CO SIĘ ZDARZYŁO U STARYCH KONI W 2008 ROKU

W tym roku nie organizowaliśmy balu. Jakoś nie wyszło. Trudno było ludzi zmobilizować, a do tego nikt nie kwapił się by się zająć organizacją. Uczestniczyliśmy natomiast w balu „Śreniokonnym”. Ich bale wprawdzie nieczęste mają charakter zbliżony do naszych niegdysiejszych „Skoków na bankiet” organizowanych w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Większa grupka Starych Koni wzięła w nim, udział a bal tradycyjnie otwierał Szeryf Henio. Panie dały nawet pokaz line dance’a co bardzo się podobało. Warto odnotować że w trakcie całego balu były na bocznej ścianie wyświetlane przeźrocza  z różnych imprez AKJ-towskich począwszy od I Rajdu z roku 1966.

W roku 2008 nie został zorganizowany żaden spęd, co należy do rzadkości. Spędy w swej pierwotnej postaci trochę się przeżyły, a nowa formuła jeszcze nie została skrystalizowana.

Rajdobóz został znów zorganizowany w terminie majowym w okolicy Bożego Ciała, tak jak pierwszy  i trwał tylko cztery dni, co pozostawiło pewien niedosyt. Zanumerowano go jako cztery i pół a nie piaty.

Kolejny siódmy już rajd konny został za to rewolucyjnie zmieniony. Po pierwsze zrezygnowano z koni huculskich w Odrzechowej i kowboje przesiedli się na normalne, „pełnowymiarowe” konie, a po wtóre z Beskidu Niskiego przenieśli się w Bieszczady, o które tylko zahaczali w poprzednich rajdach. Na rajd przyjechała też Eta z Australii. Niestety spotkała ją wielka przykrość – celnicy zarekwirowali jej kapelusz kowbojskie bo miał otok sporządzony z wąskiego paska skóry krokodyla! Miała w związku z  tym sporo różnych kłopotów, przesłuchiwano ją na tę okoliczność, czy przypadkiem nie należy do gangu przemytników skór dzikich zwierząt itd. Wlepili jej zdaje się jeszcze jakiś mandat czy coś w tym rodzaju. W końcu jakoś rozeszło się po kościach, ale co krwi napsuło, to napsuło i kapelusza nie oddali.

Niedosyt wywołany krótkim rajdobozem sprawił, że postanowiono, w normalnym sierpniowo-wrześniowym terminie też coś zorganizować. Andrzej Prejs polecił nam i poniekąd załatwił  lokum w stacji hydrobioologicznej w Mikołajkach, której przed pójściem na emeryturę dyrektorował.  Ośrodek ten jest bardzo ładnie położony nad zatoczką,  na przeciwległym brzegu jeziora  Mikołajskiego, od Mikołajek odległy zaledwie 4 km. Wygodne pomieszczenia (pokoje lub domki), smaczne jedzenie, przystępne ceny stanowiły jego niewątpliwa zaletę. Problem był jedynie z końmi. Do najbliższej stajni trzeba było dojeżdżać kilkanaście kilometrów, na co się zdecydowały tylko kilka razy Majka Lewicka i Szwedka Eva, przyjaciółka ś.p. Haliny Kubzdeli, z która przyjechała. Imprezę nazwaliśmy „Mikołajkonie”. Pobyt upłynął nam za to bardzo aktywnie na zwiedzaniu okolicy (Gierłoża, Reszel, Ryn, Święta Lipka, Popielno, leśniczówka Pranie, Kadzidłowo). Pływaliśmy stateczkiem po Wielkich Jeziorach Mazurskich, kajakowaliśmy po Krutyni i …  bankietowaliśmy. Odwiedzali nas także pływający w tym czasie na jachtach, po okolicznych akwenach Jurek Tabor, Górniakowie i Karwaś. W sumie impreza, pomimo zupełnie odmiennego charakteru była udana w mniemaniu większości jej uczestników. Duża odległość od Wrocławia sprawiła, że już więcej jej nie powtórzyliśmy.

Rok zakończyliśmy spotkaniem wigilijnym w „Chacie Polskiej”.

Pod koniec roku dotarła do nas przykra wiadomość: Opuściła nas Halina Kubzdela. Nie wiedzieliśmy, że od dłuższego czasu walczyła z paskudna chorobą (nowotwór), niestety przegrała, ale jeszcze zdążyła się z nami pożegnać.