XI Bal – Półbal 2015

 

Koński Dwór

Na bal  starokoński w karnawale 2015 r. proponowano różne miejsca, ale ostateczna decyzja jakoś długo nie mogła się przebić. Jedni koniecznie chcieli mieć przy okazji narty, inni górskie wędrówki, a jeszcze inni – aby  było relatywnie blisko. Ale poza gadanie nikt nie wychodził. W końcu 3-osobowa babska grupa inicjatywna zarządziła,  nie bardzo zważając na te czy inne zachcianki, że miejscem balu będzie Morzęcin.    

Buzi, buzi - widok z oknaMorzęcin to wieś 5 km na północ od Obornik Śląskich,  położona w  bardzo pięknym, mocno zalesionym  i pofalowanym terenie. Za wsią pod lasem, jakieś 2 lata wstecz, powstał prężny ośrodek jeździecki. Zbudował go  na gołej ziemi  jeździec  dolnośląski, który wiele lat  uprawiał jeździectwo i w końcu dorobił się własnego klubu. Obecnie na hipodromach  Polski triumfy święci jego małoletnia córka, zdobywając wiele prestiżowych nagród. 

 

 

Wkoło pełno koniOśrodek zwie się ‘Koński Dwór” i jest jeszcze nie całkiem wykończony, ale  już się  nadaje do przyjmowania gości i całkowicie sprostał  naszym   wymaganiom.  Pokoje są dwuosobowe z łazienkami, a z każdego okna  rozpościera się wspaniały widok na wybiegi dla koni  obramowane lasem.

 

Pokoje mieszczą się nad stajnią i czasem leżąc w łóżku słyszy się pod podłogą tupot kopyt czy dzwonienie wiadrami.  Mimo naszych obaw w pokojach było ciepło, jednak prawdę mówiąc w ogóle w nich nie przesiadywaliśmy. Na końcu korytarza hotelowego jest sala z kominkiem, z której duże oszklone okno wychodzi na krytą ujeżdżalnię i można sącząc herbatkę oglądać  przez nie jazdę konną.  

Stoły uginały sięSiedzieliśmy tam przy kominku w sobotni przedwieczór. W drugim skrzydle budynku znajduje się sala balowo-barowa, bogato ozdobiona  akcesoriami i gadżetami końskimi, w  tym pokaźną ilością  pucharów i flosów zdobytych w zawodach jeździeckich.  Wyszynkiem zajmuje się teściowa właściciela, a jedzenie serwują wspaniałe.

Zjeżdżaliśmy się od wczesnego sobotniego popołudnia i każdy dostawał domowy obiad, a hitem dnia była zupa jami.  Po południu w podgrupach zażyliśmy spaceru po lesie, choć trzeba przyznać że z powodu braku zimy było w lesie szaro-buro.  Jednak chodziło o świeże powietrze i ruch, a tego zażyliśmy.

 

 Kalorie dzielnie spalamy=Na godzinę 19.00 zeszliśmy się w strojach organizacyjnych na kolacji, która była pyszna i bardzo obfita.  Wg  wcześniejszego założenia nie mieliśmy  „żywej” muzyki, jedynie udostępniono nam sprzęt muzyczny i kolekcję płyt. Zabawa zawsze jest lepsza gdy gra  żywy zespół,  najlepiej z wodzirejem  lub choćby jego namiastką.

spódnice fruwały

Tego niestety nie mieliśmy i niewątpliwie wpłynęło to na umiarkowany poziom   karnawałowego szaleństwa.  Ale każdy potańczył ile chciał i nikt za długo nie grzał stołka. A klimat był tak ciepły, że z wielka przyjemnością pobyliśmy ze sobą i czas miło płynął na pogaduchach i śmiechu z byle czego. Łącznie przybyło do Morzęcina 20 osób. Po kolacji kuchnia doniosła domowego ciasta, które pochłonęliśmy z łatwością, mimo wcześniejszego obżarstwa.

Były też figuryCzas płynął leniwe i  rześcy dosiedzieliśmy do północy, kiedy to nastąpiły dwa ważne wydarzenia: po pierwsze ku zgrozie kuchni wdrapaliśmy się na stołki i odśpiewaliśmy „zdrowie konia, a po drugie nagle ni z tego ni z owego zaczął za oknem  sypać gęsty śnieg. Było to trudne do uwierzenia, gdyż w tym roku zimy w ogóle nie było i zapomnieliśmy jak wygląda. Tymczasem ogromne białe płatki wirowały za szybą i wydawało się, że do rana całkiem nas zasypią.

Czasem łapano oddech A rano…. wyglądamy z okien i przecieramy oczy ze zdumienia. Bo tam bajka,  cały świat otuliła biała puchowa kołdra, a niebo ktoś pomalował na niebiesko. Wkoło ganiały i prychały konie wszelkich ras i maści, a słońce wschodziło i robiło się coraz piękniej.

Samochody całkiem zasypało, ale póki co konsumowaliśmy urocze  widoki. Uwinęliśmy się ze śniadaniem i ruszyliśmy do lasu najszybciej jak się dało. Białe choinki błyszczały w słońcu,  a z zakamarków co rusz wypadało stado saren  i przecinało nam drogę.

Nowe buty ManiSmęciliśmy się po leśnych ścieżkach  dobrą godzinę i szkoda było wracać.  Ale o 12.00 zamówione były  zajęcia jogi, które w bardzo profesjonalny sposób prowadzi  żona szefa. Niestety tylko 4 panie poszły na te zajęcia, gdyż faceci jak wiadomo są gatunkiem leniwym, a inne panie miały takie czy inne  przeszkody. 

 

Zdrowie koniaZajęcia z jogi były fantastyczne i można jedynie powiedzieć: niech żałują ci co nie byli. Pani instruktorka zrobiła nam raczej wariacje na temat jogi, a było to tyleż trudne i fizycznie wyczerpujące, co  zabawne i wesołe.  Uśmiałyśmy się co niemiara.  Przy okazji zobaczyłyśmy jak trudna jest joga i jaki to niemały wysiłek.  Ćwiczyłyśmy dla tak zwanych jaj z kapeluszami na głowach, więc zabawę miałyśmy dodatkową.

Biała niespodziankaZajęcia odbywały się na dobrze wyposażonej sali do ćwiczeń, bo ośrodek ma w swojej ofercie jogę, pilateks i cos tam jeszcze. Tak ze polecamy Koński Dwór, gdzie można zażyć lasu,  profesjonalnych fikołków, dobrego jedzenia, a jeśli komuś będzie mało, to koni jest  w bród.  No i wielki plus – jest to miejsce blisko od Wrocławia, 40 km w porywach. W czasie jogi ci co  nie wyjechali, łazikowali po lesie nadal.

 

         

 

Las się srebrzył    Chce się żyć!

 

 

 

 

 

 

 

Takie proste, a takie trudne Niech kto spróbuje  Niby proste, ale nie do końca

 

 

 

 

 

 

Wróciliśmy do domów zrelaksowani i zresetowani. A od poniedziałku śnieg stopniał i nastała szara rzeczywistość – w przenośni i realu.

Zdjęcia: głównie Ewa Formicka i inni
Na stronę wstawił:  Olo

Dodaj komentarz