55. O co chodzi z tą starą piłą?


Na koniec wyszła na scenę Zgaga i przedstawiła stare zawody, które wyszły z mody.

56. Zgaga opowiada o starych zawodach, które wyszły z mody

 

„Małe miasteczko, a w nim cicha uliczka z kolorowymi domkami, okryta jeszcze mrokiem nocy. Na horyzoncie zaczyna jaśnieć niebo, zapowiedź wschodzącego słońca. U wylotu słychać kroki – to latarnik wyruszył na swój poranny obchód, jego podopieczne mogą odpocząć, ich pracę zastąpi słońce.
Oj, a co tu za hałas. No tak, to wózek mleczarza podskakuje na bruku, dziw, że butelki z niego nie wypadną. Chłopak zamienia puste na pełne i za chwilę wózek znika za zakrętem. Zapada cisza, ale nie na długo.
Pierwsze otwierają się okiennice w domu praczki. Dzisiaj poniedziałek, więc przyniosą za chwilę bieliznę z domu doktora. A wczoraj było przyjęcie u burmistrza, pewnie obrusy i ścierki też będą do prania.
Obok pralni znajduje się poczta i za chwilę ktoś wpadnie nadać telegram, zamówić rozmowę międzymiastową lub kupić znaczek.
Z bramy za pocztą wybiega chłopak – ustawia na chodniku stołeczek, obok pudło, siada  i jeszcze trochę drzemie. Wczoraj padało, a do magistratu burmistrzowi i jego urzędnikom nie wypada przecież przyjść w brudnych butach. Chłopak zarobi więc dziś parę groszy.
Ostatni w rządku jest dom z szyldem „Repasacja”. Tu klientki śpieszyć się nie muszą. Ale nylonowe pończochy, zwłaszcza te ze szwem, mają to do siebie, że często lecą w nich oczka. A wczoraj było przecież przyjęcie u burmistrza. 
I tak zaczyna się nowy dzień…”     

Oj, gdzie te czasy…. brawo.
Na tym występy się skończyły, ale jeszcze Józek zaproponował wielki jeździecki Konkurs Grande Prixe, obiecując ciekawe nagrody. Powołał komisję sędziowską, podzielił całe towarzystwo na kilkuosobowe zespoły i zaproponował losowanie kopert i rozwiązanie znajdujących się wewnątrz zadań. Podeszliśmy do tego bardzo ambitnie, zadania nie były wcale łatwe. Komisja sędziowska po wyznaczonym czasie zebrała prace i wyłoniła zwycięzców. Nagrodą były oryginalne flots  z ważnych, historycznych zawodów jeździeckich. Było dużo zabawy i śmiechu, wygrał zespół w składzie: Gabi, Rafał, Zbyszek i Maciej. Brawo.

57. Wielki konkurs Grande Prixe – zwycięzcy 58. Ta grupa też odbiera nagrody


Z przyjemnością zasiedliśmy do stołu, gdzie czekał zasłużony, suty posiłek. W naszej biesiadzie uczestniczyła Kinga i Weronika, fajnie było pogadać także poza stajnią. Przy dobrych winach czas miło leciał, pogaduszkom nie było końca. Także sesjom zdjęciowym, na pewno zimą chętnie wrócimy do tych beztroskich chwil.

59. Biesiada 60. Stres minął, można porajdać


W piątek prognozy zapowiadały upał, więc wydawało się, że duże wzięcie będzie miała pierwsza jazda. Ale rano w stajni pojawiły się tylko 3 osoby. Jazdę poprowadziła Ola. Było więcej niż zwykle kłusa i galopu, więc trasę obliczoną przez dziewczyny na ponad godzinę śmignęliśmy dużo szybciej. Można się było bez pośpiechu wyszykować na śniadanie.

61. Na jazdę poszła 27-letnia Nikitka 62. Wujowie w Dolinie Charlotty


Dzień natomiast obfitował w inne aktywności – kilka osób pojechało na wyprawę rowerową do bardzo ciekawej, małej wioski Łącko, pełnej starych domów szachulcowych.  Inna grupa rowerzystów popedałowała znaną trasą w stronę Darłowa, a jeszcze inni  wybrali się do słynnej Doliny Charlotty, wielce reklamowanej w mediach. Nie zabrakło też zwolenników wędrowania plażą, co zawsze jest przyjemnością.

63.  Wyprawa rowerowa do wsi Łącko, spotkanie na pomoście 64. Ta grupa popedałowała do Darłowa

 

Dzień miał być upalny, jednak po południu przyszło nagłe załamanie pogody i gładkie morze w jednej chwili pokryło się falą. Ciśnienie tak gwałtownie spadło, że wiele osób źle się czuło. Cztery osoby zamówiły sobie jazdę wieczorną na zachód słońca, ale pojawiły się chmury i nie do końca się to udało. Konie też były wyjątkowo pobudzone, leniwa z reguły Pepsi rozrabiała jak mały źrebak.
Nagle zrobiło się zimno, nie przeszkodziło to jednak spotkaniu się wieczorem przy ognisku, gdyż sobota przed wyjazdem nie nadaje się do takich imprez. Trzeba się było zmierzyć z faktem, że obóz dobiega końca. Zwyczajowo Wojtek wygłosił laudację, jego krasomówstwo jest nie do zastąpienia. Podziękował Iwonie za zorganizowanie kolejnego, udanego obozu, za ciekawy program, który zawsze mamy zapewniony. Podziękował Kindze i dziewczynom ze stajni za ciepłą atmosferę którą nam zapewniają, za konie i piękne jazdy. Podziękował całej grupie – że ciągle trwamy, że jesteśmy. Mania podziękowała Wojtkowi, bo klimat który tworzy razem ze swoją gitarą jest ważnym elementem każdego rajdu i rajdobozu, bez niego nic nie byłoby takie samo. Kupcio podziękował Manii, że nie zapomniała o Wuju, a jeszcze ktoś podziękował Kupciowi, że się znalazł i nie zapomniał o Mani, która nie zapomniała o Wuju. I tak sobie dziękowaliśmy, popijając piwo i czekając aż się upieką kiełbaski. Spędziliśmy kolejny, niezapomniany wieczór.

65. Ognisko pożegnalne 66. Nie należy się smucić, jeszcze jeden dzień przed nami
67. Laudacja Wojtka 68. Śpiewamy z zaangażowaniem


W sobotę było już zdecydowanie wietrznie i sztormowo, ale rytmu jazd konnych to nie zaburzyło. W tym roku plaża była wyjątkowo grząska i kamienista, do galopu nadawały się tylko niektóre, krótkie kawałki. Nadrabialiśmy w lesie, miękkie dukty wśród sosen i wrzosów były lepsze do galopu. Tego dnia zażyliśmy wszystkiego, galopów plażą i lasem, także widoku wzburzonego morza. Zakończyliśmy obóz bez ofiar, choć były trudne momenty. Po jeździe żegnaliśmy się z dziewczynami ze stajni, były drobne upominki dla każdej, wyraziliśmy nadzieję na kolejne spotkanie za rok, na co także one wyraziły nadzieję.

69. Największy koń w stajni Largo i jeden z najmniejszych – Nataszka 70. Jaga na Sarze
71. Żegnamy się z załogą stajni 72. Drobne upominki dla wszystkich


Dzień upłynął na spacerach, rowerach, ostatnich zakupach – ale głównie na pakowaniu kufrów. Nie mamy ich tyle co kobiety z Reniowej scenki, ale jednak tych klamotów jest zawsze całkiem sporo.

73. Ostatnie spacery – niezwykły spektakl 734  Uroczy porcik rybacki w Jarosławcu


W niedzielę po śniadaniu każdy ruszył w swoją stronę. Do zobaczenia za rok.

 

  

 

 

 

Tekst: Ewa Formicka
Zdjęcia: uczestnicy rajdobozu